Prawie dyszka w śniegu
W związku z dużą ilością nadgodzin, udało się wypracować w fabryce porozumienie pozwalające odbieranie „nadpracowań” w formie późniejszego przyjścia do pracy dwa razy w tygodniu. Dla mnie wzorowe rozwiązanie, które przełoży się mam nadzieję na lepsze przygotowanie do założonych celów.
Dzisiaj totalnie nie według planu (on wskazywał delikatne 6km), u mnie wyszło trochę więcej – prawie 10km, lub ponad 9 – jak kto woli:) Szuranie ze stadionu Korony w kierunku stoku narciarskiego na Pierścienicy (tam gdzie kiedyś była skocznia narciarska). Początkowo miało być lasem, jednak śniegu było tak dużo, że nie dawałem rady i musiałem przebiec na ubitą drogę. Tym sporym podbiegiem dotarłem do raju dla narciarzy.
Mimo dosyć wczesnej pory miłośnicy białego szaleństwa już byli widoczni na stoku. Szyba fota i dalej w drogę. Początkowo plan był taki, aby skręcić dalej w prawo, przed szlabanem przy pomniku i dalej stromym asfaltowym zbiegiem tak jak w niedzielę skończyć na stadionie. To by dało w sumie trochę ponad 6km. Ale było taaak pięknie, śnieg jeszcze prawie nie przetarty, tylko widoczne ślady zwierząt i jednego biegacza, którego plecy oglądałem od jakiegoś czasu.
„Nikt im tam iść nie kazał. Poszli bo tak chcieli.
Bo takie przykazanie wziął po Ojcach Wnuk”
Krok za krokiem, w śniegu sporo ponad kostki, podążałem zupełnie nie w kierunku mojej mety. W pewnym momencie za bardzo nie wiedziałem gdzie jestem, jednak ogólne „wydaje mi się, że” było prawidłowe. Odbiłem w prawo, dotarłem do torów, z daleka widoczna Karczówka, przez Pakosz, obok Kadzielni – pieroński podbieg – i meta. W sumie 9,36 km w czasie 1:06:16
Najnowsze komentarze