W lesie jest fajnie!
wrz20

W lesie jest fajnie!

Po raz kolejny na przykładzie II Daleszyckiego Crossu o Puchar Nadleśniczego widać, że aby impreza biegowa była ciekawa, emocjonująca, gromadząca bardzo dużo osób, posiadająca wspaniałą atmosferę itp. nie potrzeba fajerwerków, wsparcia polityków, patronatów, vipów, wielkich słów, tysiąca nagród, i całej tej coraz częściej pojawiającej się bufonady. Sobotni bieg odbył się w Daleszycach, a dokładnie 8 km za Daleszycami jadąc od strony Kielc. To też kolejny dowód, że można zrobić imprezę na pierwszy rzut oka (na mapę) totalnie nigdzie. Bieg rozpoczął się o 9.30, siedmiokilometrowa trasa w całości prowadząca leśnymi ścieżkami była świetnie oznaczona:) Bo zeszłorocznych delikatnych problemach (dzięki temu byłem bardzo wysoko w klasyfikacji, bo nie pomyliłem trasy:) organizatorzy do oznaczenia trasy podeszli aż za bardzo profesjonalnie. Wielkie strzały na ściółce, kartki, taśmy, zasieki, rower, pochowani leśnicy za drzewami oraz specjalnie na tę okazję przywiezione wilki miały odstraszyć biegaczy od schodzenia z trasy jaką przewidział organizator. Udało się, nikt się nie zgubił. Po siedmiu kilometrach wszyscy dotarli na metę, a tam na oprócz medali (oczywiście z drewna) czekał pyszny żurek (albo zalewajka – nigdy nie odróżniam:) oraz praktycznie nie limitowana ilość kiełbasy, którą każdy mógł sobie upiec na wielkim ognisku. Limit uczestników (150 osób) szybko został wyczerpany, co też pokazuje jak duże zainteresowanie jest takimi imprezami charakteryzującymi się przede wszystkim świetną atmosferą. Ogromna ilość znajomych, a ilość śmiechu, radochy, żartów nie do opisania. Jacy pozytywnie zakręceni ludzie tam byli niech zobrazuje jeden przykład: Jakieś 500 metrów przed metą spotkałem Marcina, który dawno swój bieg już ukończył (zajął 3.miejsce) i biegł w przeciwnym kierunku. Marcin jak to Marcin do normalnych nie należy (w pozytywnym tego rozumieniu), darł się jak opętany dopingując wolniejszych szuraczy i skakał w wielkiej kałuży(błocie) niczym świnka Peppa. O mniej więcej tak: 🙂 Nie mogło zabraknąć też tego co stało się już praktycznie zwyczajem na biegach w naszym regionie z udziałem sieBiegowych wariatów. Aga Szarlociara wypiekła po raz kolejny pyszną szarlotkę, która zniknęła w trzy minuty:) Mój czas? Słaby, znowu nie wygrałem:) czuję jeszcze w mięśniach (szczególnie w udach) zeszłotygodniowy półmaraton w Krynicy. Ale nie o czas tu zupełnie chodziło. Podsumowując jednym słowem imprezę – SUPER. Duże gratulacje i podziękowania za zaproszenia dla Nadleśnictwa, a szczególnie dla Pawła Kosina. Za rok też będziemy! 🙂 PS. szuranie.pl nie było patronem tego biegu, tekst napisany z czystej...

Read More
Cudowny weekend w Krynicy!
wrz17

Cudowny weekend w Krynicy!

