mglisto i coraz zimniej
lis15

mglisto i coraz zimniej

Aaaaale teraz jest fajnie. Pogoda jak dla mnie wymarzona do biegania szurania. Fajnie, że udaje mi się pokonywać coraz większe odległości praktycznie bez większego odczucia zmęczenia. Nogi oczywiście bolą, wieczorem i dnia następnego, ale z drugiej strony dziwne jest żeby nie bolały. Jest to w końcu wysiłek nie mały podskakiwać, poruszając się cały czas do przodu przez kilkadziesiąt minut. Podskakiwać dźwigając prawie stu kilogramowe cielsko:) Co do samego biegania, miałem delikatny moment zastoju, delikatne problemy z motywacją, w 1,5 tygodnia tylko dwa treningi. Ale jeden przeciągnąłem w złą stronę, chciałem bez sensu szybko. Wyszło niezbyt szybko, a dodatkowo umordowałem się niemiłosiernie:) Ale to było, uczę się cały czas swojego organizmu, łapię kolejne punkty doświadczenia i każde kolejne wyjście na wieczorne szuranie uczy mnie czegoś nowego. Wczoraj np. nauczyłem się, że chyba lewe ucho mam inne niż prawe:) Co trochę pieron wypada mi z niego słuchawka:))) Co do samego szurania, idzie nieźle w tym tygodniu. W poniedziałek ponad 8 km w fajnym, równym, choć oczywiście wolnym tempie. Wczoraj zaplanowana i wykonana w 100% dyszka. Też wytrzymana od początku do końca w równym tempie, bez zrywów. Jeden dołek tylko w okolicach 7 km mega kolka/ucisk w „prawym płucu”. Postój 20 sekundowy załatwił sprawę, kilka głębszych oddechów i w dalszą drogę można było pocisnąć. Ogromnie podoba mi się teraz pogoda, lepszej chyba być nie może. W poniedziałek w Kielcach około 3-4 stopni, bardzo wilgotno, wczoraj 2 stopnie poniżej zera, mega mgła. Ogólnie nie wiem w sumie czemu – ale bardzo mi taka aura odpowiada. Biegam zazwyczaj koło 21.00 – 22.00 wieczorami. Podsumowując wywód mój:) – cieszę się, że widzę postępy. Pamiętam moje pierwsze kilometry, gdzie po jednym czy dwóch tysiącach metrów prawie traciłem życie i nie było najmniejszej możliwości aby zrobić większą odległość. Teraz mam wrażenie, że biegnąc szurając swoim tempem (mega wolnym) mogę biec i biec. A czasami tak w okolicach zazwyczaj 80% zaplanowanej trasy dopadają mnie tylko mega pozytywne myśli i wrażenie „nieśmiertelności” wzrasta jeszcze bardziej. Dziwne i nie wytłumaczalne dla mnie to uczucie:) W planach tego tygodniowych, szuranie w piątek wieczorkiem – na pewno nie 10km, trochę krócej bo kilka godzin później wyjazd do Białegostoku. Tam może zwiedzę szuraniowo miasta wieczorem, a jeśli nie to w niedzielę rano to zrobię:) Zacząłem chodzić też na basen – mało, bo tylko raz w tygodniu, ale i tak wygospodarowanie dwóch godzin w czasie popołudniowym tylko dla mnie to wielki sukces… Także w czwartki moczę kuper i staram się wrócić do swoich dawnych możliwości pływaniowych, które nie skromnie mówiąc były nie małe:) W głowie cały czas mój drugi w tym roku bieg – Bieg Mikołajkowy w Warszawie 2 grudnia:) trochę cyferek z ostatniego...

