Pierwsza (nie ostatnia) galeria foto z II Kieleckiej Dychy
Zapraszam na pierwszą i nie ostatnią, bardzo obszerną galerię foto z II Kieleckiej Dychy. Zdjęcia w większości robione były tuż przed „wodopojem” na 5 km. Fotografie specjalnie dla szuranie.pl popełnił Mariusz Zapała z www.nakrawedziach.pl. Dzięki wielkie, i rozumiem, że w ramach „odwdzięczyn” będę marzł w zimę na jakimś stoku…:) Zdjęcia możecie pobierać do woli, używać na swoich blogach, fejsbukach i innych twiterach, tylko nie usuwajcie tego co w dolnym rogu. Choć tyle niech będzie nasze:) Dzięki – miłej...
[Paweł II] Maraton Warszawski – dziennik zmagań
Zapraszam na ostatnie dni przed moimi 42 kilometrami. Oto jak zapamiętam ten okres oraz sam Maraton Warszawski. Łatwo nie było… 09/16 godz. 18:00 Skończyłem ostatnie długie wybieganie przed maratonem. Teraz zostały mi tylko szybkie, krótkie treningi na poprawę siły biegowej. Mięsień uda bardzo boli, poza tym tradycyjny zestaw kolano, achilles, biodro. Oby jutro przeszło. Wykończył mnie ten trening. Założyłem spokojną pierwszą 10, dość szybką drugą (minus 2,5km podbieg) i trzecią najszybszą, ogonek ile sił starczy. Założenie piękne, a wyszło jak zawsze. Zrealizowałem jedynie pierwszą część. Udało się pobiec wolno początek, środek przeciętnie, a końcówka jak podczas poprzednich treningów, a więc szarpanina; zwolnienie, przejście w marsz lub postój na picie, niezłe wznowienie i w koło od początku. Podczas niemal 5km ogonka trzy razy (na szczęście na podbiegach, nie na prostej) przeszedłem w marsz. A miałem optymistyczne postanowienie, że nie złamię się, że całość przebiegnę (nie licząc 2 postojów na jedzenie). Nie zawsze nam się udaje. Biegłem z bolącym udem, jestem przemęczony przygotowaniami trwającymi od lipca. Czy to usprawiedliwia słaby czas? Okaże się. Albo wypoczęty pobiegnę jak należy, albo cienka dupa ze mnie. http://www.endomondo.com/workouts/246473618/10571984 09/17 godz. 12:50 Bóle znikły z wyjątkiem uda. Boli bardziej, niż przed wczorajszym treningiem. Oby jutro, za dwa dni przeszło. Spokojnie moje mięśnie, tatuś da wam, twardzielom, odpocząć. Zaczynam się zastanawiać, czy wybrany plan treningowy był dobrym pomysłem. W swoim polsko-kozackim zwyczaju podszedłem do sprawy; jakim jestem biegaczem? Średnio-zaawansowanym lub zaawansowanym – jasne! Bierzemy plan 5 treningów tyg. Interwały ok. 8km, trzy szybsze 10km i długie wybieganie od 15 do 32km tygodniowo. Mało tego, długie robiłem zawsze z nawiązką, zamiast 18, 20, 26, ja 20, 26, 28,5km w trudnym pagórkowatym terenie. To musi odbić się na mnie. Brutalna prawda jest taka, że jestem amatorem. Nieźle rozbieganym, ale amatorem. I taki plan powinienem realizować, nie pozwolić własnej głupocie i nadgorliwości wziąć górę. Pokora chłopie! Pokora! 09/18 godz. 23:20 Udo boli. W pracy dostałem dziwnego bólu w kręgosłupie i generalnie czuję się ciężki i zmęczony. Dobrze, że jeszcze 10 dni. Wczoraj zrobiłem bieg „regeneracyjny”, czyli 20min w tętnie 120-130. Dziś przerwa, jutro zobaczymy, co powie udo. Chciałbym zrobić interwały i przetestować nowe getry kompresyjne. To ostatni dzwonek na testy. Czuję się w Tych getrach jak pajac, bo mają wyraźne napisy i logo producenta, ale jeśli mają mi pomóc, mam gdzieś wygląd i opinię innych. 09/19 godz. 14:28 Udo nie marudzi bardzo, jest nieźle, o wiele lepiej, niż przez ostatnie dni. Jestem po treningu siłowym, powtórzę wieczorem bieg regeneracyjny i dopiero jutro bieganie pełnym yyy butem. Planuję sprawdzić RH max podczas planowanych interwałów. Wydrukowałem kartę startową, już zaczynam czuć ekscytację. Już niedługo. godz. 18:00 Bieg regeneracyjny. Tak, jasne. Spokojnie,...
