O żelkach i mitach w Suchedniowie…

Bez tytułuOj długo nic nie pisałem. Chyba nawet za długo. Ale to wcale nie znaczy, że przez ten czas aż tak bardzo się rozleniwiłem, żeby całkowicie odpuścić sobie trening. Co to, to nie. Chociaż muszę też od razu dodać, że szurania było znacznie mniej niż sobie założyłem.

Ale po kolei.



1. Pogromca mitów

Mogę się założyć, że w każdym z Was odzywa się czasem dusza naukowca i macie ochotę poczuć się jak Adam Savage i Jamie Hyneman – prowadzący słynnego programu „Pogromcy mitów” – i obalić, bądź potwierdzić, jakiś biegowy/kuchenny/życiowy/filmowy mit. Jak nietrudno się domyślić wpadłem na genialny pomysł obalenia pewnego funkcjonującego w środowisku biegaczy przekonania. Konkretnie chciałem sprawdzić czy rzeczywiście organizm przyzwyczajony do biegania o danej porze dnia, może inaczej reagować na trening o innej godzinnie.

Pamiętam, że kiedyś, jakieś dwa, może nawet trzy lata wstecz, kiedy czasu miałem nieco więcej niż teraz, biegałem sobie właściwie kiedy tylko miałem na to ochotę, czy to o poranku, czy o zmierzchu, czy w południe i nie robiło mi to absolutnie żadnej różnicy. No ale od pewnego czasu godziny poranne czy południowe całkowicie wypadły z mojego biegowego kalendarza i od dobrych kilku miesięcy, a może nawet roku regularnie szuram albo późnym popołudniem, albo wieczorem. A to pozwoliło mi sobie zadać pytanie, czy rzeczywiście poczuję różnicę przy bieganiu rano.

Żeby eksperyment miał solidne podstawy postanowiłem zrobić tak: tydzień szurania co drugi dzień, dla odzyskania jako takiej formy, a dopiero potem miała przyjść chwila prawdy. Pierwszego dnia miałem zaliczyć 50 min startując o godzinie 8, a drugi bieg miał się rozpocząć dokładnie 36 h później.

Obudziłem się grzecznie o 7.15 (miałem ferie, więc było to jedno z największych możliwych wyrzeczeń), zjadłem lekkie śniadanie i ruszyłem w trasę… Boże jak ja się męczyłem. Katorga. Przez około 40 minut nie mogłem złapać rytmu. Niby nogi niosły do przodu, ale to nie było to. Nie było w tym tempa, nie było automatyzmu, czułem się jakbym w ogóle nie mógł kontrolować swoich nóg. Dopiero kiedy zbliżałem się do końca trasy poczułem, że chyba zaczynam biec „po swojemu”, tyle tylko, że zanim ten automat się włączył na dobre, to ja już zatrzymałem stoper (z którym się pogodziłem) i otwierałem drzwi do domu.

I teraz zacząłem się zastanawiać czy jestem w tak beznadziejnej formie, czy po prostu to jednak mój organizm buntuje się przeciwko porannemu szuraniu.

DSC00001

Widok na suchedniowski zalew przy porannym szuraniu

Odpowiedź przyszła po dwóch, maksymalnie trzech minutach drugiego dnia eksperymentu. Wieczorem biegło mi się lekko, łatwo i przyjemnie. Od razu mogłem wejść na wysokie obroty nie mając przy tym wrażenia, że ja i moje nogi to dwa zupełnie inne organizmy.

Mit potwierdzony. Organizm się przyzwyczaja.

2. Feralny upadek

Eksperyment miał też swoją złą stronę. Otóż podczas wieczornego biegania – tego fajniejszego – zaliczyłem dość poważny upadek, za który winę ponosi śnieg i ukrywający się pod nim lód. Efekt – mocno stłuczone kolano i przerwa w treningach na około tydzień.

3. Żelka – przyjaciel szuracza

Jak już doszło do feralnego upadku trzeba było się jakoś wykurować. Na szczęście w zamrażalniku czekała na mnie idealnie zmrożona żelka, która jest idealna na wszelkiego rodzaju stłuczenia, skręcenia kostki etc. Bo niestety nie da się biegać bez drobnych kontuzji i lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność.

Seria zimnych okładów i noga szybko zaczęła wyglądać całkiem nieźle, więc po 5 dniach postanowiłem powrócić na biegowy szlak.

DSC00003

żelka, przyjaciel biegacza

4. Miejski styl

Laba się skończyła, nie tylko ta biegowa, ale ta studencka też, więc trzeba było wrócić do szurania po mieście. Dopóki chodniki są odśnieżone, to jeszcze nie ma tragedii, gorzej kiedy wbiegamy do parku, a tam jest ślisko jak na lodowisku, co zmuszało mnie do zmiany ustawienia stopy praktycznie mówiąc co pięć minut. To też dobrze nie wpływało ani na tempo szurania, ani na jego jakość, no ale przecież lepiej zrobić taki trening niż żaden, prawda?

Author: szuracz

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.