Niby fajnie, ale…Bieg Niepodległości w Kielcach
lis09

Niby fajnie, ale…Bieg Niepodległości w Kielcach

Jeszcze jakiś czas temu o takich biegach, a już o takiej frekwencji można było pomarzyć. Teraz wiadomo, biegają wszyscy, a nawet jeśli nie biegają to przeróżnymi sposobami biegać próbują. I to jest super! Biegi takie jak ten o którym za moment będzie więcej często są pierwszymi „poważnymi” sprawdzianami dla osób chcących coś ze sobą zrobić pożytecznego. Każdy z nas tak zaczynał, jedni tu, inni gdzie indziej. W niedzielę w Kielcach była cudowna okazja aby zrobić krok wyżej i zaliczyć pierwszy poważny bieg i dostać na mecie medal. Swoją drogą to pamiętam jak jechałem specjalnie do Warszawy na 10km bieg aby na mecie otrzymać ten kawałek żelastwa (w tamtych czasach…nie było jeszcze w Kielcach biegów z medalami:) Pogoda idealna, a nawet aż za ciepło, troszkę wiało, ale też bez przesady – nie piździło jak w kieleckim:). Było tak, że nikt marudzić nie mógł, a jeśli już to na to, że jest za ciepło. Organizatorzy kieleckiego Biegu Niepodległości umożliwili odbiór pakietów startowych (numer i agrafki) dzień przed biegiem zatem w niedzielę można było spokojnie udać się na start bez denerwowania się i stania w kolejce. Byłem troszkę wcześniej aby spotkać się ze znajomymi i na spokojnie przygotować się do biegu. Znajomych tysiąc trzysta:) Co chwilę ktoś podchodził, śmiechów i radochy nie było końca. Start zaplanowany był na godz. 11:11, kilka chwil wcześniej z głośników popłynął Mazurek Dąbrowskiego, chciało by się rzec – nareszcie, bo w zeszłym roku ktoś chyba o tym zapomniał… 10..9..3, 2, 1 START. Ponad 800 osób ruszyło na 10 km, atestowaną trasę 8. Kieleckiego Biegu Niepodległości. I tutaj zacznę marudzić. Odrazu zaznaczę, że nie chciałbym być źle zrozumiany, z założenia jestem mocno pozytywną osobą szukającą raczej dobrych rzeczy i za bardzo nie wydziwiającą na rzeczy złe. Jednak w pewnych kwestiach jestem też może nie idealistą, ale na pewno osobą, która wymagania ma wysokie. Szczególnie jeśli chodzi o organizację imprez, bo w pewien sposób jest to moja praca od prawie 15. lat. A dodatkowo też (tu już całkiem amatorsko i hobbystycznie) bawimy się też w organizację różnych mniejszych i większych wydarzeń (aby nie mówić korpogadką eventów) biegowych. Chciałbym też aby osoby organizujące to wydarzenie mnie źle nie zrozumiały i potraktowały poniższy tekst jako pomoc na przyszłość, a nie atak. Trasa biegu była atestowana, czyli wymierzona specjalnym rowerem z magicznym urzędzeniem przez fachowca, który skasował za ten fakt organizatora na ładnych kilka stówek. I co robi organizator? Już pierwszy zakręt ze Staszica w Sienkiewicza 80% ludzi biegnie nie po tej stronie barierek. Wiadomo, że biegacze też dołożyli tu swoje kilka groszy, bo trasa to trasa i powinni wiedzieć, ale nie wiedzieli, albo nie chcieli wiedzieć, a tak naprawdę to fatalnie to...