[Marcin] Porażka
……………………………………………. Tak powinna wyglądać moja relacja z 35 Maratonu Warszawskiego, ale wówczas nie oddałaby mojego stanu ducha, i emocji jakie przeżywałem podczas tej „pięknej katastrofy”. Maraton Warszawski biegłem dwa tygodnie po fantastycznym Maratonie Wrocławskim, no ale co?, ja nie przebiegnę? nie dam rady? Buziakowiec złamie 3:30, i w między czasie wypije kawę u koleżanki na Mokotowie! Cóż było trochę inaczej. Wszystko rozpoczęło się jak trzeba, przyjechałem dzień wcześniej, odebrałem 7 pakietów startowych, dla całej ekipy PACO GYM Lublin. Kociokwik był straszny, że miałem 7 numerów startowych i …9 pakietów. Moja wrodzona uczciwość cały czas powtarzała żeby zwrócić dwa nadprogramowe, nie zwróciłem. Pooglądałem trochę stoiska wystawiennicze na „Narodowym”, i naszła mnie taka konkluzja, ale cuda – wianki wymyślają teraz z tym bieganiem, a to przecież taki prosty sport, co nie znaczy, że dla prostaków. Wróciłem do Piaseczna, gdzie nocowałem, no i od razu – makaron moje odkrycie kulinarne – którym się faszerowałem od 3 dni. Wieczorem pompuje swoją psychikę, pomysłami o złamaniu 3:30 w maratonie, utwierdzam się w przekonaniu że dam rade! Miałem w końcu misterny plan: – bardzo szybko zacząć, trzymać się Wojtka, a potem na pewno dam rade, siłą rozpędu. Jedyną rzeczą która mnie zaciekawiła na stoiskach biegowych to opaska od Timexa, z wyliczonymi międzyczasami do złamania 3:30. Miałem wyliczone, pomyślałem jakie to było proste, że też wcześniej nie zacząłem szybko biegać:-) W międzyczasie dojechał kolega, i zaświtał pomysł, a może by wyjść na miasto i zobaczyć co się dzieje w Stolicy? Nie, nie pomyślałem, wyciągaj wnioski ze swoich błędów…inna sprawa że z Piaseczna do centrum Warszawy to 20kilo…. Wiec dobra, sen, moje – Nike – spały na poduszce obok, miał być to taki rytuał nowego rekordzisty świata w maratonie. Pobudka o 5.30. Zamiast owsianki…makaron. Nastrój już wyśmienity, humor dopisuje, wszystko super, zaparkowaliśmy na Francuskiej, i ciśniemy na „Narodowy”. Jak zobaczyłem te tłumy maratończyków i poczułem atmosferę, od razu „ciary na głowie”, rewelacja ogólna! „Sen o Warszawie” przed startem, w tych okolicznościach mi się podobał, chodź normalnie to hymn klubu piłkarskiego, z miasta obok Łomianek, którego nie darze wielką sympatią. Ale do rzeczy, start, trochę zimno, więc biegnę w bluzie, a na nią koszulka „zwycięska” ML. Most Poniatowskiego, pierwsza piątka, pierwsza dycha – 51:12, dobrze, mam w zasięgu wzroku Kenijczyków. Na 8 kilo gorąco, cały już mokry, zdjąłem bluzę i biegnę. Pierwszej dychy nigdy nie biega mi się jakoś dobrze, w rytm wchodzę od drugiej dychy. Druga dycha, dwunasty kilometr, coś nie tak, czuje już ołowiane nogi, jak na 35-37kilo. Włączam tekst motywacyjny: „uświadom to sobie…jesteś Bogiem”, ale starej płyty nie już mózg, dobra była na poprzedni maraton. Nie rozumie co się dzieje, biegnę ciężko, i od tego momentu...
Czy się stoi czy się leży, PÓŁMARATON się należy!