Dawno nie miałem tak udanego weekendu, kilku dni poza miejscem zamieszkania, z fajnymi ludźmi dookoła, świetnymi widokami, mnóstwem gór, lasów i czystego powietrza, bez telefonów, pracy no i dzieci:) O PZU Festiwalu Biegowym w Krynicy słyszałem oczywiście wcześniej, czytałem relacje, śledziłem stronę jednak nigdy nie było jakoś po drodze. W tym roku było inaczej. Zameldowaliśmy się w hotelu Panorama, który pamięta jeszcze (i podobnie wygląda) erę prominentów, notabli, dygnitarzy z lat których większość z nas już nie pamięta:) Jednak przyznać trzeba, że to do czego hotel służy, czyli czyste miejsce do spania spełnił w 100%, polecać można. Nooo może jeden minus… to chyba najwyżej położony hotel w Krynicy, czyli każdy powrót był sporym wyzwaniem, bo góra ogromna:) Zameldowaliśmy się w piątek, szybki rekonesans, spacer do biura zawodów, bezproblemowy odbiór pakietów startowych i…impreza, czyli gala na której rozdane zostały nagrody i wyróżnienia dla Biegowego Wydarzenia Roku, Biegowego Dziennikarza Roku oraz Biegowej Książki Roku. Obyło się bez nagród, choć nie ukrywam, że liczyliśmy na wyróżnienie za sieBIEGA Półmaraton Kielecki, z dobrych źródeł wiem, że byliśmy bardzo blisko, ale może brak nagrody podziała mobilizująco i będziemy jeszcze lepsi. Byłem nominowany także do tej drugiej nagrody, ale uważam, że totalnie nie zasłużenie i przez przypadek. Ogólnie uważam, że sposób głosowania jest taki sobie. Jak najbardziej zasłużona nagroda dla Bartka Olszewskiego, Mateusza Jasińskiego i…to by było na tyle. Brakło mi bardzo wielu ludzi, którzy piszą i biegają baaardzo ciekawie. Zresztą nie tylko piszą, bo brakło też np. Marcina Rosłonia. Ale nie ważne. Tak czy siak, duże brawa dla nagrodzonych, ogromne dla zwycięzców! Książką roku została moja faworytka czyli „Szczęśliwi biegają ultra” Super pozycja, obowiązkowa wręcz! Książką można się było później „poczęstować”, podobno było dla każdego po jednej. Smutno się robiło obserwując jak kilka osób brało po kilka sztuk, a rekordzista wychodził chyba z sześcioma egzemplarzami. Ja nie podchodziłem, bo już dawno przeczytałem, ale widziałem, że kilka osób było zawiedzionych, że nie dostali. Ehhh ludzie ludzie… O 22.30, czyli po gali i co gorsza po bankiecie (z bardzo pysznym jedzeniem) Nocna piątka. Oczywiście jak to u mnie najważniejsza była zabawa, dobry humor, a czas i ogólna dyspozycja „sportowa” była na miejscu drugim, a może i dalej:) Start dokładnie o 22.30, początek delikatnie i…się zaczęło. W końcu Krynica leży w górach to można się było tego spodziewać, 2 km pod górę. Grubo pod górę:), ale skoro jest pod górę to musi być w końcu w dół, tak też było. Zleciało szybko, czas mało ważny, ludzi mnóstwo, wariatów na trasie także. Będąc mniej więcej na 3 km, kończąc podbieg, zaczęli mijać mnie zawodnicy startujący w konkurencji Iron Run, czyli piekielnie trudnych trzydniowych zmaganiach biegowych w skład których...

Read More
Rzeźnia na raty
cze10

Rzeźnia na raty

Od czego by tu zacząć? Decyzję o starcie w tej trzydniowej etapówce w sercu Bieszczad podjąłem z bratem Darkiem i kolegą Piotrkiem. Ponieważ pracuję w soboty i święta, nie było szans na tegorocznego Rzeźnika, więc dobre i to. Z resztą na raty powinno być łatwiej – tak pomyśleliśmy. Na jakieś specjalne przygotowania nie było czasu. To Marzanna, to Skała, Orlen, Cross w Sielpi, wreszcie najlepsza połówka na świecie Siebiega. Maraton w Sielpi miał być treningiem tempowym a wyszło jak zawsze. Na tygodniu lub w niedziele wolne od startów w zawodach śmigaliśmy bardzo spokojnie po górkach. Szybkich treningów technicznych zabrakło. Musiała nam wystarczyć forma całą zimę budowana w Górach Świętokrzyskich. Podpytywałem wielu kolegów o taktykę, praktyczne rady, i co najważniejsze, o trasę. Generalnie sugerowali zdrowy rozsądek, czyli pierwszy dzień spokojnie biec, później próbować walczyć o lepszą pozycję. Od początku nie zgadzałem się. Wiedziałem, że co ambitniejsi polecą ostro i jak tu nadrobić straty? Przecież doskonale wiem, jak się czuję nawet po spokojnych 33km z 1400m przewyższeń i nigdy nie jest to stan błogi, zachęcający do kolejnego treningu o podobnej intensywności. Skoro i tak będę cierpiał, skoro inni również będą cierpieli, trzeba postawić wszystkie żetony na regenerację i jakoś to przeżyć. Wyprawa w Bieszczady była nie lada wyzwaniem. Brat z żoną Aldoną i córką Wiką, Piotrek z żoną Eweliną i ciężkim plecakiem foto oraz masa jedzenia, bo wynajęliśmy domek w Polańczyku, na koniec ja z własną małżowiną Agnieszką i niemal czteromiesięczną córą Gabrysią. Aby ogarnąć podróż w rozsądnych ramach czasowych i zdążyć na odprawę, wszyscy musieliśmy zrezygnować z Piątki dla Bartka, tak fajnego święta w towarzystwie rodziny biegowej. Wracając do regeneracji i góry jedzenia, wspólnie ustaliliśmy dietę: po biegu izotoniki, batony białkowe, piwo, stek wołowy z grilla, piwo, jeszcze jedno piwo. Na kolację makaron z imbirem (który brat zapomniał zabrać) i pesto. Śniadanie jak kto lubi przed zawodami. Przed trzecim dniem zrezygnowaliśmy z makaronu (spokojnie, nie z piwa) a w zamian zjedliśmy tradycyjny obiad, czyli ziemniaki, kurczak i warzywka.   Dzień pierwszy. Witaj przygodo! Ziewająca rozgrzewka po 4 rano lub (m.in. dla mnie) w nocy. Trasa zaczyna się 6,5km odcinkiem asfaltowo-szutrowym ze wzniesieniami i spadkami. Wystartowaliśmy z pierwszej linii, ale w miarę zachowawczo. Po kilkuset metrach było przed nami czterech zawodników. Pierwszego doszliśmy dość szybko, trzech mieliśmy w zasięgu wzroku. Jest całkiem przyjemnie, tempo odcinka wyszło 4:23min/km. To tyle, jeśli chodzi o intuicyjną trasę. Widziałem w którym miejscu skręcił na szlak zawodnik przede mną. Piotrek, który odłączył się ciut wcześniej, pobiegł za mną, ale Darek już się gubił. Musiał z innymi stanąć, rozejrzeć się i zaryzykować. Brzmi niegroźnie? Dodam więc, że ekipa City Trail Team, którzy zajęli drugie miejsce open w...