Read More
Układ  Warszawski  czyli najlepsza  jesień życia
paź04

Układ Warszawski czyli najlepsza jesień życia

Jakiś czas temu stwierdziłem, że nie napiszę niczego więcej o bieganiu. Bo co może być ciekawego w kolejnym starcie? Dobiegłem albo nie, wiało albo było gorąco. No i kogo to tak naprawdę obchodzi? Świat pędzi jak szalony i każdy ma swoje życie. Nie warto się narzucać innym tylko dlatego, że się gdzieś pobiegło. Taka prawda. Nie czuję żadnej potrzeby dzielenia się swoimi myślami. Wypaliłem się, jesień życia i takie tam… Ale tym razem stało się coś tak niesamowitego, że zmieniłem zdanie, tylko na trochę, no i chyba chciałbym jakoś utrwalić ten stan, zanim za parę godzin sięgnę po dziesięć dni antybiotyków i będę się tępo wpatrywał w monitor, marząc chyba tylko o tym, żeby jakoś przespać ten czas. Znam to aż za dobrze. A raczej źle …    Ten rok też mi się zaczął chorobą. Trenowałem do wiosennego maratonu i nagle w połowie stycznia, w środku całkiem już dobrej formy, zupełnie straciłem siły. Miało być przemęczenie a był   wyrok –   miesiąc paskudnych, totalnie otępiających prochów i zero nadziei na jakiekolwiek bieganie. Zdemolowało mnie to strasznie. Próbowałem, tłukłem głową w mur cały marzec i kwiecień, dopiero w maju udało mi się pobiec moje pierwsze wolne kilometry. I cały ten czas wprost maniakalnie towarzyszył mi sen o Warszawie… Wyzdrowieję, potrenuję całe lato i w końcu września wystrzelę jak z procy, łamiąc życiówkę i nade wszystko, moje przeróżne warszawskie kompleksy. Bo w szafie mam już dwie koszulki z poprzednich edycji tego maratonu. Dwa lata temu zachorowałem miesiąc przed startem a rok temu strułem się czymś na jeden dzień przed biegiem i dałem radę przebiec tylko połowę trasy, z silnym postanowieniem, że za rok wrócę i mocno skopię tyłek mojemu pechowemu Maratonowi! To był jedyny biegowy cel na ten rok. Odpuścić wszystko, nie dać się ponieść, przyczaić żeby potem z całą mocą rzucić się na tę Wawę i zatriumfować. Bo ja bardzo ale to bardzo nie lubię przegrywać! I wszystko zaczęło się układać… Wszedłem w rytm, bieganie przestało męczyć, czułem, że uciekam chorobie i staję się mocny. Zaliczałem kilometry i buraki. Światełko w tunelu nie wyglądało już jak nadjeżdżający pociąg, a świat dosłownie oddawał mi wszystko co najlepsze. No wiecie, kobiety, wino, śpiew… to był dobry czas. Tak dobry, że codziennie zastanawiałem się, kiedy mi coś w końcu runie na głowę bo przecież w naturze musi być jakaś równowaga. Jak jest aż tak dobrze to potem musi być źle. Inaczej jest tylko w bajkach. Ale było coraz lepiej. Tempo treningów wciąż rosło, byłem jak nakręcony. Czułem, że tym razem Warszawa będzie moja …    W lipcu trochę się to skomplikowało, zwaliły się na mnie problemy, różne zaniedbania eksplodowały nagle i czułem, że tracę...

Read More
Rzeźnia na raty
cze10

Rzeźnia na raty

Od czego by tu zacząć? Decyzję o starcie w tej trzydniowej etapówce w sercu Bieszczad podjąłem z bratem Darkiem i kolegą Piotrkiem. Ponieważ pracuję w soboty i święta, nie było szans na tegorocznego Rzeźnika, więc dobre i to. Z resztą na raty powinno być łatwiej – tak pomyśleliśmy. Na jakieś specjalne przygotowania nie było czasu. To Marzanna, to Skała, Orlen, Cross w Sielpi, wreszcie najlepsza połówka na świecie Siebiega. Maraton w Sielpi miał być treningiem tempowym a wyszło jak zawsze. Na tygodniu lub w niedziele wolne od startów w zawodach śmigaliśmy bardzo spokojnie po górkach. Szybkich treningów technicznych zabrakło. Musiała nam wystarczyć forma całą zimę budowana w Górach Świętokrzyskich. Podpytywałem wielu kolegów o taktykę, praktyczne rady, i co najważniejsze, o trasę. Generalnie sugerowali zdrowy rozsądek, czyli pierwszy dzień spokojnie biec, później próbować walczyć o lepszą pozycję. Od początku nie zgadzałem się. Wiedziałem, że co ambitniejsi polecą ostro i jak tu nadrobić straty? Przecież doskonale wiem, jak się czuję nawet po spokojnych 33km z 1400m przewyższeń i nigdy nie jest to stan błogi, zachęcający do kolejnego treningu o podobnej intensywności. Skoro i tak będę cierpiał, skoro inni również będą cierpieli, trzeba postawić wszystkie żetony na regenerację i jakoś to przeżyć. Wyprawa w Bieszczady była nie lada wyzwaniem. Brat z żoną Aldoną i córką Wiką, Piotrek z żoną Eweliną i ciężkim plecakiem foto oraz masa jedzenia, bo wynajęliśmy domek w Polańczyku, na koniec ja z własną małżowiną Agnieszką i niemal czteromiesięczną córą Gabrysią. Aby ogarnąć podróż w rozsądnych ramach czasowych i zdążyć na odprawę, wszyscy musieliśmy zrezygnować z Piątki dla Bartka, tak fajnego święta w towarzystwie rodziny biegowej. Wracając do regeneracji i góry jedzenia, wspólnie ustaliliśmy dietę: po biegu izotoniki, batony białkowe, piwo, stek wołowy z grilla, piwo, jeszcze jedno piwo. Na kolację makaron z imbirem (który brat zapomniał zabrać) i pesto. Śniadanie jak kto lubi przed zawodami. Przed trzecim dniem zrezygnowaliśmy z makaronu (spokojnie, nie z piwa) a w zamian zjedliśmy tradycyjny obiad, czyli ziemniaki, kurczak i warzywka.   Dzień pierwszy. Witaj przygodo! Ziewająca rozgrzewka po 4 rano lub (m.in. dla mnie) w nocy. Trasa zaczyna się 6,5km odcinkiem asfaltowo-szutrowym ze wzniesieniami i spadkami. Wystartowaliśmy z pierwszej linii, ale w miarę zachowawczo. Po kilkuset metrach było przed nami czterech zawodników. Pierwszego doszliśmy dość szybko, trzech mieliśmy w zasięgu wzroku. Jest całkiem przyjemnie, tempo odcinka wyszło 4:23min/km. To tyle, jeśli chodzi o intuicyjną trasę. Widziałem w którym miejscu skręcił na szlak zawodnik przede mną. Piotrek, który odłączył się ciut wcześniej, pobiegł za mną, ale Darek już się gubił. Musiał z innymi stanąć, rozejrzeć się i zaryzykować. Brzmi niegroźnie? Dodam więc, że ekipa City Trail Team, którzy zajęli drugie miejsce open w...

