Rekordowa Połóweczka w Krakowie
Na gorąco, bo później poucieka mi z głowy wszystko co chciałbym po tym biegu napisać. Zapisałem się w sumie przypadkowo, tak jakoś z nudów gdzieś wyczytałem, opłaciłem i już. Okazało się, że podobnie zrobiło „pół biegowych Kielc i okolic”. Autobus, prywatne auta, pociągi, samoloty…:) Było nas naprawdę dużo, a osób, które na mecie nie miały „życiówek” było tak mało, że można by ich policzyć na palcach jednej ręki.
Do Krakowa pojechaliśmy w cztery „sztuki”. Dudki i Jańczyki zapakowane do joniowoza ruszyły w stronę Grodu Kraka kilka chwil przed godziną 8.00. Miało być szybko i sprawnie, jednak ogromna mgła była powodem tego, że jechaliśmy raczej zgodnie z przepisami. Na miejscu fajnie zorganizowany parking pod samym stadionem. Przypadkowo znaleźliśmy miejsce przy wielkim ScyzorykoWozie, czyli wielkim fioletowym autokarze wypełnionym humorem, uśmiechem i super ludźmi. Autokar przy okazji posłużył mi jako…przebieralnia:) Bez żadnych problemów przebiegło odebranie pakietu startowego, stanowisk dużo, kolejki małe – profesjonalnie i szybko. Minęło parę minut i padło hasło, IDZIEMY NA RYNEK. Ostatnie sprawdzanie czy wszystko wzięte, buty, skarpety, decyzja – Nie zostawiam nic w depozycie, idę „na krótko”. Narzuciłem na siebie wielki worek, który miał ogrzewać, czy to robił? Mam wrażenie, że nie. Na Rynek „kilka metrów” było, jakieś 20 minut…na termometrze coś koło 3 stopni, na nogach krótkie spodenki 🙂
Tradycją stało się już to, że przed każdym biegiem, gdziekolwiek by się on nie odbywał Drużyna Bartka spotyka się w umówionym wcześniej miejscu na pamiątkową fotkę. Tak było i tym razem, a kilka sekund po pierwszy zdjęciu po całym krakowskim rynku rozniosło się gromkie „Biegniemy dla Bartka” wykrzyczane przez prawie 40. reprezentantów Bartkowego Teamu.
Chwilę później jeszcze szybkie spotkanie z Przemkiem, czyli wielkim fanatykiem biegania z południowej Polski. Przemek też jest częścią Drużyny Bartka, jednak w dzisiejszym biegu miał inną ważną funkcję. Był zającem na 2 godziny. Przemo, miło było wreszcie poznać osobiście!
Przed biegiem czułem, że może być dobry wynik. Od czasu gdy nad moim jedzeniem „pochylił się” Maciek Paciorek widzę ogromną różnicę. Przede wszystkim na wadze, ale też w czasie biegania. Jest jakoś tak lekko (jak na 90 kilo:) i w miarę przyjemnie. To, że moja waga jest najniższa od prawie 4 lat chyba jednak ma znaczenie.
Wiem, że takie moje szuranie i czasy przeze mnie osiągane dla większości znajomych są szuraniem właśnie, ale jak dla mnie było naprawdę nieźle. Nie licząc pierwszego tysiąca metrów na którym było mocno ciasno i ciężko się biegło, następne kilometry wchodziły leciutko, aż za leciutko. Na 10 km wyświetliło się 52 minuty, troszkę się nawet przestraszyłem, że to za szybko i musi przecież odciąć mi prąd za chwilę. 52 minuty to niecałe 30 sekund wolniej niż moja najszybsza dyszka w życiu, a tu przecież jeszcze 11 km do mety. Trochę zapobiegawczo, trochę z braku wiary zwolniłem o 15-20 sekund i w takim tempie delikatnie pokonywałem kolejne kilometry. Wiedziałem, że czas będzie jak na mnie wyśmienity, a czy będzie minuta w tą czy w tą to już nie miało najmniejszego znaczenia. W czerwcu, czyli cztery miesiące temu na takim samym dystansie, jednak przy ponad 20 stopniach Celsjusza więcej uzbierałem osiem minut ponad dwie godziny, teraz Garmin pokazywał, że będzie duuuużo lepiej. No i było. Czas netto 1:52:48 czyli prawie 6 minut lepiej od rekordu życiowego z zeszłego roku i prawie 16 minut lepiej od czerwcowej połówki z Radomia.
Podsumowując 1. PZU Cracovia Półmaraton mogę napisać tylko o samych dobrych rzeczach. Impreza zorganizowana naprawdę mocno profesjonalnie, świetna trasa, ŚWIETNA! Dużo kibiców, świetna atmosfera no i znakomici znajomi, których było naprawdę dużo.
W drodze powrotnej odwiedziny w nieśmiertelnym Siedlisku, cały czas przepysznym niezmiennie od lat. No i Chrabąszczowe towarzystwo na obiedzie też niczego sobie:)
PS. na trasie spotkałem najbardziej znanego w Polsce Bosego Biegacza. Mega szacunek za pokonanie trasy po kostce brukowej, „kocich łbach”, asfalcie, kamieniach, zamarzniętej wodzie przy „wodopojach”. Było niewiele stopni ponad zero…a On bez butów!
27 października 2014
Jeśli mogę coś napisać, to wydaje mi się, że ta trasa jest dobra do życiówek. Ja pobiegłem 6minut szybciej, niż planowałem i podobnie się przestraszyłem czasu po 10 km. Nie ma praktycznie podbiegów, bo te przy moście, czy na bulwarach na wał, to wstyd liczyć.
No i temperatura wbrew pozorom nie była taka tragiczna, jak się już ruszyło z kopyta, to było ciepło, ale nie gorąco.