Wąwolnickie wąwozy ku pamięci…
mar18

Wąwolnickie wąwozy ku pamięci…

W niedzielę odbył się w Lublinie Bieg Ku Pamięci Tomka Kowalskiego i Macieja Berbeki. I wzięłam w nim udział. Nie jestem znawcą tematu, ani zdobywcą szczytów, ale bardzo mnie poruszyła Ich tragedia… Na fali tych wydarzeń obejrzałam film „Czekając na Joe” (reż. Kevin Macdonald), który wiele mi uświadomił… Bieg  odbył się nie w Lublinie, tylko w Wąwolnicy. Ja – szuraczka –  miałam przyjemność zabrać swoim wypasionym volvo 850 troje BIEGŁYCH:) Rozsądek podpowiadał, że będzie ciężko. Ale go ignorowałam;) Pogoda była przepiękna! Oczywiście – jak na zimę;). Biało, rześko, słońce. I świetna ekipa do biegania:). Po krótkotrwałym zamotaniu w Wąwolnicy (ja się gubię wynosząc śmieci nawet;)) dotarliśmy na miejsce spotkania. Ale to była trasa! Szacun dla Tomka Rakowskiego!:) Sama bym NIGDY się nie porwała na coś takiego. Miejscami śniegu było po kolana. Nierówno  na potęgę i naprawdę musieliśmy  biec ostrożnie coby sobie pęciny nie popsuć. Leżałam z 7 razy ciesząc się przy tym niemiłosiernie. Był taki teleturniej prowadzony przez Kazimierę Szczukę – „Najsłabsze ogniwo”. No to ja zdecydowanie nim byłam, co mnie absolutnie nie dziwi, bo biegli ze mną naprawdę BIEGLI. Tyle, ze Kazimiera była bezlitosna dla najsłabszego ogniwa i czyniła mu cięte riposty, a ja biegnąc otrzymywałam wielkie wsparcie…i cukierki. Oczywiście miałam uderzenia gorąca, zdjęłam czapkę i rękawiczki i trzymałam je w rękach, ale po jakimś czasie stały się ZA CIĘŻKIE. Więc postanowiłam je…UKRYĆ! Zakopałam w śniegu odzież i wymyśliłam, ze zabiorę ją wracając. Na szczęście czujny kolega spytał co ja robię, po czym uświadomił mnie, ze nie wracamy tą drogą. Hmm…Pozostawię mój pomysł bez komentarza. Łącznie przebiegliśmy ok. 13, 2 kilometra. To mój najdłuższy jak dotąd  dystans. Kolana bolą – obydwa… Ale było warto! Mam nadzieję, że moja „lekka” narracja nikogo nie urazi. To wszak  był Bieg Pamięci. Ale coś mi podpowiada, że Ci Ludzie –  którzy zginęli robiąc to co kochają najbardziej na świecie – mieli duży dystans do świata . Może nawet widzieli „z góry” mój niezbyt udolny bieg i uśmiechnęli się przez chwilę. Wyglądało to tak: 🙂  ...

Read More
Chory, chorszy…półmaraton.
mar15

Chory, chorszy…półmaraton.

