[SYLWIA] Czwarta Dycha do Maratonu za mną
maj05

[SYLWIA] Czwarta Dycha do Maratonu za mną

To była bardzo pozytywnie zakręcona niedziela:) Przed biegiem wykombinowałam sobie, że pobiegnę z joggerem wyposażonym w moją córkę – 3, 5 – latkę Blankę:). Oczywiście wiem, że z joggerem biegnie się zupełnie inaczej niż bez niego;). Oraz, że takie biegi z wózkiem trzeba po prostu trenować, aby się do obecności tego koromysła przez sobą przyzwyczaić. Ale to nie moja wina, że zima trwała ruski rok i jakoś jogger nie był mi potrzebny. Został więc wyszarpany przez mojego męża z piwnicy 2 godziny przez biegiem i wytarty z kurzu. Nie zapomnieliśmy również napompować opon;). Nad Zalew Zemborzycki udaliśmy się całą rodziną. Towarzyszyła nam także ciocia Jusia, która dzień wcześniej zadzwoniła i przypucowała się, ze ona też biegnie. Wymyśliłyśmy, że biegniemy razem i ma być wesoło. Blanka zasiadła w joggerze, stajemy na starcie i ….START!:) Przyznaje bez bicia, że rozmawiałam z córka na temat tego, co to znaczy „dopingować”. Że to takie wsparcie dla sportowca, i że może wołać „MAMA WYGRA” itp. Ale nie spodziewałam się, że sobie tak to do serca weźmie. Zaczęła  wołać chwilę po starcie „MAMA WYGRA, MAMA WYGRA MAMA WYGRA!!!”… No fajnie. Wszyscy się patrzą, śmieją, chwalą, komentują. My z Jusią się śmiejemy, że zaraz się jej znudzi…. Dwa kiloski za nami, a z wózka non stop: MAMA WYGRA, MAMA WYGRA! „Nie chciałabym burzyć Twojego beztroskiego dzieciństwa i wyobrażeń o matce, ale mama raczej nie wygra…” – tak jej powiedziałam. Nic to nie dało. Wołała dalej.  Zaczyna mi  być gorąco, ściągam bluzkę z długim rękawem (tu się jogger spisał, bo ją schowałam do koszyka). Oczywiście źle się ubrałam i po ściągnięciu wierzchniej warstwy zniknął mój numer startowy, bo przecież nie będę przepinać czterech agrafek;). Zaproponowałam Blance , by sobie zrobiła przerwę , bo zachrypnie, ale nie….”MAMA WYGRA!!!” Tak się podjarałam, że biegłam zdecydowanie za szybko jak na mnie… Około 5 kilometra zaczęłam czuć, że słabnę. Za to ciocia Jusia ciśnie jakby nigdy nic informując mnie, ze ona ma ciągle „strefę komfortu” i , że jest „zajebiście”. Mi mina rzednie, kark zaczyna pulsować, zaczynam sapać, chrząkać, stękać… Bezdzietna jak dotąd Jusia przechwytuje wózek i się cieszy, że teraz to ona będzie „gwiazdą”;). Ludzie wołają do niej „Brawo Mama”, Blanka jedzie swoje „MAMA WYGRA” , a matka „prawdziwa” na szóstym kilometrze myśli, że mdleje …. Łapię dwa kubki z wodą, jeden wypijam, drugi w akcie desperacji wylewam sobie na głowę…To bardzo dobra myśl – od dawne mam problemy z zatokami, a nad zalewem elegancki wiaterek – w sam raz.  I tu następuje cud. Moje dziecko zmienia repertuar… „Jesteśmy jagódki, czarne jagódki, mieszkamy w lesie zielonym…” Czyli nawet ona wie już, że mama nie wygra;). Do piosenki ochoczo dołączają się biegnący obok panowie i ciocia Jusia. Matka natomiast nie jest w stanie. Mogłam...