Sprawa wygląda dość obleśnie:). Nie trenuję, bo… nie mam czasu. Wiem, wiem…nikt go w obecnych czasach nie posiada. Ale ja go nie posiadam bardziej! Nie wyrabiam z dwójką dzieci (są nadpobudliwe po mamie;). Chce mi się spać. Wieczorem padam na twarz, a córka młodsza wstaje punkt szósta i zaczyna radosną celebrację Nowego Dnia! Interesuję się spaniem. Każdą jego minutą. Do rzeczy – od Maratonu Lubelskiego, który mężnie pokonałam 8 czerwca nie wyszłam biegać ANI RAZU:). Oprócz treningów palanta (byłam chyba na 5-ciu). Wiem, że to obciach, ale może jak to napiszę i pójdzie w świat, to się ogarnę i przestanę pedziować;). Brak przygotowania nie przeszkodził mi pojechać w towarzystwie trzech koleżanek na…. PÓLMARATON CHMIELAKOWY w Krasnymstawie!:) Oprócz spania interesuję się wszak i browarkami;). 24 sierpnia pojechałyśmy śmierdzącym volvo mojego męża, który nie może się równać z moim wywalonym w kosmos bajecznie kwadratowym VOLVO 850. Niestety nie udało się nim ruszyć spod domu, gdyż wyładowałam akumulator. Akumulator ów padnięty uratował mój bieg! Kiedy wróciłam się do domu, żeby wziąć kluczyki do auta Małżonka w przedpokoju na podłodze ujrzałam co?????MOJE BUTY DO BIEGANIA! Więc informuję – gdyby akumulator był sprawny, to pojechałabym na półmaraton bez butów. Taka …sytuacja;). Droga minęła nam wspaniale. Koleżanka Dorotka opowiadała dowcipy, których jednak nie przytoczę, bo były o genitaliach. Na miejscu odebrałyśmy pakiety, w których znajdował się browarek. Jednak nie byłam na tyle wyczilałtwoana by go spożyć przed biegiem – a byli tacy biegacze. Potem okazało się, iż z dwóch par słuchawek do telefonu – jedną zgubiłam, a drugą popsułam. Byłam już w stroju do biegania bez gotówki przy sobie. Do startu kilka minut…A naprawdę chciałam mieć muzyczkę, bo po dwóch miesiącach bez treningów człowiekowi się wydaje, że mu to pomoże. I tu UWAGA!!! Pan w sklepie z różnymi elektryczno-technicznymi gadżetami, mieszczącym się na przeciwko kościoła zaufał mi i dał mi słuchawki „na ładne oczy” (a nawet bardzo ładne;)). Chciałam mu zostawić kluczyki do samochodu w zastaw, ale koleżanka przytomnie zauważyła, że po biegu nie będę miała czym otworzyć samochodu , aby wziąć pieniądze. Obiecałam temu jakże miłemu sprzedawcy, iż wspomnę o nim na moim zajebistym biegowym blogu!:) Dlatego tu i w tym miejscu – ja Sylwia Lasok vel Wójcik – POLSKA – mianuję tego Pana ZWYCIĘZCĄ II PÓŁMARATONU CHMIELAKOWEGO w kategorii „SPRZEDAWCA NIEBIEGNĄCY”. I bardzo Panu dziękuję, że mi Pan zaufał. Pierwsze 10 km biegło mi się naprawdę przyjemnie! Była super pogoda i bardzo ciekawa trasa. Najpierw biegłyśmy razem naszym kobiecym TEAM-em, ale później nastąpiło roztrojenie. Dorota miała syndrom kiszonego ogóra, więc pobiegła do przodu. Gosia I Maria zdecydowały się „zamykać stawkę”. Ja – jak to ja – biegłam ni to szybko ni wolno, zaczepiałam ludzi. Pamiętny było moment , gdy...
[Paweł II] Zafascynowany Krukiem!