Trochę więcej niż tydzień pozostał do końca mojej „Misji Połówka” czyli przygotowań do startu w Półmaratonie Warszawskim. 24 marca godzina ZERO. Start. Misja Połówka niestety rozwalona została całkowicie wszelkimi gównami, wirusami i innymi bakteriami latającymi w powietrzu. W momencie kiedy powinienem osiągać maksymalną formę jestem w delikatnej dupce… Przeziębienie ciągnące się za mną od dwóch tygodni skutecznie oddala ode mnie marzenia o zrealizowaniu celów przedstawionych na początku Misji Połówka. Jakoś nie widzę siebie biegnącego po 5.30 przez 21 km… Dochodzę jednak do wniosku, że nie czas będzie w tym wszystkim najważniejszy, a zabawa i „wspólne tworzenie historii”. W biegu ma wystartować 13.000 osób! KOSMOS. Dlatego, pieprzyć cele:), ma być fun i dobra zabawa! I tak mam nadzieję, że będzie. Póki co, dzisiaj wreszcie oddałem się w ręce klubowych fachowców od przygotowania fizycznego i zdrowotnego. Zaczynam trzy dniową kurację antybiotykową, w poniedziałek nawadnianie przy pomocy kroplówki i podobno mam być zdrowy jak dąb. Oby!  Choróbsko skutecznie zniszczyło mi plan przygotowań, dwa tygodnie grypy i przebiegnięte tylko niewiele ponad 20 km… W pół miesiąca! Wyszedłem dwa razy jak wróciła wiosna, dzień po dniu. Raz z moim kolegą Bamboshem przeżyłem świetne wieczorne bieganie. Tutaj muszę zdjąć czapkę i ukłonić się w pas, bo Piotr zwany Bamboshem jest jedną z tych osób, które jako ostatnie podejrzewałbym o to, że zacznie szurać. A tym czasem, facet waży 67 kilo i zapieprza jak mały samochodzik. Wali kilosy, aż miło! Super. Liczę, że kiedyś jeszcze zabierze balast w mojej postaci na wieczorne wybieganie:) Oprócz dwóch wspomnianych wyjść, nie mogłem sobie odmówić także poszurania po plaży przy okazji wizyty w Gdańsku. Przy okazji uzbierałem sporo muszelek dla moich dziewczyn. To chyba mnie załatwiło na amen. Dobieg do plaży to około 2 km, zdążyłem się delikatnie rozgrzać, na plaży skłony:) po muszelki, kilkanaście minut bez ruchu, zaczęło być zimno. I wtedy dopadło mnie choróbsko – tak myślę. A wiaaaaało okrutnie. Było kilka minut po 7.00 rano, na termometrze -6. Ale pięknie! Nie biegałem nigdy po plaży w samotności. Super!  Odliczam dni do końca choroby i Misji...

Read More
Życiówka…:)
mar10

Życiówka…:)

Jeszcze do niedawna twardo trzymałam się przekonania, że telefon to jest do dzwonienia. Wszelkie smartfony i inne diabelskie urządzenia wzbudzały mą pogardę. Ale odkąd zaczęłam szurać moje myślenie dziwnie szybko uległo modyfikacji. Zaczęłam nabierać chęci by móc skontrolować swoje postępy (bądź ich brak;)) jednym z tych czarodziejskich programów dla trenujących, które mierzą czas, dystans, ilość spalonych kalorii itp. itd. Wszyscy dookoła polecają je twierdząc, że to fajnie człowieka motywuje. Stało się!… Nabyłam drogą kupna na Allegrze;) mojego pierwszego smartfona. W cenie okazyjnej bo używanego;). Oczywiście nie obeszło się bez komplikacji – czekałam na priorytet ponad tydzień i już podejrzewałam, że będę się musiała do tego sprzedawcy „przebiec” w celu naprostowania jego kręgosłupa moralnego. Ale nie! Nadszedł! Małżonek zamontował odpowiedni program (gdyż ja jestem impotentem technicznym). I oto pewnego wieczoru uznałam, ze jakoś dziwnie mnie nic nie boli i idę biegać. Przywdziałam mój czarno-czerwony uniform Królowej Szurania;) i uzbrojona w GADŻET  z GPS-em postanowiłam sieknąć „życiówkę” na 5 km. Z domu wychodziłam 3 razy. Bo za każdym razem jak człowiek z Endomondo (nie wiedzieć czemu mam wrażenie, ze ten co odlicza i mówi „GO” jest czarnoskórym przystojniakiem), mówił GO wyłączało się radio. Zdążyłam się spocić i zirytować. Ale w końcu się udało. No i zadziałał system MOTYWACJI!!! Cisnęłam jak zła. To było TURBO szuranie!!! Kolkę miałam wprawdzie już pod Lidlem, do którego mam naprawdę blisko;). Ale nie przestałam. Podnosiłam do góry ręce i brałam duży wdech. Kolka odeszła. Biegło mi się CUDOWNIE! Lekko, pewnie, zdecydowanie! I naprawdę szybko. Żadnego bólu, zadyszki. I co ciekawe – im dłużej biegłam tym fajniej się czułam. Tylko dwukrotne rozplątanie sznurówek nieco mnie – jak mawia mój kolega – „zbiło z pandałygi;)”. A na koniec odstawiłam FINISZ! Kolega mi tłumaczył, ze jak chce poprawić wyniki w bieganiu to muszę robić takie przyspieszenia biegu – interwały, podczas których mam biec jakby patrzyło na mnie sześciu czarnoskórych biegaczy;). Czyli najlepiej jak potrafie, najpiękniej technicznie. No i jak nie wyrwę!!!Ostatnie trzysta metrów przebiegłam niemal sprintem. Aż policjanci w wozie zamarli na mój widok (może myśleli, że coś skroiłam i się oddalam). Wpadam do domu dumna i blada. Zrywam z ramienia etui z moim najnowszym telefonem, wręczam małżonkowi ostatkiem sił prosząc , by zatrzymał sprzęt i odczytał wyniki pomiarów. Bo to, że życiówkę zrobiłam to było pewne;). I oto dane z mojego niesamowitego treningu  : dystans: 0,45 km??? czas: 0:24:59??? 50 kcal???? średnie tempo 55:29 min/1 kilometr????????????????????????????????????? Wszystko mi opadło do ziemi… To cholerstwo straciło zasięg , albo się wyłączyło. Nie wiem… Ładna mi życiówka…;) W...

