[Piotr] Półmaraton Chicago ukończony!
Witajcie zza wielkiej kałuży! Pół roku temu biegałem od pięciu do ośmiu kilometrów i wziąłem udział w kilku biegach ulicznych, zapragnąłem wiec pokonać półmaraton. Według tutejszej miary to 13.1 mil. Wziąłem się więc za w miarę regularne bieganie bo wcześniej to bywało z tym różnie. Za cel ustaliłem sobie ukończenie biegu w dwie godziny i piętnaście minut. Po dwóch miesiącach na treningu połówkę zrobiłem w 2:08 wiec już pokonałem swoje założenie i w tej euforii trzy tygodnie później kolejna połówka i znowu lepiej 2:05 (ukończona z lekkim bólem kolana), a że do daty chicagowskiego półmaratonu było jeszcze miesiąc i „apetyt rośnie w miarę jedzenia” postanowiłem zaatakować poniżej dwóch godzin! Po kilku dniach kolejny trening, a kolano nadal boli – tak odpuściłem tydzień. W momencie kiedy uznałem, że bólu już nie ma, wyszedłem na trening, a tu bach drugie kolano ten sam ból w tym samym miejscu tylko zmiana kolana!!! Odpuściłem tydzień, poniżej drugi i prawie po miesięcznej przerwie nadszedł ten dzień.
Pobudka 4:30 rano wyjście z domu o 5:00 i już wiedziałem, że nie jest dobrze – tak wczesna godzina, a na zewnątrz 22 stopnie powyżej zera i 90% wilgotności powietrza, kto był w Chicago to wie jaka to masakra. O 6 rano godzinę przez biegiem oddałem rzeczy do depozytu i odliczałem czas podczas rozgrzewki. 7:00 3…2…1… START 20 tysięcy biegnących i ja z nimi dumny jak cholera. Biegnę za zającem na 2:00 wedle założenia, ale w tej grupie ustawiły się tez jakieś „ślimaki” co ledwie nogami włóczyli i spowalniali bieg wiec zając już mi odskoczył. Niestety przy 4-5 mili odezwało się cholerne kolano i już wiedziałem ze nie walczę o czas, a o przetrwanie w dodatku ta cholerna wilgoć!
Temperatura ok 26C + wysoka wilgoć nie pomagała nie tylko mi ale wielu z szurajacych, karetki jeździły co kilka minut zbierając co chwile kogoś z pobocza . Naliczyłem 14 osób na drugiej połowie biegu które wymagały opieki lekarskiej leżąc na trawie w tym ok 60 letni mężczyzna na 10 mili ledwie już szurajacy nogami który wywrócił się kilka metrów przede mną. Podnieśliśmy go, a on nadal chciał do przodu ale ostatecznie zabronił mu lekarz.
Na 2 mile przed końcem ściana, mimo wcześniejszego zassania żeli, ból, brak ochoty i chęć zejścia! Przy biegu ” podtrzymywały ” mnie oklaski i okrzyki publiczności która ustawiona była prawie na całej trasie motywując mnie do ukończenia biegu. Ostatnie chwile, ostatnie metry, łzy ból i szczęście, medal KONIEC!!!!! Czas słaby 2:19:47 ale najważniejsze ze dobiegłem. Teraz czas na zimne piwko i kawałek pizzy który był wliczony w pakiet startowy. Narazie nie chce patrzeć na buty do biegania gdyż muszę wyleczyć kolana ale pewnie za tydzień może dwa znowu je „przytule”. Następne marzenie to maraton. Kiedy? – nie wiem może za rok?
9 września 2013
Gratuluję. Niesamowicie czytać, że w półmaratonie startuje 20 tyś osób. A ja się nie mogę doczekać Maratonu Warszawskiego w którym prawdopodobnie będzie nas prawie o połowę mniej. Ja z bólem kolan poradziłem sobie w 100% zmieniając obuwie na bardziej amortyzujące. Pozdrawiam
13 września 2013
Nie chcę otwierać dyskusji w postaci otwartej wojny przekonań; zamiast zwiększonej amortyzacji skupiłbym się na technice i ćwiczeniach rozciągających 😉 Powodzenia w kolejnych imprezach!