Read More
sieBIEGAŁO…
maj13

sieBIEGAŁO…

Trzy lata temu gdy wyszedłem po raz pierwszy w dorosłym życiu przeszurać kilkaset metrów nie byłem świadomy tego, że to początek czegoś fantastycznego. Bieganie jak bieganie, buty, koszulka, jakieś portki i w drogę. Nie myślałem wtedy, że dzięki temu można kogoś poznać, można w coś się zaangażować czy też, że dzięki temu można sprawić komuś innemu trochę frajdy. Te kilka lat upłynęły jednak na odkrywaniu kolejnych możliwości, kolejnych znajomości, często przyjaźni i większych bądź mniejszych przygód często sprawiających komuś innemu radość. O zapoczątkowanej przez Damiana akcji Biegnę, żeby Bartek mógł biegać pewnie wszyscy już wiedzą, o innych mniejszych pewnie część słyszała, a o tej ostatniej w której miałem ogromną przyjemność brać udział mówią absolutnie wszyscy. Ponad rok temu fantastyczna grupa ludzi, jednogłośnie zdecydowała, że trzeba coś w naszym pięknym mieście zrobić fajnego. I nie może to być jakaś popierdółka tylko duży bieg, może nie maraton, ale połóweczka czemu nie. To był kwiecień, było dużo rozmów, wstępne plany, terminy, bardzo dużo pomysłów. Wtedy jeszcze wydawało nam się to takie proste. Narysujemy mapę, zaniesiemy do odpowiednich urzędów, oni się zgodzą, albo ewentualnie wprowadzą jakieś poprawki, my zrobimy zapisy i siePobiegnie. Proste prawda? Rzeczywistość mocno te plany zweryfikowała, okazuje się, że tak biegów się nie organizuje, że trzeba zaangażować w to niesamowitą ilość osób i przede wszystkim potrzeba czasu. Czas był największym problem, bo w całej sieBiegowej ekipie ludzi mamy fantastycznych, jednak wszyscy pracują, większość ma rodziny, dzieci, czasu dla tych ostatnich szczególnie mocno brakuje, a gdzie tu ukraść z doby jeszcze kilka godzin na potrzeby organizacji półmaratonu. Okazało się jednak, że jak jest wspólna pasja, znakomite relacje i wspólny cel to każdy te kilka minut bądź kilka godzin znajdzie. Tak też sieDziało. Trasa, po pierwsze trasa. Tysiąc pomysłów, start na Rynku? Może na stadionie lekkoatletycznym? Może gdzieś tam jeszcze. A meta? Rynek? Sienkiewicza? Super by było jakby to był stadion Korony, ale przecież się pewnie nie da, bo murawa, bo mecze, bo dużo kosztuje wynajem itd. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych! Fantastyczna reakcja kierownictwa stadionu Korony na nasz pomysł i można. Wszystko można, pod warunkiem dostosowania się do zasad narzuconych przez zarządcę obiektu. Jasne – zrobimy TO! Pierwsze spotkania w Miejskim Zarządzie Dróg, z Policją i z innymi służbami łatwe nie były. Dano nam do zrozumienia, że to mega wyzwanie, ogromne utrudnienia i mnóstwo pracy przed wszystkimi, ale przede wszystkim przed nami. Tego nie byliśmy świadomi, a przynajmniej nie w tym stopniu. Z drugiej jednak strony podobało nam się podejście do tego pomysłu. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale też nikt, absolutnie nikt nie dawał nam do zrozumienia, że tego nie będzie dało się zrobić. Da się, wszystko się da!...