Read More
Żołądek to nie SAN FRANCISCO
kw.20

Żołądek to nie SAN FRANCISCO

Zamilkłam trochę ostatnio. – Bo czasem lepiej zamilknąć po prostu…bo to co się  w moim życiu dzieje wymaga mocnego podkreślania siarczystymi bluzgami. Teraz interesuję się głównie jedzeniem i spaniem. Nie było u mnie zbyt wiele biegania ostatnio. Szurania też nie;). Dzieci dają do pieca (może to nie moje ???;)), praca, obowiązki i….a jakże – choroby! Moje córy kaszlą  na dwa głosy. Mnie też w gardle drapie. Ale kilka razy przeszurałam 7 -8 km, a raz nawet 10!:) Za to na spaghetti z czosnkiem i oliwą i pietruszką i parmezanem nie trzeba mnie namawiać. I założę się , że nawet Pudzian by tyle nie wessał. Jak mawia mój mąż –  „jak mały koń”. No i jeszcze czekolada…Tu się chociaż tłumacze, ze jak ja zjem to dzieci nie będą miały próchnicy;). Obciach. A w niedziele Czwarta Dycha do Maratonu. Czyżbym miała przeżyć kolejny biegowy horrorek? Szczerze to mi się trochę należy kara. Z dobrych rzeczy – moje nowe obuwie zwane pieszczotliwe „Najkami Pomykajkami” sprawuje się świetnie. I chociaż wielu ludzi waliło się w głowę słysząc moją teorię, ze niby buty z amortyzacją zlikwidują mój ból kolan, to miałam racje. Ból ustał. Tylko co z tego ???  Nawet jakbym biegła w siedmiomilowych butach to słabo się biega gdy w żołądku „musztarda z kisielem i śliwki z likierem. Żołądek to nie SAN FRANCISCO!!!!!!!!!!!!!” Koniec popierdywania w stołek! W niedziele turlam sznurówki na 10 km, a w maju Półmaraton w Białymstoku! A dziś – kolacja, deser i...

Read More
Babeczki szurają nad zalewem.
mar27

Babeczki szurają nad zalewem.

W sobotę wybrałyśmy się z moja nową biegającą koleżanką Dorotką pobiegać nad Zalew Zemborzycki. To jest sztandarowe miejsce biegaczy lubelskich;) Dorota jest dużo bardziej wybiegana niż ja. Więc  pobiegła także  nad zalew, czym wzbudziła mój podziw. Podziw ten wyraziłam telefonicznie słowami: „Chrystus Cię opuścił?”, bo wydawało mi się, że jak już do zalewu dobiegnie z miasta to potem już nie zdoła obiec zalewu;). To nieładnie tak nie doceniać koleżanki. Dojechałem nad zalew moim Volveronem;), gdzie po 20 minutach błądzenia i jeżdżenia w tę i z powrotem odnalazłam zmarzniętą koleżankę. Pogoda była całkiem ok. Tylko duży śnieg i mróz jak na wiosnę;). Biegło się naprawdę wspaniale. Ciekawa jestem czy wszystkie babeczki jak biegną to tyle gadają. Bo my to non stop:) O: życiu; urodzie; dzieciach; wakacjach; biegających chłopakach; maratonach; mężach ( ale swoich) I naprawdę zleciało…11,5 km. Tyle zrobiłam JA. Natomiast Dorotka nabiegała 17, 5 km!!! To dużo! Muszę tez dodać , ze zalew obiegłyśmy tylko z jednej strony;). Bo się bałyśmy, ze się zgubimy, a tam „wilki jakieś…” Wracając miałyśmy pod wiatr. Zamarzły nam twarze tak, że wiele spraw zostało nie do końca obgadanych , co bardzo dobrze rokuje kolejnym biegom:). Dodam, że baaaardzo dużo ludzi biegało tego dnia nad zalewem. Pozdrawiałyśmy wszystkich na swej drodze. Myślę, ze ta ilość biegaczy może oznaczać, ze podczas Czwartej Dychy do Maratonu może pobiec naprawdę rekordowa liczba osób. Tylko, że ja mam problem z bolącym kolanem :(. Przedwczoraj odbiegłam od domu 3 km i mnie tak dopadło, że musiałam stanąć…Takie dziwne uczucie odrętwienia w kolanie…Ale na razie staram się nie traktować tego jako kontuzję, tylko niezbyt dyskretny sygnał mego ciała, że odczuwa zmiany;). Do soboty daję kolanu odpocząc, a w sobotę bieg z koszyczkiem dookoła zalewu;).  A!!! Gratuluję wszystkim biegaczom, którzy ukończyli 8. Półmaraton...

