[Paweł] Półmaraton, pierwszy i ostatni?
cze28

[Paweł] Półmaraton, pierwszy i ostatni?

Stało się!! Za mną mój pierwszy półmaraton. Padło na Radom, pierwsza edycja no i niedaleko. Prowodyrem był oczywiście szuracz/autor bloga – Paweł. Szybka decyzja, bo tak najlepiej i już jestem na liście startowej. I Półmaraton Radomskiego Czerwca `76 czyli inaczej I Półmaraton Szuraczowego Pawła `86. Znalazłem i zmodyfikowałem pod siebie pewien plan treningowy, który nie do końca z różnych względów udało się zrealizować. Cel był taki, by trochę podciągnąć się kondycyjnie. W ostatnich dniach pobiegałem też z Pawłem – tym nowym 😉 Powiem szczerze harpagan i mistrz wytyczania ciekawych tras. Bieganie, gadanie i nawet nie czułem jak leciały kilometry. Udało się go zwerbować do szuraniowej ekipy. Szybko zapisał się też na radomską połówkę. Ze względu na słoneczną pogodę która utrzymywała się parę dni przed startem, trochę obawialiśmy się, upału. Czy będzie grzało? Pogoda czasem nie pozwalała spokojnie przebiec dychy, a co dopiero ponad 21 kilometrów. No ale zawsze można ten dystans przespacerować 😉 podziwiając słoneczny Radom. 7 rano, podjeżdżamy z Kamilą, która towarzyszyła nam jako dobry duch i fotograf , po Pawła tamtego-nowego. Ten wymęczony po pracy wsiada do samochodu wraz z miską i kończy śniadanie. Wyjeżdżamy z Kielc. Cała drogę zamiast tego czego sie obawialiśmy czyli słońca, deszcz. No pada okropnie. Momentami, aż ciężko było jechać. Teraz obawy były inne. Czy nie zaleje trasy i czy będzie dało się wystartować? Meldujemy się wraz z deszczem w Radomiu. Dojeżdżamy na jeden ze wcześniej wskazanych na stronie półmaratonu parking. Pusto raptem 3 samochody. Leje dalej, czekamy w samochodzie. Lekko ustaje, wyciągamy parasole i idziemy po pakiety startowe. Kolejka niewielka idzie nam sprawnie i dowiadujemy się ze start zostaje opóźniony o minimum godzinę. Niestety podtopiło ulice na trasie. Zwiedzamy stadion. W miedzy czasie dojeżdża Paweł ten pierwszy ;). Wyszykowani, pełni optymizmu czekamy, rozmawiamy, jest fajnie. Przed startem fotka pamiątkowa z drużyną Biegam Bo Muszę i Drużyną Bartka. Warto wspomnieć, że tego dnia pierwszy swój bieg zaliczył właśnie Bartek dla którego biegliśmy w Kielcach piątkę. Wystartował w biegu przedszkolaków. Pawły w liczbie trzech już na starcie. Odśpiewany Hymn i ruszyliśmy. Na początek z górki. Trzeba było znaleźć swoje miejsce i swój rytm. Miałem startować zaraz za balonikami 2:15. Jednak poszedłem do przodu razem z Pawłami, których zgubiłem po paru kilometrach. Nie chciałem szaleć. Zaraz na początku wywala mi odtwarzać z muzyką. Próbuje to jakoś ogarnąć, nic nie wychodzi. Przełączam się na jakaś pierwsza z brzegu stację radiową i szuram dalej. Biegło się fajnie lecz nie bez kłopotów. Do 8 kilometra miałem lekkie problemy żołądkowe, które ciut mi przeszkadzały. Na trasie zespoły, sceny, dzieciaki, gra muzyka. Wszyscy bardzo nas dopingowali. Przybijanie piątek z przechodniami. Bardzo fajna atmosfera. Jednak znalazły się czarne owce. Niektórzy...

Read More
„Sorry, spieszę się – Państwo wybaczą”. Półmaraton w Radomiu okiem Andrzeja.
cze28

„Sorry, spieszę się – Państwo wybaczą”. Półmaraton w Radomiu okiem Andrzeja.