Read More
[Sylwia] Moc na Orlenie
maj03

[Sylwia] Moc na Orlenie

Decyzja o pobiegnięciu OWM pojawiła się równie niespodziewanie jak moje dwie ciąże. Zadzwonił do mnie człowiek i poprosił, żebyśmy tak jak w zeszłym roku dopingowali maratończyków na trasie wraz ze składami bębniarskimi Sambasim i Bloco Central. W jednej sekundzie przypomniałam sobie swoje myśli sprzed roku. Stoję z bębenkiem i patrzę na start tysięcy biegaczy i… zazdroszczę. Mam syndrom niespokojnych nóg…A paznokcie aż się proszą, żeby odlecieć;). Pamiętam , ze powiedziałam sobie wtedy, że za rok tez będę śmigać w złotej pelerynce na mecie. Szybka rejestracja i oto mam numer startowy – 8514. Wspaniały. Dlaczego? Bo ja przesądna jestem – jak suma cyfr jest parzysta znaczy, że dobrze! Kilka dni później na Orlen zapisuje się także moja wspaniała koleżanka Doris. Dorota ma niestety sumę cyfr nieparzystą…;). Następuje seria niesamowitych wydarzeń. Henryk Szost udostępnia na swoim profilu moją nakręconą na sypialnianym parapecie „Piosenkę o bieganiu”, która opowiada o naszej „trudnej” biegowej przyjaźni między mną i moją przyjaciółką Dorotą ES. W kilka dni oglądalność nie do końca doskonałej piosenki z akompaniamentem na ukulele sięga 16.000. Pochwały i dobre fluidy spływają na mnie od rana do nocy. Udzielam wywiadu;) dla bieganie.pl (siedząc w aucie pod McDonaldem i zapychając dziecko lodami po to tylko,żeby dała matce opowiedzieć kilka niebywałych faktów o SOBIE;)), Dostaję buty od firmy Nike, a Henryk Szost życzy mi powodzenia;). Z resztą napiszę o tym niebawem cały wpis, a tu się skupię na maratonie… W piątek zagraliśmy koncert z moim cudownym zespołem Miss Papima. Trener mówił – NIE PIJ WÓDY!!!! Rozsądek również podpowiadał – nie pij. Ale silna wola zwyciężyła! Piłam browar;). Na drugi dzień ruszyłyśmy z Dorotą Es do Warszawy. Po 10-cio krotnym objechaniu stadionu zaparkowałam. Dołączyła do nas Ula – czarny koń maratonu – biegaczka ogarnięta i zdyscyplinowana. Odebrałyśmy pakiety i stwierdziłyśmy, że najrozsądniej będzie pójść spać. Przenocowała nas koleżanka Kasia. Przygotowała pyszną pizzę (ja naprawdę mam spust – tylko tak niepozornie wyglądam). Niestety zamiast zasnąć to śmiałyśmy się jak wariatki z serii żałosnych sucharów. No i niestety znów piłyśmy browarek. Ale po jednym i trochę zostało;). Rano jak zwykle przed trudnym biegiem medytowałam;). I lewitowałam – ale zdjęcie nie oddaje uroku. Bułki z dżemem, szybki wizaż, kawka, toaleta, kawka, toaleta;). Psychicznie byłam nie do ruszenia:). Ponadto moje”treningi” czyli bieganie dwa razy w tygodniu po kilka kilometrów dawało mi poczucie bezwzględnie precyzyjnego przygotowania do „królewskiego dystansu”. Przebiegłam dwa maratony będąc bardziej leniwą treningowo, więc stwierdziłam że i ten przebiegnę! Bólu się nie bałam, ściany nigdy nie miałam (tak samo jak zgagi). Wybitne samopoczucie, doskonały humor… Przed startem rozczulili mnie panowie sikający dziesiątkami w krzakach i między drzewkami. Wkroczyłam nawet między nich (naprawdę nasi maratończycy nie muszą mieć kompleksów przed...

Read More