Gdy emocje już opadną… o BMW Półmaraton Praski
wrz04

Gdy emocje już opadną… o BMW Półmaraton Praski

O BMW Półmaratonie Praskim dowiedziałem się z mediów znacznie więcej po jego zakończeniu, niż wiedziałem o nim przed startem. Dlatego raczej nie będę pisał o wodzie, bo na ten temat wylano już wystarczająco dużo żali, rozwijając nawet akronim przed nazwą do „Bardzo Mało Wody”. Napiszę o kolejnym masowym biegu rosnącym w stolicy, a właściwie na jej najbardziej dopominającym się o tego typu imprezy brzegu. Margines błędu Zorganizowanie biegu od podstaw nie jest prostą sprawą. Skoordynowanie wielu podmiotów i ludzi, którzy w większości robią to po raz pierwszy, może spowodować niedociągnięcia albo błędy. Zdarzają się one zawsze i wiem to jako osoba, która wiele razy miała okazje obserwować imprezy sportowe jako wolontariusz, czyli z punktu widzenia organizatora. Jednak w większości przypadków dzięki ludziom, którzy w tym dniu biegają nie po trasie, tylko między organizatorami, popełnione błędy są dla Was – biegaczy – niewidoczne. Udaje się zapobiec ich konsekwencjom, albo cos się dzieje, a wy myślicie, że widocznie tak ma być. No chyba, że ktoś coś bardzo spartoli. W zeszłym roku, podczas organizowanego po raz pierwszy Orlen Maratonu odbywał się także bieg na 10km, z jednym stanowiskiem odżywiania na trasie. Po przebiegnięciu połowy stawki biegaczy zabrakło na nim wody. I pisze to jako koordynator tego punktu, który wraz z 20 wolontariuszami dwoił się i troił, żeby coś z tym zrobić. Nie udało się. Nie dowieziono wymaganej ilości na czas, a my oberwaliśmy za organizatora dość ciężkimi epitetami od kilkuset biegaczy… Ale informacja zwrotna o tym incydencie trafiła tam, gdzie trzeba. W tym roku takich problemów na Orlenie już nie było. Błędy są po to, żeby się na nich uczyć. Dlatego jako biegacz z doświadczeniem organizacyjnym, szczególnie w kwestii biegów organizowanych po raz pierwszy, na BMW Półmaraton Praski wziąłem nerkę i własny izotonik. Przysłowie mówi „umiesz liczyć – licz na siebie”. Jak się potem okazało, warto jest słuchać mądrości ludowych. Trasa Pierwszy półmaraton w życiu udało mi się przebiec wiosną. Półmaraton Warszawski został mi w pamięci na długo. Nie do końca dlatego, że był to mój pierwszy raz na tym dystansie, ale dlatego, że podczas mojego pierwszego kryzysu na 17 kilometrze trasa trafiała na podbieg na warszawskiej Agrykoli. 400 metrów górki, która potrafiła zabrać nadzieję na dobry czas wielu biegaczom. Mi zabrała siłę i wiarę. Wiedziałem, że mógłbym „bardziej”, gdyby nie Agrykola. Kiedy zobaczyłem trasę BMW Półmaratony Praskiego wiedziałem, że to jest to. Może ciężko jest ją porównywać jeśli chodzi o dystans, ale skojarzyła mi się z Biegiem Ursynowa – płaska, asfaltowa pętla, bardzo szybka i bardzo równa. No i bez Agrykoli. Nie zawiodłem się. Na trasie dominowała pustka. Na mapie widać było długą prostą, więc ciężko było mówić o zaskoczeniu. Ale...

Read More
Trening.
wrz02

Trening.

Nazywam się Wojciech Wojciechowski. Ni stąd ni zowąd rozpoznałem u siebie potrzebę podzielenia się z innymi biegaczami pewną refleksją. Rzecz dotyczy treningu amatora jakim właśnie jestem a do tego amatora o naprawdę skromnym dorobku i krótkiej historii biegowej. Te dwa zdania kieruję głównie do ludzi, których znam i którzy mnie znają więc pozwalam sobie operować ich imionami co z pewnością mi wybaczą. Kilka dni temu jeden z kolegów, biegacz amator, tak jak ja, zamieścił w portalu społecznościowym raport ze swojego treningu. Jedno zdanie podsumowania, którym opatrzył ten trening dało mi asumpt do przemyśleń sensu treningu jako takiego. W tym zdaniu zawarł dwie informacje: że, to ostatni trening długodystansowy przed występem w maratonie i że tego dnia towarzyszyła mu wspaniała pogoda do biegania. Jestem przeciętnym biegaczem notującym przeciętne wyniki. Moje rekordy życiowe ustanowiłem w tym miesiącu. Biegam połówkę w około 1h27’ i maraton w 3h10’. Ale gdy spojrzę na to z perspektywy poprawy wyników no to jest już coś. Niecały rok temu przebiegłem maraton w czasie około 3h45’ i półmaraton w czasie 1h42’. I dlatego pozwalam sobie zaprezentować swój pogląd na sprawy treningu. Opinie na temat jakości, ilości i długości treningów kolekcjonuję bardzo pieczołowicie. Wsłuchuję się w rady wspaniałych biegaczy, których udało mi się poznać i układa mi się pewien obraz całości jako naprawdę słuszny. Te informacyjne puzzle pozbierałem bazując na opiniach Marka Skrzyniarza, Marcina Rakoczego, Maćka Czekaja. Wyniki osiągane przez kolegów są tak imponujące, że nie wyobrażam sobie iż mógłbym ich doświadczenia zbagatelizować. A ten wspomniany obraz całości zamyka się w kilku pojęciach z czego najważniejsze to: interwały, długie wybiegania, siła biegowa. Wracam do kolegi, którego komentarz do treningu wzbudził we mnie chęć do przemyśleń. Długie wybiegania. Dla mnie to nieodzowny element treningu. Nieodzowny na tyle, że nie wyobrażam sobie tygodnia treningowego bez biegu długiego, około 30 km. Plan treningowy wg Greifa, o który wielu kolegów biegaczy opiera swój okres przygotowawczy tym właśnie mnie ujął, kładzie w równym stopniu nacisk na przystosowanie organizmu do długotrwałego wysiłku jak i na budowanie umiejętności szybszego biegania poprzez zawarte tam interwały. Dla mnie długie wybiegania to znakomita okazja do poznania swojego organizmu, zidentyfikowania jego reakcji na różne obciążenia którym jest poddawany w trakcie treningu. Podczas takiego treningu można wreszcie testować taktykę bazując na ocenie wydolności organizmu po przebiegnięciu odpowiedniej ilości dystansu. Maraton to bieg taktyczny. Podczas tych 42 kilometrów przeżywać możemy sto różnych scenariuszy, ich okiełznanie jest możliwe tylko wtedy, gdy znamy siebie. My nawet nie jesteśmy w stanie bez odpowiedniego treningu długodystansowego wyobrazić sobie czym jest 25 km, 30 km, 35 km. Czy jak czujemy się dobrze na 25 km to znaczy, że „trzymamy” to tempo, którym podążamy czy je zwiększamy, a...