Nie jadę do Radomia. Bo i po co ? Choroba, antybiotyki i tylko 60 km biegania w czerwcu . Ciężko mi się biegało i pomysł przelecenia połówki tylko, żeby ją zaliczyć , nie wydawał mi się najlepszym sposobem na spędzenie niedzieli. Niech inni, w formie biją rekordy. Ja poczekam.Odpuszczam ten start.Spędzę weekend z rodziną, będzie fajnie. Tak sobie myślałem w piątkowy wieczór siedząc w samochodzie na wielkim piętrowym parkingu Galerii Echo. I wiecie co ? Spojrzałem sobie na dziewczynę siedzącą w aucie obok. Znajoma twarz. Facet za kółkiem i samochód też pasowali do kompletu : AGA i BARTEK !!!!!!!! Uwierzycie ??? W ponad dwustutysięcznym mieście przypadkiem sobie staję koło Kozibarów !!! Wychodzimy, gadamy … oglądam ich nowe Najki i oczywiście pada pytanie o Radom. Wykręcam się jak mogę. Oni namawiają. Będzie fajnie. To widzimy się w Radomiu . Pomyślę… Niby dalej nie jadę ale moja pewność została zachwiana. Lubię ich, lubię was, to całe bieganie… może rzeczywiście pojechać? W dodatku żona przysłuchiwała się tej naszej rozmowie i chyba głupio jej będzie się dąsać na małą zmianę moich planów. No i ktoś tam na górze, podsyłając Bartka, najwyraźniej daje mi do zrozumienia: dajesz, Endrju… widzimy się w Radomiu. I bądź tu niezależny… Jeszcze nie wiem, ale w sobotę nie idę biegać. Odpoczywam, a na kolację zjadam chyba półroczną produkcję sporej wytwórni makaronów. W końcu to 21 km. Wieczorem małe piwko z sąsiadem – wycięliśmy parę gałęzi przy płocie, żeby dzieci bezpiecznie mogły przechodzić przez drogę. On tnie a ja wyciągam te pieprzone gałęzie. O 21.08 drzewo kontratakuje. Staję sobie lewą stopą na świeżo ścięty konar. On ma kolce, a moja stopa sandały. Wyję z bólu chyba aż do Radomia. Duże kuku. Gorąca woda, igła i zapalniczka dla dezynfekcji. Do 1.00 w nocy próbuję sobie wydłubać ten mój czarny punkt. Stopa poorana igłą, a kolec ma się dobrze. Złamał się i sobie tkwi. Nastawiam budzik na 5.00. Przed startem przecież trzeba pospać… Rano wstaję lewą nogą. Ból jest tak gwałtowny, że nie mam nawet cienia wątpliwości – nie jadę. Chyba, że do lekarza. Po paru krokach przebija się myśl, że może się rozchodzę. No i druga noga przecież nie boli. I to jednak nie maraton, zaledwie połówka, lajcik. To jadę, a na miejscu się zobaczy. Tym bardziej, że robi się ciekawie. Deszcz – dobry Bóg wszystkich alergików delikatnie zaczyna bębnić o szyby. Może nie będzie upału. Ubieram się cicho, żona coś tam mruczy na temat biegania. Miska ryżu + tajemna mikstura Koniecznego i już mnie nie ma. Noga boli, a deszcz pada. I to mocno.Normalny człowiek położyłby się spać ale mikstura już działa. Dawać mi tu tę połówkę albo dwie !!! Teraz...