Read More
Wąwolnickie wąwozy ku pamięci…
mar18

Wąwolnickie wąwozy ku pamięci…

W niedzielę odbył się w Lublinie Bieg Ku Pamięci Tomka Kowalskiego i Macieja Berbeki. I wzięłam w nim udział. Nie jestem znawcą tematu, ani zdobywcą szczytów, ale bardzo mnie poruszyła Ich tragedia… Na fali tych wydarzeń obejrzałam film „Czekając na Joe” (reż. Kevin Macdonald), który wiele mi uświadomił… Bieg  odbył się nie w Lublinie, tylko w Wąwolnicy. Ja – szuraczka –  miałam przyjemność zabrać swoim wypasionym volvo 850 troje BIEGŁYCH:) Rozsądek podpowiadał, że będzie ciężko. Ale go ignorowałam;) Pogoda była przepiękna! Oczywiście – jak na zimę;). Biało, rześko, słońce. I świetna ekipa do biegania:). Po krótkotrwałym zamotaniu w Wąwolnicy (ja się gubię wynosząc śmieci nawet;)) dotarliśmy na miejsce spotkania. Ale to była trasa! Szacun dla Tomka Rakowskiego!:) Sama bym NIGDY się nie porwała na coś takiego. Miejscami śniegu było po kolana. Nierówno  na potęgę i naprawdę musieliśmy  biec ostrożnie coby sobie pęciny nie popsuć. Leżałam z 7 razy ciesząc się przy tym niemiłosiernie. Był taki teleturniej prowadzony przez Kazimierę Szczukę – „Najsłabsze ogniwo”. No to ja zdecydowanie nim byłam, co mnie absolutnie nie dziwi, bo biegli ze mną naprawdę BIEGLI. Tyle, ze Kazimiera była bezlitosna dla najsłabszego ogniwa i czyniła mu cięte riposty, a ja biegnąc otrzymywałam wielkie wsparcie…i cukierki. Oczywiście miałam uderzenia gorąca, zdjęłam czapkę i rękawiczki i trzymałam je w rękach, ale po jakimś czasie stały się ZA CIĘŻKIE. Więc postanowiłam je…UKRYĆ! Zakopałam w śniegu odzież i wymyśliłam, ze zabiorę ją wracając. Na szczęście czujny kolega spytał co ja robię, po czym uświadomił mnie, ze nie wracamy tą drogą. Hmm…Pozostawię mój pomysł bez komentarza. Łącznie przebiegliśmy ok. 13, 2 kilometra. To mój najdłuższy jak dotąd  dystans. Kolana bolą – obydwa… Ale było warto! Mam nadzieję, że moja „lekka” narracja nikogo nie urazi. To wszak  był Bieg Pamięci. Ale coś mi podpowiada, że Ci Ludzie –  którzy zginęli robiąc to co kochają najbardziej na świecie – mieli duży dystans do świata . Może nawet widzieli „z góry” mój niezbyt udolny bieg i uśmiechnęli się przez chwilę. Wyglądało to tak: 🙂  ...

Read More
Życiówka…:)
mar10

Życiówka…:)

Jeszcze do niedawna twardo trzymałam się przekonania, że telefon to jest do dzwonienia. Wszelkie smartfony i inne diabelskie urządzenia wzbudzały mą pogardę. Ale odkąd zaczęłam szurać moje myślenie dziwnie szybko uległo modyfikacji. Zaczęłam nabierać chęci by móc skontrolować swoje postępy (bądź ich brak;)) jednym z tych czarodziejskich programów dla trenujących, które mierzą czas, dystans, ilość spalonych kalorii itp. itd. Wszyscy dookoła polecają je twierdząc, że to fajnie człowieka motywuje. Stało się!… Nabyłam drogą kupna na Allegrze;) mojego pierwszego smartfona. W cenie okazyjnej bo używanego;). Oczywiście nie obeszło się bez komplikacji – czekałam na priorytet ponad tydzień i już podejrzewałam, że będę się musiała do tego sprzedawcy „przebiec” w celu naprostowania jego kręgosłupa moralnego. Ale nie! Nadszedł! Małżonek zamontował odpowiedni program (gdyż ja jestem impotentem technicznym). I oto pewnego wieczoru uznałam, ze jakoś dziwnie mnie nic nie boli i idę biegać. Przywdziałam mój czarno-czerwony uniform Królowej Szurania;) i uzbrojona w GADŻET  z GPS-em postanowiłam sieknąć „życiówkę” na 5 km. Z domu wychodziłam 3 razy. Bo za każdym razem jak człowiek z Endomondo (nie wiedzieć czemu mam wrażenie, ze ten co odlicza i mówi „GO” jest czarnoskórym przystojniakiem), mówił GO wyłączało się radio. Zdążyłam się spocić i zirytować. Ale w końcu się udało. No i zadziałał system MOTYWACJI!!! Cisnęłam jak zła. To było TURBO szuranie!!! Kolkę miałam wprawdzie już pod Lidlem, do którego mam naprawdę blisko;). Ale nie przestałam. Podnosiłam do góry ręce i brałam duży wdech. Kolka odeszła. Biegło mi się CUDOWNIE! Lekko, pewnie, zdecydowanie! I naprawdę szybko. Żadnego bólu, zadyszki. I co ciekawe – im dłużej biegłam tym fajniej się czułam. Tylko dwukrotne rozplątanie sznurówek nieco mnie – jak mawia mój kolega – „zbiło z pandałygi;)”. A na koniec odstawiłam FINISZ! Kolega mi tłumaczył, ze jak chce poprawić wyniki w bieganiu to muszę robić takie przyspieszenia biegu – interwały, podczas których mam biec jakby patrzyło na mnie sześciu czarnoskórych biegaczy;). Czyli najlepiej jak potrafie, najpiękniej technicznie. No i jak nie wyrwę!!!Ostatnie trzysta metrów przebiegłam niemal sprintem. Aż policjanci w wozie zamarli na mój widok (może myśleli, że coś skroiłam i się oddalam). Wpadam do domu dumna i blada. Zrywam z ramienia etui z moim najnowszym telefonem, wręczam małżonkowi ostatkiem sił prosząc , by zatrzymał sprzęt i odczytał wyniki pomiarów. Bo to, że życiówkę zrobiłam to było pewne;). I oto dane z mojego niesamowitego treningu  : dystans: 0,45 km??? czas: 0:24:59??? 50 kcal???? średnie tempo 55:29 min/1 kilometr????????????????????????????????????? Wszystko mi opadło do ziemi… To cholerstwo straciło zasięg , albo się wyłączyło. Nie wiem… Ładna mi życiówka…;) W...