Read More
Wiosna!
mar07

Wiosna!

Najważniejsze wiadomości ostatnich dni dla biegaczy są dwie: 1) stopniał śnieg 2) wreszcie pokazało się słońce. To wydarzenia naprawdę ogromnej rangi, bo ułatwiają nam życie. Bez śniegu przecież biega się bezpieczniej – trudniej o kontuzje – a ze słońcem jest i cieplej i przyjemniej. Nie pozostało więc nic innego jak założyć buty, wyjść z domu i szurać.   Tym bardziej, że kalendarz jest bezlitosny. Do ósmego czerwca, czyli maratonu lubelskiego, pozostało już niespełna trzy miesiące, a forma, delikatnie mówiąc, daleka od optymalnej. Królewski dystans to nie przelewki, więc do ciężkiej pracy trzeba się zebrać jak najszybciej. No więc wróciłem do treningów… chyba po raz trzeci w przeciągu ostatniego miesiąca. Od mojego ostatniego wpisu wydarzyło się wiele np. złapałem kontuzję (a właściwie nie zaleczyłem starej), potem dopadło mnie choróbsko, a później przez 4 dni wypadłem z treningów ze względów na drobną wycieczkę. I w ten sposób dwa tygodnie poszły w las. Chociaż chyba w przypadku szurania lepiej napisać poszły spać. Ale wystarczyło jedno szybkie spojrzenie w kalendarz i jeszcze szybsza refleksja by oprzytomnieć. Czasu naprawdę jest już niewiele i to ostatni dzwonek, żeby jako tako przygotować się do, zbliżającego się wielkimi krokami, drugiego maratonu w moim życiu. Teraz nie ma już miejsca i czasu na odpuszczanie szurania, bo później takie obijanie się może mieć negatywne skutki. Bardzo negatywne. Na szczęście aura ułatwiła mi powrót do treningów. Zacząłem lekko od 30-sto minutowego biegania, którego głównym celem było rozruszanie mięśni, a właściwie przypomnienie im, że jest coś takiego jak trening. Bez narzucania dużego tempa, spokojnie ze słuchawkami w uszach i słońcem świecącym prosto w twarz, wyruszyłem warszawskimi chodnikami na pierwszy wiosenny trening. I muszę przyznać, że było fantastycznie. Serio. Słońce całkowicie zmienia obraz biegania. Jeżeli dorzucimy do tego brak śniegu i suche podłoże, to uzyskamy idealne warunki do szurania. Oprócz tego, że wzrasta przyjemność jaką czerpie się z biegania w takich warunkach, to ważna dla mnie jest jeszcze jedna rzecz – wreszcie mogę wrócić do odbicia z palców, o które tak mocno walczyłem w poprzednim sezonie. Ciężko jest się przerzucić z pięty na palce, ale jak już człowiek to zrobi, to biega mu się zdecydowanie lepiej. W zimę co prawda podejmowałem próby biegania z palców, ale nie miało to większego sensu, bo ukryty pod warstwą białego puchu lód tylko czyhał by przyprawić mnie o kolejny uraz. No i jest jeszcze druga rzecz. Zmiana obuwia na letnie. Lubię moje buty, w których biegam zimą, bo są to moje pierwsze biegówki (dodam, że niezniszczalne – działają już 4 rok), ale są jednak odrobinę za ciężkie. A przynajmniej takie się stały od momentu, w którym zakupiłem sobie drugie buty, w których przemierzam świat wzdłuż i...