Read More
[Paweł II]Dwójeczka
cze26

[Paweł II]Dwójeczka

Prawdopodobnie wielu biegaczy dotyczy pewien krępujący problem. Nie będę wspominał, która (dobrze w Szuraniu znana) Kamila zapoczątkowała temat. Ważne, że spontaniczne zrywanie liści w potrzebie nie jest mi obce i ten fakt daje mi kwalifikacje do opisania sytuacji. Chodzi o nieprzewidzianą potrzebę, tak zwaną dwójeczkę. Ekscytacja, podwyższone ciśnienie, u niektórych kofeina, wreszcie systematyczne podskoki, kotłowanie kiszek, tyle podczas biegu. Doświadczenia osoby wznawiającej treningi co jakiś czas, by je następnie przerwać, przyzwyczaiło mnie do zmian w metabolizmie. Początki sprawiają, że biegam do ubikacji nawet trzy razy dziennie. Z czasem organizm akceptuje nowe warunki, podobają mu się, bo zaczyna regularnie wypełniać zadanie niczym poranny apel. Podczas biegu sytuacja miewa bardziej dramatyczny przebieg. Pół biedy w lesie. Nawet wśród iglastych drzew doszukałem się materiału godnego moich czterech liter. W liściastym to niemal jak w domowej ubikacji. Inna sprawa, że liściaste lasy są najgorsze do biegania; gęsto obrośnięte, wilgotne, ciemniejsze, bardziej duszne. W moich oczach to i tak sto razy lepiej, niż w ulicznym smogu, pośród miejskiego hałasu. Nic dziwnego, że biegacze w mieście słuchają muzyki. W lesie wpierw uderza cisza, następnie odkrywamy tak dobrze znane z dzieciństwa dźwięki zwierząt, wiatru muskającego liście, szum strumyka i melodyjny warkot ścinanych drzew lub kretynów na „kładach” – sporadycznie na szczęście i tu akurat wybiegłem na chwilkę poza szczenięce wspomnienia. Wracając do tematu, miasto to pułapka. Podczas pętli z dala od domu w tej sytuacji mamy kłopot. Dlatego znajomy, który pokazywał mi ścieżki Lasku Wolskiego, wielokrotny maratończyk, wyznał mi pewną góralską tajemnicę: zawsze miej przy sobie chusteczki. Banał, co? A kto z Was biega z nimi? Gdzie, cholera, upchnąć je mając strój letni? Najprostszym i najskuteczniejszym sposobem jest „na siłę” tuż przed wyjściem. Koncentruję się wtedy na bieganiu. Myślami już frunę przed siebie, z kpiącym spojrzeniem mijam żuli, dresów z piwami i przyklejonymi doń blond damami, baby z zaczepno-obronnymi Jorkami, które miną dają wyraz cierpieniu z powodu konieczności wyprowadzenia tych szczurów. Prawa lewa, prawa lewa, sunę dumnie naprzód. To działa niemal zawsze. Coś jak gwizdanie lub wyobrażanie sobie wodospadu podczas opornego siusiu. Jeśli to nie zadziałało, a podczas biegu zapala się czerwona lampka poziomu ciśnienia w tylnym układzie, Houston, muszę lądować! Szukajcie mi stacji/krzaków/starego, dawno nieodwiedzonego kumpla! Pamiętajcie o...

Read More
[Sylwia] Meta! tadaaam!!! – relacja z Maratonu Lubelskiego
cze26

[Sylwia] Meta! tadaaam!!! – relacja z Maratonu Lubelskiego

Ponad dwa tygodnie minęły od Pierwszego Maratonu Lubelskiego, a mojej relacji  nie ma …Wstyd! Usprawiedliwić się mogę tylko tym, że naprawdę były to pracowite dwa tygodnie…Zapraszam do lektury;). CZWARTEK – 6.06.2013 Odbieram pakiet startowy. W domu wyciągam numer startowy. Odkrywam, że patrzenie na numer startowy kończy się wizytą w toalecie;). PIĄTEK – DZIEŃ PRZED MARATONEM. Odbieram telefon od zatroskanego kolegi z zespołu, który całkiem poważnie martwił się o to, czy nie zrobię sobie krzywdy… W pracy koleżanka również dość delikatnie dawała mi do zrozumienia, że „ona to się nie zna, ale podobno to straszny wycisk dla organizmu, dla serca…”. I wtedy zaczęłam się bać. Może „bać” to za duże słowo, ale zasiali we mnie niepokój… Zaczęłam sobie myśleć, że naprawdę będzie obciach jeśli padnę martwa, krew mnie zaleje i moje dzieci stracą matkę…I wtedy ten super biegacz, doświadczony sportowiec , który na pewnym forum  zwyzywał mnie od debili i głupków za chęć biegnięcia maratonu po 5 miesiącach od rozpoczęcia biegania dowie się o mojej śmierci  i burknie pod nosem: A NIE MÓWIŁEM???;) Na pasta party nie poszłam – bo byłam w pracy do 20 -stej. Ale za to  to o 22-giej zjadłam w domu potężną michę kluchów przygotowaną przez męża;). Od koleżanki relaksującej się na wakacjach  W Tunezji otrzymałam w nocy absurdalnego sms-a: Cała Tunezja trzyma kciuki za twój start w MARATONIE!!!;) hahahha! Zasypiam i nie śni mi się nic… MARATON – 8. 06.2013 Budzę się rano. Przywdziewam strój bojowy, jem kanapkę z dżemem i banana, cały czas piję…Mąż wtłacza we mnie jakieś dziwne odżywki. I mówi tak: – Jeśli Ci się nie uda, to ja wiem, że będę miał przez miesiąc prze…bane… Że będziesz chodziła wściekła i wszystko się na mnie odbije… No coż…Nie mogę powiedzieć, aby jego obawy były wyssane z palca. Dla mnie cel był jasny – jeśli dobiegnę do 20-stego kilometra, to ukończę ten maraton choćbym miała się czołgać metr przed karetką. Umawiam się z mężem i starszą córką, że będą mnie dopingować na „trzydziestym którymś” kilometrze. Daję wszystkim po buziaku w zamian otrzymując kopniaka na szczęście wydaję okrzyk bojowy na klatce schodowej „Maaaaratoooooon” i wbijam z numerem startowym do mojego Volverona…Po drodze zabieram bębny kolegów z mojego zespołu. Sambasim i Bloco Central to dwa zespoły perkusyjne, które dopingowały biegaczy. I jeśli któryś bymbniorz to czyta, to dziękuję WAM JESZCZE RAZ!!! Pod Brama Krakowską czuć adrenalinę. Płacę 15 PLN za całodzienny parking. Jakbym biegała szybciej to wyrobiłabym się w 3 godzinach , zapłaciła 10 i była 5 PLN do przodu… Kiedy patrzyłam na biegaczy ustawiających się na starcie i usłyszałam dźwięki samby ciary miałam na całym ciele…Ale jeszcze udało mi się zagrać z zespołem, zakręcić tyłkiem tyłkiem...

