Gdzie tam „Depeszom” do Bartka!
maj27

Gdzie tam „Depeszom” do Bartka!

Z mikrofonem w ręce pracuje prawię połowę mojego ponad trzydziestoletniego życia, miałem przyjemność witać widzów przed koncertami Beyonce, Depeche Mode, meczami reprezentacji Polski ale też na festynie gminnym w Bidzinach. Jednak na takim wydarzeniu jeszcze nie byłem. II Piątka dla Bartka to impreza biegowa (tfuuu zabawa…:), która chyba już na stałe wpisze się w kalendarz biegowy.  Zabierałem się do napisania kilku słów o tym co wydarzyło się 25 maja kilka razy, ciężko jednak przełożyć na komputerowy ekran to wszystko w czym brałem udział. Ciężko napisać, że coś się udało by nie być posądzonym o stronniczość i chęć promocji własnych dokonań, ciężko napisać, że coś było nie tak jak być powinno by nie usłyszeć później stwierdzeń o fałszywej skromności. Napiszę zatem to co widziałem z delikatnego podwyższenia, zza sitka mikrofonu II Piątki dla Bartka. Długo, bardzo długo przygotowywaliśmy się wraz z fantastycznymi ludźmi z którymi założyliśmy Świętokrzyskie Stowarzyszenie Biegaczy sieBIEGA do tej imprezy. Pierwsze spotkaniu w styczniu (w pizzerii), później następne i następne, tajna grupa na facebooku, która raz za razem informowała powiadomieniami o nowych pomysłach Luźnej Gumki (tajna nazwa, tajnej grupy), kręciło się to wszystko w tempie niewiarygodnym. Medale i ich produkcja to temat na osobne opowiadanie. Każdy z drewnianych krążków był przynajmniej w kilkunastu naszych rękach. Na początek trzeba było wyciąć, następnie spiłować, wypalić „5 dla Bartka”, dziurkę przewiercić i na sznurek przeciągnąć. Niby proste, a jednak zajęło to prawie wszystkie wolne dni i godziny w ciągu trzech tygodni. Była jednak okazja aby spotkać się z niezłymi wariatami i w deszczu i zimnie lub upale „palić wafle” bo tak nazywaliśmy robienie medali:) Przygotowania, przygotowania, dwukrotne powiększanie limitu (ostatecznie 800 osób na liście startowej) i w końcu nadszedł on, weekend podczas którego Polska Biega, nasza impreza biegowa także odbywała się pod patronatem tej akcji. W sobotę numery startowe odebrało 250 osób! W niedzielę meldujemy się na stadionie już przed szóstą. Pierwsze osoby po numery dla Smyków i te „dorosłe” pojawiają się kilka chwil po siódmej rano! O 7:50 wstawiamy informację na naszego facebooka, że numery dla dzieci się kończą, wtedy zostało ich sześć sztuk. Za kilka chwil znalazły szczęśliwych właścicieli. Pachnie pyszną kawą, która za darmo rozdawana jest wszystkim chętnym, w powietrzu czuć już to czego mogą zazdrościć Kielcom inne miasta. Czuć atmosferę, która ściąga ludzi w ilościach ogromnych, która powoduje, że mała rzecz jaką jest kilkadziesiąt minut, kilka tysięcy metrów zostaje zapamiętana na bardzo długo. Ciężko tak naprawdę to jakoś logicznie wytłumaczyć. Wszyscy bądź prawie wszyscy się znają, a osoby które są z nami po raz pierwszy momentalnie wchodzą w klimat i stanowią jedną wielką rodzinę, albo drużynę. Drużynę Bartka! Bartek Orzechowski to młody, prawie trzyletni facet, który urodził się bez lewej...

Read More
Drugi Maraton
maj20

Drugi Maraton

Tydzień przed Drugim Maratonem Lubelskim nie dało się już ze mną normalnie porozmawiać… Miałam nocne koszmary maratońskie, maraton siedział mi w myślach non stop, o maratonie mówiłam każdemu i maratonem żyłam. Małżonek powiedział, że ten maraton zajechał mi mózg i że chce żeby już było po wszystkim. To podniecenie wynikało poniekąd ze strachu. Wiedziałam przecież, że moje treningi były po prostu śmieszne. Za każdym razem kiedy obiecywałam sobie, że „w poniedziałek wieczorem wychodzę i robię 15 km” kończyło się tym, że biegałam w środę 6 km, a potem albo „zabiegałam do sąsiadki na ploty, albo wracałam do domu i podpijałam mężowi browarka;). Dzięki koleżance Dorocie odbyłam dwa 14 – kilometrowe treningi – prawie na jej zasadach… Prawie, bo urozmaicałam Jej treningi spacerem po Decathlonie i zmuszaniem jej do kupna cebularza;). Przez ostatnie dwa miesiące biegałam cztery razy i może suma tych biegów dałaby coś około 42 km – ale pewności nie mam. Tak czy inaczej – start był dla mnie najważniejszy na świecie i nie istniała opcja odpuszczenia. Każdy tekst na Fejsie typu „Sylwia, zaniesiemy Twoje zwłoki na metę;)” niby mnie śmieszył, ale też przerażał. Całkiem na serio miałam obawy , że SYNDROM KISZONEGO OGÓRA zwycięży i że umrę podczas biegu… Bo przecież wiadomo, że ja nie zejdę z trasy choćby mi krew uszami tryskała!;) Podkręcał depresyjnie mnie też fakt, że niestety tydzień przed maratonem musiałam przyjąć antybiotyki (zarzuciłam je wprawdzie po dwóch dniach). Poniosło mnie na majówce i po kąpieli w basenach termalnych wylazłam na bardzo zimny i mocny wiatr… Zakończyło się horrorem – zapaleniem piersi (jednej). Na szczęscie antybiotyk zadziałał natychmiastowo (to pewnie dlatego, że nigdy ich nie biorę). Zupełnie niechcący zrobiłam też wokół mojego biegu niesamowitą medialną burzę;). Był program w Polsacie (do obejrzenia tutaj), były plakaty na klatkach schodowych przy mojej ulicy zachęcające sąsiadów do dopingowania. Dzień przed maratonem byłam już tak nabuzowana, że musiałam tę energię jakoś z siebie wyrzucić. Poszłam w aktorstwo! Przepoczwarzyłam się w Sylvettę Księżniczkę Wiatru. W 7 minut – bez scenariusza, na żywca powstała produkcja „WIZAŻ MARATOŃSKI”;). W tydzień zyskał 2, 5 tysiąca odsłon. To daje do myślenia…;) W niedzielę wstałam o szóstej rano – i tak spało się ciężko. Szybki wizaż;) i ruszyłam na Plac Litewski. Kiedy ruszałam volveronem spod domu czarny kot usiłował przebiec mi drogę. Przejechałam go – i tak się męczył bo był chory… Żartuję;). Musiałam być trochę na miejscu startu wcześniej, żeby Panowie z Polsatu mogli zarejestrować mrożący krew w żyłach materiał;). Współpraca była raczej ciężka – miałam napady śmiechu, niekonrolowane odruchy…Wpadłam w histerię, bo zapomniałam słuchawek, nie mogłam odnaleźć agrafki do przypięcia numeru startowego…W mojej głowie panował ogólny chaos, a w oczach miałam chyba...

Read More