Read More
lecimy dalej – szybko i krótko
paź31

lecimy dalej – szybko i krótko

Ponad tydzień przerwy w szuraniu, ale powolutku wracam do normalnego rytmu. Po Kieleckiej Dyszce potrzebowałem kilku dniu więcej przerwy. To kilka przedłużyło się do siedmiu:) Wczoraj wreszcie się zebrałem. O 20.30 szybka kąpiel moich „diabłów” i można już zakładać ciuchy, czapkę i w drogę. Miało to być szuranie inne niż poprzednie. Jako, że było zimno, temperatura delikatnie poniżej zera postanowiłem „polecieć” szybciej niż zwykle. Zaznaczam, że u mnie słowo „szybciej” nie oznacza to co sobie teraz wyobrażasz Ty drogi czytelniku:) To szybciej u mnie oznacza około 5:30 na km:))) I tak się stało pierwszy kilometr 5:31, drugi 5:21 później zaczęła się góra – jak to w górach – i tempo spadło, trzeci 6:30, czwarty 6:48:( W sumie w dużym jak na mnie tempie zrobiłem pętle wokół osiedla. Całość 4,3 km w 26 minut. Wiem niczego nie urywa takie tempo i kilometraż, ale mnie się podobało. Zmęczyłem się dużo bardziej niż ostatnią „dyszką”, nogi drewniane, płuca wyplute ale zadowolenie było. Żałuje, że nie spojrzałem na „pomiernik endomondowy” i nie skończyłem 5 km. Byłem tak ściorany, że myślałem, że piątka już za mną. Postawiłem przed sobą następny cel, Bieg Mikołajkowy w Warszawie. Impreza odbędzie się 2 grudnia na Żoliborzu. Niebawem ruszą zapisy i jeśli mi się uda zapisać to lecę:) Żona już poinformowana – ona na szoping, ja na szuranie po Warszawie:), „diabełki” do babci. Po debiucie w Kieleckiej Dyszce bardzo mi się spodobała atmosferach takich biegów. Nie ważne, że doszurałem na prawie szarym końcu – ogólnie było super i na to samo liczę w Warszawie. Na szczęście – bo tego nigdy nie da się przewidzieć – mecz ustalili nam na sobotę, także niedziela będzie wolna. O planach na bieg narazie nie piszę. Zobaczymy co przyniosą przygotowania. Mam miesiąc. Więcej o biegu tutaj: http://www.biegmikolajkowy.pl/ Wpadłem dzisiaj też na wpis Biegacza z Północy na bieganie.pl, dawno nie uzupełniany dział Motywacje wreszcie doczekał się aktualizacji. Mega fajna sprawa, że są ludzie, którym się udaje i którzy zmieniają swoje życie w taki sposób. Gratuluje ogromnie! – wpis z bieganie.pl jest TUTAJ, a blog Biegacza z Północy TUTAJ – będę śledził poczynania! wczorajsze szuranie wyglądało...

Read More
i po zawodach. Kielecka Dycha ukończona!!!
paź22

i po zawodach. Kielecka Dycha ukończona!!!

Bardzo się tego biegu obawiałem. Nie tego, że nie dobiegnę – choć, mimo mojego rocznego szurania jeszcze nigdy nie przeszurałem za jednym razem 10 kilometrów – bałem się tego, że źle sobie to wszystko zaplanuje i będzie jakiś kryzys czy inny problem w czasie biegu. Było inaczej!Chciałem aby to był bieg, aby nie doprowadzić się do stanu dłuższego „iścia”. No i tak było, jednak teraz, już po ukończeniu, wiem, że pobiegłem zbyt zachowawczo. Po przekroczeniu mety nie umarłem, mogłem biec dalej, mimo tego, że ostatni 11 km był najszybszy z przebiegniętych tego dnia. Bałem się przed biegiem, obczytałem się mnóstwo historii, żeby się pilnować, nie szarżować itd. No i się pilnowałem. Chyba, aż za mocno. Ale pierwsze śliwki za płoty…:) Teraz wiem, że jakbym poszurał o 30-40 sekund na km szybciej, a ostatnie 1,5 km na maksa – też bym dał radę, a i czas byłby lepszy. A tak, trochę stchórzyłem… Trudno, następnym razem będę mądrzejszy i taktycznie lepiej to rozwiążę. Sam bieg czy ogólnie impreza pod tytułem Kielecka Dycha – ZNA KO MI TA !!! Byłem mega zadowolony i ucieszony widząc ogrom ludzi spotykających się w jednym miejscu w jednym celu. Aby przyjemnie się umordować… Było oczywiście kilku przecinaków, których obserwowanie samej rozgrzewka przyprawiało mnie o ból wszystkich możliwych mieśni:) Ogólną rozgrzewkę prowadziła pani Iwona Wenta – prywatnie żona trenera Bogdana Wenty (tak tak tego od piłki ręcznej), po jej zakończeniu ponad dwie setki osób ruszyło w las. Jak sama nazwa biegu wskazuje Kielecka Dycha to nie bieg na 10 km, tylko prawie 11…:) Niby o tym wiedziałem wcześniej, jednak tak w głowie się poukładało, że dycha, dycha – że widząc pod koniec tabliczkę z napisem 10KM byłem zaskoczony, że mety a nawet stadionu jeszcze nie widać:) Wcześniej – super. Trasa świetna, choć trudna – taki  cross. Dużo piachu, błoto, bardzo nie równa ścieżka. Ciągłe małe podbiegi. Nachylenie od 2 km mocno w dół, przez 1,5 km. A pozostała część delikatnie pod górkę. Niby minimalnie, a jednak się czuło. Ja nie mam porównania, bo to moje pierwsze takie „prawdziwe” szuranie, ale od kilku bardziej doświadczonych koleżanek i kolegów dało się słyszeć, że trasa była BARDZO trudna. Nie brakowało nawet głosów, że niebezpieczna. Łatwo można było podkręcić nogę (w karetce zauważyłem dwie takie osoby) Podsumowując – super, super i jeszcze raz super. Pogoda świetna, impreza jeszcze lepsza. Mój bieg…cóż. Będzie lepiej, ale na pewno zadowolony jestem z tego, że dobiegłem spokojnie, bez nerwów, bez marszów i nie umarłem jak niektórzy. Kilka cyferek z imprezy. Całkowity dystans: 11,04 km Całkowity czas: 1:08:22 najlepszy km: 5:23 najlepsze 5km: 30:38 10 km: 1:01:55 całość się rozłożyła tak: 1 km: 6:08 2 km:...