Read More
sieBIEGAŁO…
maj13

sieBIEGAŁO…

Trzy lata temu gdy wyszedłem po raz pierwszy w dorosłym życiu przeszurać kilkaset metrów nie byłem świadomy tego, że to początek czegoś fantastycznego. Bieganie jak bieganie, buty, koszulka, jakieś portki i w drogę. Nie myślałem wtedy, że dzięki temu można kogoś poznać, można w coś się zaangażować czy też, że dzięki temu można sprawić komuś innemu trochę frajdy. Te kilka lat upłynęły jednak na odkrywaniu kolejnych możliwości, kolejnych znajomości, często przyjaźni i większych bądź mniejszych przygód często sprawiających komuś innemu radość. O zapoczątkowanej przez Damiana akcji Biegnę, żeby Bartek mógł biegać pewnie wszyscy już wiedzą, o innych mniejszych pewnie część słyszała, a o tej ostatniej w której miałem ogromną przyjemność brać udział mówią absolutnie wszyscy. Ponad rok temu fantastyczna grupa ludzi, jednogłośnie zdecydowała, że trzeba coś w naszym pięknym mieście zrobić fajnego. I nie może to być jakaś popierdółka tylko duży bieg, może nie maraton, ale połóweczka czemu nie. To był kwiecień, było dużo rozmów, wstępne plany, terminy, bardzo dużo pomysłów. Wtedy jeszcze wydawało nam się to takie proste. Narysujemy mapę, zaniesiemy do odpowiednich urzędów, oni się zgodzą, albo ewentualnie wprowadzą jakieś poprawki, my zrobimy zapisy i siePobiegnie. Proste prawda? Rzeczywistość mocno te plany zweryfikowała, okazuje się, że tak biegów się nie organizuje, że trzeba zaangażować w to niesamowitą ilość osób i przede wszystkim potrzeba czasu. Czas był największym problem, bo w całej sieBiegowej ekipie ludzi mamy fantastycznych, jednak wszyscy pracują, większość ma rodziny, dzieci, czasu dla tych ostatnich szczególnie mocno brakuje, a gdzie tu ukraść z doby jeszcze kilka godzin na potrzeby organizacji półmaratonu. Okazało się jednak, że jak jest wspólna pasja, znakomite relacje i wspólny cel to każdy te kilka minut bądź kilka godzin znajdzie. Tak też sieDziało. Trasa, po pierwsze trasa. Tysiąc pomysłów, start na Rynku? Może na stadionie lekkoatletycznym? Może gdzieś tam jeszcze. A meta? Rynek? Sienkiewicza? Super by było jakby to był stadion Korony, ale przecież się pewnie nie da, bo murawa, bo mecze, bo dużo kosztuje wynajem itd. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych! Fantastyczna reakcja kierownictwa stadionu Korony na nasz pomysł i można. Wszystko można, pod warunkiem dostosowania się do zasad narzuconych przez zarządcę obiektu. Jasne – zrobimy TO! Pierwsze spotkania w Miejskim Zarządzie Dróg, z Policją i z innymi służbami łatwe nie były. Dano nam do zrozumienia, że to mega wyzwanie, ogromne utrudnienia i mnóstwo pracy przed wszystkimi, ale przede wszystkim przed nami. Tego nie byliśmy świadomi, a przynajmniej nie w tym stopniu. Z drugiej jednak strony podobało nam się podejście do tego pomysłu. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale też nikt, absolutnie nikt nie dawał nam do zrozumienia, że tego nie będzie dało się zrobić. Da się, wszystko się da!...