Read More
30 dni jak wieczność…
mar05

30 dni jak wieczność…

Czy wieczność można określić w 30 dniach ? Śmiało mogę powiedzieć że jak najbardziej TAK !!!! Mija właśnie 30 dni od momentu mojej kontuzji. Ciężkie 30 dni bez biegania. Koszmar. Biegam (szuram) dopiero kilka miesięcy a uzależniłem się od tego jak niemowlak od smoczka. Kontuzja zabrała mi możliwość biegania, a ja “krzyczę” że chce, że mi tego brakuje i nic. Z racji tego że z reguły jestem punktualnym człowiekiem, nie spóźniam się na komunikację MPK więc nawet nie mam okazji by sobie “podbiec” do odjeżdżającego autobusu czy tramwaju. Dolegliwości żołądkowe też jakoś mnie omijają (mimo wszystko na szczęście) i z biegunką nawet sobie nie mogę pobiec do toalety. Nawet nie próbowałem biegać, mimo że potrafiłem ubrać swoje biegowe buty i posiedzieć w nich przed tv. Pragnienie ponownego biegania jest ogromne ale jakis głos wewnętrzny mi podpowiada: “Chłopie, poczekaj. To wszystko dla twojego dobra, po to byś później mógł lepiej biegać” No to CZEKAM. To czekanie kiedyś zaowocuje powrotem do biegania i mam nadzieję że będzie to ponownie przyjemnym zjawiskiem. Już niebawem nie będę spoglądał z zazdrością zza okna autobusu na innych biegających po Wrocławiu. Moje “dziewczyny” (laski) na szczęście mnie już zostawiły. I dobrze, bo jakoś nie kręcił mnie taki trójkącik. Orteza też sobie leży na półce w szafie, schowana głęboko (mam nadzieję że już nigdy się nie przyda). Kolano boli coraz mniej, a rehabilitacja którą kilka dni temu zacząłem daje nadzieję, że tak jak na plakatach reklamowych Śląska Wrocław: “Mistrz Polski zaprasza – wiosna będzie nasza” ta nadchodząca wiosna będzie również i moja !!! Moja w bieganiu oczywiście !!! Póki co zapowiada się jeszcze kilka wizyt u Pani rehabilitantki, choć ja bym tą Panią tak nie nazywał bo dla mnie ta Pani jest jak światełko w tunelu !! E tam światełko. Jak jakiś “mega mocny jupiter stadionowy” !!!! Po ostatniej wizycie czuję jakbym się ponownie narodził bo moje kolano po prostu zaczęło działać. Nie do końca tak jak powinno ale po 30 dniach wreszcie mogę je zgiąć bardziej nie czujac bólu. Masaż, do tego krioterapia, zalecenia ćwiczeń rozciagających i pierwszy raz wysiadłem z tramwaju normalnie bez zaciskania zębów a mój krok do pracy był zupełnie inny 🙂 Owszem, zęby zaciskałem z bólu i łza poleciała podczas zabiegów, ale jeśli to ma przyśpieszyć mój powrót do biegania to mogę te zęby zetrzeć i ryczeć jak dziecko byle WRÓCIĆ !!! 🙂 Sprzęt przygotowany. Buty lśnią jak przed I-szą Komunią Świętą, koszulki poskładanie na półce, bateria w pulsometrze wymieniona na nową. Endomondo już od dawna to moja strona startowa w komputerze i tablecie. Rano, w drodze do pracy, podczas przerwy na kawę, w autobusie, w łóżku przed snem –  po prostu bardzo często odwiedzam tę stronę spoglądając na kolejne zaliczone kilometry innych, znajomych biegaczy. Z zazdrością, podziwem i mimo wszystko z uśmiechem na twarzy analizuje wyczyny...

Read More