[SYLWIA] Czwarta Dycha do Maratonu za mną
To była bardzo pozytywnie zakręcona niedziela:) Przed biegiem wykombinowałam sobie, że pobiegnę z joggerem wyposażonym w moją córkę – 3, 5 – latkę Blankę:). Oczywiście wiem, że z joggerem biegnie się zupełnie inaczej niż bez niego;). Oraz, że takie biegi z wózkiem trzeba po prostu trenować, aby się do obecności tego koromysła przez sobą przyzwyczaić. Ale to nie moja wina, że zima trwała ruski rok i jakoś jogger nie był mi potrzebny. Został więc wyszarpany przez mojego męża z piwnicy 2 godziny przez biegiem i wytarty z kurzu. Nie zapomnieliśmy również napompować opon;).
Nad Zalew Zemborzycki udaliśmy się całą rodziną. Towarzyszyła nam także ciocia Jusia, która dzień wcześniej zadzwoniła i przypucowała się, ze ona też biegnie. Wymyśliłyśmy, że biegniemy razem i ma być wesoło.
Blanka zasiadła w joggerze, stajemy na starcie i ….START!:)
Przyznaje bez bicia, że rozmawiałam z córka na temat tego, co to znaczy „dopingować”. Że to takie wsparcie dla sportowca, i że może wołać „MAMA WYGRA” itp. Ale nie spodziewałam się, że sobie tak to do serca weźmie.
Zaczęła wołać chwilę po starcie „MAMA WYGRA, MAMA WYGRA MAMA WYGRA!!!”… No fajnie. Wszyscy się patrzą, śmieją, chwalą, komentują. My z Jusią się śmiejemy, że zaraz się jej znudzi…. Dwa kiloski za nami, a z wózka non stop: MAMA WYGRA, MAMA WYGRA!
„Nie chciałabym burzyć Twojego beztroskiego dzieciństwa i wyobrażeń o matce, ale mama raczej nie wygra…” – tak jej powiedziałam. Nic to nie dało. Wołała dalej. Zaczyna mi być gorąco, ściągam bluzkę z długim rękawem (tu się jogger spisał, bo ją schowałam do koszyka). Oczywiście źle się ubrałam i po ściągnięciu wierzchniej warstwy zniknął mój numer startowy, bo przecież nie będę przepinać czterech agrafek;).
Zaproponowałam Blance , by sobie zrobiła przerwę , bo zachrypnie, ale nie….”MAMA WYGRA!!!”
Tak się podjarałam, że biegłam zdecydowanie za szybko jak na mnie… Około 5 kilometra zaczęłam czuć, że słabnę. Za to ciocia Jusia ciśnie jakby nigdy nic informując mnie, ze ona ma ciągle „strefę komfortu” i , że jest „zajebiście”. Mi mina rzednie, kark zaczyna pulsować, zaczynam sapać, chrząkać, stękać… Bezdzietna jak dotąd Jusia przechwytuje wózek i się cieszy, że teraz to ona będzie „gwiazdą”;). Ludzie wołają do niej „Brawo Mama”, Blanka jedzie swoje „MAMA WYGRA” , a matka „prawdziwa” na szóstym kilometrze myśli, że mdleje ….
Łapię dwa kubki z wodą, jeden wypijam, drugi w akcie desperacji wylewam sobie na głowę…To bardzo dobra myśl – od dawne mam problemy z zatokami, a nad zalewem elegancki wiaterek – w sam raz.
I tu następuje cud. Moje dziecko zmienia repertuar… „Jesteśmy jagódki, czarne jagódki, mieszkamy w lesie zielonym…” Czyli nawet ona wie już, że mama nie wygra;). Do piosenki ochoczo dołączają się biegnący obok panowie i ciocia Jusia. Matka natomiast nie jest w stanie. Mogłam się już tylko głupio uśmiechać, walcząc o oddech.
Jusia popyla z wózkiem i mówi: Nie bój nic, przed metą Ci ją oddam wózek…żebyś mogła przyświrować. Tu mnie dobiła;). Odbieram wózek na 8 kilometrze – wpycham go pod górę, ludzie biją brawo, Blanka przypomina sobie, że przecież „MAMA WYGRA!!!”. Jusia, która dalej ewidentnie ma „strefę komfortu”;) zostaje przeze mnie zwolniona z obowiązku pomagania mi;). Mówię, by cisnęła na metę, a ja się powoli z wózkiem doczłapie.
Jusia mówi:
– Dobra stara, trzymaj się. Poczekam na Ciebie na mecie!
– ???hfjdhshasjdkidjs……
Ostatni podbieg na początku 10 kilometra doszczętnie mnie dobija. Mam ochotę porzucić wózek.
Ale nagłe słyszę za sobą mega stękanie, sapanie, warczenie…
Dobiega do mnie wesoły starszy pan…I mówi:
– Pomógłbym Pani to pchać, ale nie wiem czy można…
–
Ja się zaczynam śmiać, a ten kontynuuje:
-Łoj ciężko…Ja już pani nie wyprzedzę, razem sobie dobiegniemy…Kiedyś to ja byłem mocny. O tego to zawsze wyprzedzałem (pokazuje na kolegę, który już ukończył bieg i dopingował ludzi). Ja w tym roku dopiero 60 km zrobiłem.
Nagle Blanka kaszle, a pan mówi:
-O! Grypka! Ja też mam!:) Nie mogę cholera się wyleczyć.
Widzę metę! I jak nie wyrwę!!! To był finisz!!! Wyścignęłam 3 osoby;) dzikim pędem. Ledwo co ten wózek opanowałam.
Na mecie nachylam się do córki, by ją uściskać.
Pytanie spada na mnie w ciągu mikrosekundy:
– WYGRAŁAAAAŚ???
– yyy…No wygrałam, wygrałyśmy!!!:) Medal!
W tym momencie dobiega pan z grypą i mówi: Ale mamuśka wyrwałaś, nie mogłem Cię dogonić…
Czas 58:03. Chyba nie muszę nadmieniać, ze bez tego wózka byłabym szybciej;).
Pozdrowienia dla cioci Jusi:).
5 maja 2013
pamietam Was z dychy 🙂 Mijałem koło 3 km i byłem pełen podziwu ;))
Pozdrawiam
6 maja 2013
Może bez wózka byłabyś szybciej, ale byś nie wygrała 🙂
6 maja 2013
kapolo – święte słowa!!!;)
7 maja 2013
oooo……. mocna słowa…… a jakie ambitne…… jak na sportowca przystało 🙂
14 maja 2014
Piekne slowa. Wzruszylam sie normalnie. Fajowa z Ciebie laska Sylwio! I masz super coreczke.