Read More
jutro pierwszy raz…
paź20

jutro pierwszy raz…

No i stało się, jutro o godz. 10.00 wystartuje w swoim pierwszym dorosłym „szuraniu”. Kielecka Dycha (www.kieleckadycha.pl) to będzie duuuuży dla mnie sprawdzian. Czy podołam?, czy nie polecę jak wariat na początku do przodu?, czy wytrzymam 10 km ?itd itd, miliony pytań siedzą w mojej głowie:) Ale co trochę pojawia się myśl – spokojnie, to ma być zabawa i chcę aby tak było. Oczywiście jako facet mam ambicje i chciałbym abym przybiegł na metę w czasie poniżej 1:10:00. Jest to do zrobienia. Boje się jeszcze jednego, baaardzo mało i bardzo rzadko szurałem inne rzeczy niż asfalt/chodnik. Las, miękkie podłoże – to zawsze niespodzianki. Na krótkie rozeznanie poszurałem wczoraj przed wyjazdem do Zabrza. W samo południe wyrwałem się z pracy na 40 minut. W wolnym tempie zrobiłem prawie 6 km. Niepokoją mnie coraz bardziej bóle w stawach, szczególnie w skokowych. Kolana jeszcze o dziwo żyją, bolą skoki zwłaszcza przy podbiegach. Zastanawiam się coraz częściej czy ostatni podbieg, zawsze na koniec mojego codziennego szurania nie jest dla mnie za mocny. Przynajmniej teraz. Tam czuje nogi najbardziej, może muszę zmodyfikować trasę… Kończąc i nie zamulając – trzymajcie jutro o 10.00 kciuki. Mam nadzieję, że jeszcze tutaj coś napiszę…:) a w czwartek było tak:     podsumowanie:...

Read More
Bieszczady, a w niedzielę „dyszka”
paź18

Bieszczady, a w niedzielę „dyszka”