Read More
[Sylwia] Moc na Orlenie
maj03

[Sylwia] Moc na Orlenie

Decyzja o pobiegnięciu OWM pojawiła się równie niespodziewanie jak moje dwie ciąże. Zadzwonił do mnie człowiek i poprosił, żebyśmy tak jak w zeszłym roku dopingowali maratończyków na trasie wraz ze składami bębniarskimi Sambasim i Bloco Central. W jednej sekundzie przypomniałam sobie swoje myśli sprzed roku. Stoję z bębenkiem i patrzę na start tysięcy biegaczy i… zazdroszczę. Mam syndrom niespokojnych nóg…A paznokcie aż się proszą, żeby odlecieć;). Pamiętam , ze powiedziałam sobie wtedy, że za rok tez będę śmigać w złotej pelerynce na mecie. Szybka rejestracja i oto mam numer startowy – 8514. Wspaniały. Dlaczego? Bo ja przesądna jestem – jak suma cyfr jest parzysta znaczy, że dobrze! Kilka dni później na Orlen zapisuje się także moja wspaniała koleżanka Doris. Dorota ma niestety sumę cyfr nieparzystą…;). Następuje seria niesamowitych wydarzeń. Henryk Szost udostępnia na swoim profilu moją nakręconą na sypialnianym parapecie „Piosenkę o bieganiu”, która opowiada o naszej „trudnej” biegowej przyjaźni między mną i moją przyjaciółką Dorotą ES. W kilka dni oglądalność nie do końca doskonałej piosenki z akompaniamentem na ukulele sięga 16.000. Pochwały i dobre fluidy spływają na mnie od rana do nocy. Udzielam wywiadu;) dla bieganie.pl (siedząc w aucie pod McDonaldem i zapychając dziecko lodami po to tylko,żeby dała matce opowiedzieć kilka niebywałych faktów o SOBIE;)), Dostaję buty od firmy Nike, a Henryk Szost życzy mi powodzenia;). Z resztą napiszę o tym niebawem cały wpis, a tu się skupię na maratonie… W piątek zagraliśmy koncert z moim cudownym zespołem Miss Papima. Trener mówił – NIE PIJ WÓDY!!!! Rozsądek również podpowiadał – nie pij. Ale silna wola zwyciężyła! Piłam browar;). Na drugi dzień ruszyłyśmy z Dorotą Es do Warszawy. Po 10-cio krotnym objechaniu stadionu zaparkowałam. Dołączyła do nas Ula – czarny koń maratonu – biegaczka ogarnięta i zdyscyplinowana. Odebrałyśmy pakiety i stwierdziłyśmy, że najrozsądniej będzie pójść spać. Przenocowała nas koleżanka Kasia. Przygotowała pyszną pizzę (ja naprawdę mam spust – tylko tak niepozornie wyglądam). Niestety zamiast zasnąć to śmiałyśmy się jak wariatki z serii żałosnych sucharów. No i niestety znów piłyśmy browarek. Ale po jednym i trochę zostało;). Rano jak zwykle przed trudnym biegiem medytowałam;). I lewitowałam – ale zdjęcie nie oddaje uroku. Bułki z dżemem, szybki wizaż, kawka, toaleta, kawka, toaleta;). Psychicznie byłam nie do ruszenia:). Ponadto moje”treningi” czyli bieganie dwa razy w tygodniu po kilka kilometrów dawało mi poczucie bezwzględnie precyzyjnego przygotowania do „królewskiego dystansu”. Przebiegłam dwa maratony będąc bardziej leniwą treningowo, więc stwierdziłam że i ten przebiegnę! Bólu się nie bałam, ściany nigdy nie miałam (tak samo jak zgagi). Wybitne samopoczucie, doskonały humor… Przed startem rozczulili mnie panowie sikający dziesiątkami w krzakach i między drzewkami. Wkroczyłam nawet między nich (naprawdę nasi maratończycy nie muszą mieć kompleksów przed...

Read More
WIDEO: Marathon de Paris 2015
kw.20

WIDEO: Marathon de Paris 2015

Zanim pojawi się kilka zdań na tematu największego maratonu w Europie to zaproszę Was na 8. minutowy materiał wideo z tej mega imprezy. A opis, relację, która krótka nie będzie obiecuję...

Read More