Read More
Mój bieganizm
wrz02

Mój bieganizm

Jeśli 5 lat temu ktokolwiek powiedziałby mi, że kiedyś zacznę uprawiać sport, to moja odpowiedź ograniczyła by się do bardzo wymownego spojrzenia na tę osobę i popukania się w czoło. Ja, człowiek, którego od komputera trzeba odrywać siłą, który relaks uprawia najczęściej w pozycji leżącej, baluje po nocach, który dokonał niemożliwego i trzy razy pod rząd płacił swojej uczelni za powtarzanie semestru z powodu notorycznych nieobecności na W-Fie… „Ja uprawiam sport? Nie no, serio, sport? SPORT? Pffff…” Ale to było 5 lat temu. A potem się zmieniło. Oswojenie się z tematem Wszystko zaczęło się zmieniać odkąd zdecydowałem się na wolontariat podczas Maratonu Warszawskiego. Zawsze byłem ciekawy jak to jest być tą osobą, która podaje biegaczom kubeczki z napojami. Widziałem je w TV podczas większości imprez sportowych dla biegaczy i zawsze mnie ciekawiło jak to jest być tam. Stać z tym kubkiem i czekać, aż ktoś spragniony wyjmie ci go z ręki. Po przygotowaniu do takiego wolontariatu dotarło do mnie jak dużym przedsięwzięciem organizacyjnym jest bieg masowy. Opanowałem slang biegaczy, dowiedziałem się co to starter pack, depozyt, gdzie są czipy, czym się różni czas brutto od netto, co to elita, strefa startowa i wiele innych rzeczy, których nie widać w TV. Doczekałem się również efektownego oblania wodą z kubka przez biegacza – odpowiedniego trzymania i puszczania kubeczka jednak trzeba się nauczyć. Od tamtego momentu zacząłem dostrzegać, że ci ludzie, którzy zabierali mi kubeczki, to są między moi znajomi. Zacząłem dostrzegać ich aktywność na portalach społecznościowych. Dotychczas traktowałem wszystkie automatyczne wpisy o ich treningach jak spam. „Zrobiłeś 15km? Toż to tak samo interesujące jak to, że masz paladyna na 15lvl…”. Do czasu,  aż zacząłem te wpisy rozumieć. Bodziec Dobiec do autobusu. 30 metrów biegu przez pasy i kawałek chodnika do przystanku zakończone zadyszką i bólem mięśni przypominającym o tym „wyczynie” przez resztę dnia. Dotarło do mnie, że coś ze mną nie tak. Że mam 30 lat, rośnie mi oponka, a ze sprawnością fizyczną będzie już tylko gorzej. Trzeba się za siebie wziąć. Tylko jak? I kiedy? Przecież pracuję, po pracy jestem zmęczony, czasami trzeba cos w domu ogarnąć. Zresztą nie wiem jak zacząć. Może o tym kiedyś pomyślę i zaplanuję. Może kiedyś, ale chyba nie teraz… Podzieliłem się moimi myślami z moją partnerką. Jeśli komukolwiek mogę zawdzięczać właściwy start, to właśnie niej. Na początek zaproponowała mi… książkę. W ten sposób w moje ręce trafiła książka Christophera McDougalla „Urodzeni biegacze”. Po jej przeczytaniu, a właściwie wchłonięciu, wiedziałem jedno – ja mogę biegać. Ja chcę biegać! Ja MUSZĘ BIEGAĆ! Na dokładkę do książki dostałem link do planu 6 tygodniowego i pierwsze przykazanie początkującego biegacza: „biegaj powoli!” Reakcja Jeśli trzeba coś w życiu zmienić,...

Read More