Read More
Połóweczka w Radomiu
cze25

Połóweczka w Radomiu

W czasie mojej krótkiej biegowej przygody półmaraton przebiegłem tylko raz. Było to w Warszawie, 21,097km poprzedzone było wtedy 3 tygodniowym zmaganiem się z jakimś dziadostwem, antybiotykami i totalną, prawie miesięczną, przerwą w bieganiu. Sam bieg odbywał się w duużym mrozie, ale było zajebiście! Na tyle, że ukończyłem:) Czas 2 godziny i 8 minut był „na wtedy” moim rekordem. Rekordem z którego byłem dumny, choć znajomi moooocno „łamali dwójkę”. Radom miał być inny, chciałem się do niego przygotować lepiej. I tak też to wszystko wyglądało. Przygotowania nie były oczywiście wzorowe, były takie dni, że ogromnie się nie chciało, były takie gdy odpuściłem. Diety oczywiście też nie trzymałem, a co za tym idzie ze styczniowych planów dotyczących wskazań na wadze nici. Ale szurałem, było tego jak na mnie sporo. Trzy ostatnie miesiące to ponad 100km wybieganych w każdym z nich. Taaaak, wiem wiem, są tacy którzy tyle, albo i więcej biegają tygodniowo. Ale dla mnie taka stówka to było sporo, to średnio ponad 3 km dziennie. Patrząc wstecz, gdy po takich 3 kilometrach dochodziłem do siebie ze trzy dni to sukces! 1 grudnia 2011 pisałem tak:) Każdy trening to coraz większa przebiegnięta – przemaszerowana odległość – początek 2 km, dzisiaj już 3,7 km. Po pierwszy treningu mega wielkie zakwasy – teraz już nie ma o tym mowy, choć wieczorem po bieganiu nogi są ciężkie. 3,7 km! To było wyzwanie! Czas mija to i szuranie wygląda zupełnie inaczej. 3 kilometry to pikuś! Ale już Półmaraton to już nie taki Pan Pikuś. Bałem się tego biegu, bałem się bo pamiętałem jak walczyłem od 16 kilometra na połówce w Warszawie. Chciałem tego uniknąć. Biegałem sporo, czasami nawet mądrze, próbowałem trzymać się w tej magicznej strefie tętna, rzadko się to udawało, ale próbowałem i sumienie mam w miarę czyste. Przed Półmaratonem w Radomiu bałem się jeszcze upału, przez ostatnie dwa tygodnie temperatura powietrza utrzymywała się na mega wysokim poziomie. Tego się bałem. Upału! Niedziela, 23 grudnia, godz. 6.00 – wyglądało to zupełnie inaczej. Ogromne czarne chmury, wiatr i deszcz. Albo nawet nie deszcz, tylko wielkie oberwanie chmury. Trwające długo, bardzo długo. Dojeżdżając do Radomia około godz. 8.00 ciężko było wyjść z samochodu na szybką kawkę w „restauracji” na Mc. Lało niemiłosiernie. W środku fajny widok, mimo, że miejsce nie kojarzące się za bardzo ze zdrowym trybem życia, to kolorowo. Mnóstwo kolorowych koszulek, wszyscy w krótkich spodenkach i jeden temat…bieganie i półmaraton. Czy hamburgery były spożywane? Szczerze – nie wiem, ja zadowoliłem się kawą. Ulewa powoli się kończyła, choć padało nadal. Wtedy w mojej głowie pojawiły się pierwsze obawy o bieg. Czy na pewno się odbędzie? W pobliże startu dotarliśmy o 8.30. Przestało padać. Auto zaparkowane...

Read More