W imieniu swoim, ale jestem przekonany, że podobnie jak ja, wielu osób powiedzmy przypadkowych, które zareagowały na informację w Internecie, chciałbym: podziękować organizatorom za imprezę o jakości przekraczającej oczekiwania, ciepły klimat i zaangażowanie. Kawał dobrej roboty! Trzymam kciuki za przyszłe sukcesy w tym kierunku. Coś o biegu. Trasa ani asfalt, ani żwir. Mieszana. Wielbiciele asfaltu pewnie się zawiedli, może ta nawierzchnia miała jakiś drobny wpływ na prędkość (ja zrobiłem życiówkę na 10k). Wielbiciele miękkiego terenu również nie znaleźli się na ulubionym podłożu. No i co? I nic. Należy biegać tam, gdzie się da. Nie przyzwyczajać się, różnicować teren, warunki. Nie o to chodzi, by trening realizować w optymalnych warunkach. Nuuuda! Wyzwanie rozgrzewa pasję. Jeśli w trakcie ciężkiego biegu nie czujesz choć raz rezygnacji i nie mówisz sobie – nigdy więcej, co to za bieg?! Na trasie 11k może za krótko na takie odczucia, za to podziwiając sposób zorganizowania imprezy, jestem dobrej myśli na poszerzenie jej. Może zimą, by nie konkurować z Wtórpolem? Sam bieg dostarczył mi pewne wskazówki, nad czym dalej pracować oraz lekcję pokory. Mam tu na myśli problemy z oddechem spowodowane przeziębieniem. Zapchany nos utrudnił oddech przeponą, w konsekwencji podbieg pozbawił wielu sił, których zabrakło w ostatnich 3,5k. Poza tym zbyt szybkie wyrwanie się do przodu od linii startu, ale to typowy błąd żółtodzioba. Podsumowując; jest mi niezmiernie przykro, że od razu po ukończeniu biegu musiałem pędzić do pracy. Tym samym nie miałem okazji napić się piwka, a żona przekąsić kiełbaskę 😉 Przy okazji wymienić uwagami z tłumem ludzi równie ogarniętymi pasją biegania. Wiele twarzy rozpoznałem z połówki w Radomiu. Atmosfera niezwykle serdeczna i rodzinna. Nawet żona, nie biorąca czynnego udziału, wyraziła entuzjastyczną chęć powrotu na – miejmy nadzieję – kolejną imprezę. Jedyny minus – papierowe numery startowe, które się odrywają. Ogromny plus – konstrukcja z rur start/meta! Następny razem trzeba owinąć ją czymś i będzie Lux! Trasa, nagłośnienie, izotoniki na trasie również, oznaczenie, medale pamiątkowe....
[Łukasz] Mój pierwszy półmaraton
Oj dawno nie pisałem o szuraniu. Bardzo dawno. Ale doszedłem do wniosku, że po nieudanym starcie w maratonie lubelskim muszę się jakoś odkuć i dopiero wtedy będę mógł coś skrobnąć. I tak właśnie zapisałem się na półmaraton Wtórpolu, z którego fotogalerię kilka dni temu wrzucił Paweł, a ja dziś skrobnę parę słów jak to wyglądało z perspektywy biegacza. A wyglądało… bardzo dobrze! Świetna organizacja, ciekawa – choć trudna – trasa i dość spora liczba uczestników. No i jeszcze piękna, słoneczna pogoda. To wszystko razem sprawiło, że swój pierwszy w życiu półmaraton będę wspominał bardzo dobrze. Zanim wyruszyliśmy na trasę, szybki rzut oka, na to jak ona się układa. Dla miejscowych (w tym dla mnie) sprawa była jasna – czekają nas cztery bardzo trudne i bardzo długie podbiegi, ale za to finisz będzie wymarzony, z górki. Plan był zatem prosty, biec równo przez 18 kilometrów, a później ile fabryka dała. I tu muszę się pochwalić, że chyba po raz pierwszy w historii moich startów udało mi się zrealizować misternie układane przedstartowe założenia w 100%. Pierwsze kilometry pokonywałem w dość spokojnym tempie, bo około 5:30 na kilometr, by tę ostatnią trójkę przebiec ile tylko sił. Ale żeby nie było, że tak się przechwalam i było tak łatwo i przyjemnie, to przyznaję bez bicia, że trzeci podbieg dał mi się mocno we znaki i gdyby nie bezustanne wbijanie sobie do głowy, że następna górka jest tą ostatnią, a za nią, to już jest przecież meta (no bo co to jest 3 kaemy z górki, prawda? ;)), to pewnie drastycznie bym zwolnił. Problem był tylko jeden… Po wbiegnięciu sprintem na linię mety zauważyłem, że to wcale nie jest koniec trasy i tak naprawdę, to trzeba zrobić jeszcze małe kółeczko, tak około 300 metrów, żeby bieg ukończyć. Wypompowany, zaskoczony i zdenerwowany swoim gapiostwem doszedłem do wniosku, że nie ma co szybko biec i spokojny truchtem doczłapałem do mety. Czas: 1:54:12, czyli taki, który w pełni mnie satysfakcjonował. Później tylko odebranie medalu, łyk zwykłej wody, pączek, piwko, łyk magicznej wody i powrót do domu. Teraz czas na zmianę priorytetów treningowych, przerzucenie się na częstsze, ale krótsze dystanse z większą liczbą sprintów i wyleczenie kontuzji achillesa, która towarzyszy mi nieustannie od początku roku. Jakby kogoś zaintrygowało pojęcie magicznej wody, to szybko tłumaczę i polecam wszystkim biegaczom-szuraczom. Otóż magiczna woda, to nic innego jak: woda + glukoza + sok z cytryny + szczypta soli. Idealna mieszanka do wypicia po...
Najnowsze komentarze