Ostatni tydzień nie był mocno pracowity jeśli chodzi o bezpośrednie przygotowanie do niedzielnego biegu na 10 km. Biegu, który będzie moim pierwszym w „dorosłym” życiu szurańczym testem. Nie ukrywam, że denerwuje się przed tym startem i mam pewne obawy czy w gronie 250 uczestników poradzę sobie na tyle, że zdążę przed zamknięciem bram stadionu… A najlepiej jeszcze abym nie dobiegł pod tą bramę jako ostatni…:) No zobaczymy. Tak jak mówie, biegania nie było za dużo – ale ogólnie ruchu było sporo. W zeszłym tygodniu miała miejsce długo oczekiwana – doroczna – wyprawa w nieznane z moimi najbliższymi przyjaciółmi. Rok temu odwiedziliśmy Koninki w Gorcach, w tym roku pora przyszła na Bieszczady. Było cudooooownie, piękna pogoda, znakomite towarzystwo. Super. Udało mi się namówić drugiego dnia na poranne szuranie dwóch kompanów z którymi dłuuugo rozmawialiśmy poprzedniego wieczoru/nocy:) Paweł i Mariusz dali radę, Paweł poszuruje od czasu do czasu podobnie do mnie, a Mariusz zwany Marianem to absolutny debiutant. Było to jego pierwsze szuranie. Stąd i czas i odległość nie powala – czas: 31:11 dystans: 3,7km. Ale powalać nie miała. O 9.00 skończyliśmy szuranie, a już o 10.00 zaplanowane całodniowe wyjście w góry. No i stało się – pomaszerowaliśmy w kilkanaście osób lasami, polanami, górami. Było mega świetnie. Brakuje słów. Cudowna pogoda, jeszcze lepsze towarzystwo. MIÓD jednym słowem. Przeszliśmy w sumie prawie 20 km. Tutaj linki (dwa bo mi się rozłączyło przypadkowo) – http://www.endomondo.com/workouts/tXNVwEOYa6k – http://www.endomondo.com/workouts/kj7AHZET9fE to nasza ekipa maszerująca po Bieszczadach – lecz nie cała wyjazdowa. Po prawej Marian wspomniany już wyżej, kucający Paweł i brzegowo po lewej moja skromna postać:) Między nami, żony, dziewczyny, narzeczone, kochanki i jeden syn…         Dzięki temu odpadłem szuraniowo na kilka dni. Po powrocie nie bolało mnie chyba tylko lewe ucho. Szczególnie popsułem sobie stopy pod spodem – to efekt słabych butów, niby „traktorów” – a jednak nie. Umordowany byłem strasznie, a na domiar złego piwo które wziąłem rano z lodówki do plecaka z zamysłem, że pochłonę je w schornisku już 3,5 kilometra przed powrotem do domu miałem…zamarznięte. Aaaaaaaa…. Po powrocie do Kielc, wczoraj, wróciłem na właściwe tory. Zrobione szybko jak na mnie 5,5 km w czasie 31 minut. W planach jutrzejsze szuranie przed wyjazdem na mecz, sobota bez ruchu i w niedziele ukończenie Kieleckiej Dychy w czasie poniżej 1:10:00 tutaj wczorajsze...

Read More
drugi dzień z rzędu
paź09

drugi dzień z rzędu

W związku z czwartkowym wyjazdem, musiałem delikatnie zmodyfikować szuraniowy plan tego tygodnia. Szuranie było w niedziele, i aby czwartek był wolny, poszurałem też w poniedziałek. Wtorek będzie wolny, środa szuranie, czwartek wolny i w piątek jak głowa bolała nie będzie poranne szuranie w Bieszczadach! Oby! Poniedziałek, jak poniedziałek – wiadomo. Nik ich nie lubi:) Wyszedłem późno, bo koło 21.00. Trasa moja ulubiona, dookoła osiedli, powrót przy Oazie (taki sklep 24 na h, przy którym mam wielu kibiców:) ) i do domu. Wychodzi około 6 km, nie ma wielkich górek, co w moim mieście jest rzadko spotykane. Błędem było jedzenie koło 17.00-18.00, myślałem, że trzy godziny wystarczą aby mega pyszna „lazanja” ułożyła się w żołądku. Jednak nie. Mocno mi to przeszkadzało, i prawie cały trening biegłem z kolką. Dlatego wyszło, jak wyszło – ale i tak w porównaniu do niedzielnego „ciągnięcia Krzysia” było sporo lepiej. Choć jeszcze nie jakoś rewelacyjnie jak dla mnie. 21 października mam pierwszy mój bieg. Marzyłem, aby dyszkę zrobić <1h, chyba plany muszę zmodyfikować bo wiem, że nie dam rady raczej utrzymać cały czas tempo poniżej 6 minut na kilometr. Choć do końca tego nie wiem, nie znam trasy to raz, nie biegałem za często po lesie – to dwa. Będą górki – to trzy, ale pewnie będzie też z górki – to cztery. Sporo niewiadomych:) 8 października 2012 wyglądało to tak: było już zimno, w okolicach 5-6 stopni i mocno wiało D: 6,28 km C: 40:57 1km: 6:46 2km: 6:15 3km: 6:28 4km: 6:52 5km: 6:03 6km: 6:31...

Read More