Read More
Trzecia Dycha do Maratonu
lut27

Trzecia Dycha do Maratonu

Podsumowując mój biegowy styczeń: Biegałam 7 lub 8 razy. Rozbolały mnie kolana, ale zaczęłam po bieganiu wzmacniać mięśnie nóg i się rozciągać i to baaardzo pomogło. Zaatakowały mnie wszelakie mikroby i wirusy, co skutecznie obniżało przyjemność z biegania Jednak wszystkie wymienione wyżej czynniki, nie przeszkodziły mi bohatersko zapisać się na bieg pt. „Trzecia Dycha do Maratonu”:).    Mieszkam w Lublinie – wspaniałym mieście, ale trochę raczkującym pod względem imprez biegowych. Ale Idzie ku lepszemu!!! W tym roku – 8 czerwca – w Lublinie odbędzie się PIERWSZY MARATON LUBELSKI! Czyż nie jest to znak z niebios dla mnie?;) W każdym razie w ramach przygotowań do tego maratonu w Lubnie odbywają się „Cztery Dychy do Maratonu”, czyli cztery osobne biegi na 10 km. I ja – początkującą biegaczka – po miesiącu(dokładnie co do dnia) wzięłam udział właśnie w trzeciej dyszce. Moje przeżycia związane z tym biegiem opisałam na forum bieganie.pl. I pozwolę sobie skopiować ten opis, który dzisiaj nie wiem czy mnie bardziej śmieszy czy przeraża:). Ale był to opis tworzony na świeżo, jeszcze z bolącymi nogami;). No to…START!!! Biegam od 4 tego stycznia, czyli był to bieg po równym miesiącu od rozpoczęcia treningów. Przez ten czas odbyłam 8 treningów – w tym po dwóch ucierpiały moje piersi. Raz mi zakończyło laktacje , a raz najzwyczajniej chyba je przemroziłam.  Tak czy inaczej – przeziębiona, z zieloną flegmą w gardle (jadąc na bieg wyplułam w samochodzie niezłego OBCEGO z gardła) postanowiłam przebiec lubelską III DYCHĘ DO MARATONU. Ludzie! Co ja przeszłam…Przeszłam – w każdym tego słowa znaczeniu. Biegło mi się fatalnie od samego początku (mimo tego, że nastawienie miałam bardzo dobre, była ekstra atmosfera na starcie, weseli ludzie, spotkałam znajomych itp. itd.). Już na drugim kilometrze moja psychika zaczęła siadać. Myśli : – O k…a, jak to jeszcze daleko… – Jak mnie jeszcze jedna „babcia” wyprzedzi to zawracam… -Nie biegnij głupia dalej , bo jak dobiegniesz do 5 km, to już nie ma sensu zawracać… Jakby te czipy zapisywały myśli to na bank by mnie zdyskwalifikowano. Nie mogłam się rozhuśtać z tym biegiem… Każdy mój krok był taki ciężki, osadzony…. jak tąpnięcie słonia. Wyprzedali mnie wszyscy, a ja jeszcze się oglądałam czy nie jestem ostatnia…Byłam bardzo, bardzo zmęczona. Dziś już wiem, ze wykończyło mnie głownie to, że poszłam na bieg kaszląca i przeziębiona i więcej tego nie zrobię. Ale co dalej;) Na piątym kilometrze zaczęłam widzieć przez mgłę. I tu – ANIOŁ z nieba! – w końcu ktoś się do mnie odezwał podczas tego biegu. Pan pewien zapytał, czy ja się aby dobrze czuje, na co mu zgodnie z prawdą odrzekłam , że nie za dobrze;). I on mnie zaczął podnosić na...

Read More