[Łukasz] Mój pierwszy półmaraton
sie29

[Łukasz] Mój pierwszy półmaraton

Oj dawno nie pisałem o szuraniu. Bardzo dawno. Ale doszedłem do wniosku, że po nieudanym starcie w maratonie lubelskim muszę się jakoś odkuć i dopiero wtedy będę mógł coś skrobnąć. I tak właśnie zapisałem się na półmaraton Wtórpolu, z którego fotogalerię kilka dni temu wrzucił Paweł, a ja dziś skrobnę parę słów jak to wyglądało z perspektywy biegacza. A wyglądało… bardzo dobrze! Świetna organizacja, ciekawa – choć trudna – trasa i dość spora liczba uczestników. No i jeszcze piękna, słoneczna pogoda. To wszystko razem sprawiło, że swój pierwszy w życiu półmaraton będę wspominał bardzo dobrze. Zanim wyruszyliśmy na trasę, szybki rzut oka, na to jak ona się układa. Dla miejscowych (w tym dla mnie) sprawa była jasna – czekają nas cztery bardzo trudne i bardzo długie podbiegi, ale za to finisz będzie wymarzony, z górki. Plan był zatem prosty, biec równo przez 18 kilometrów, a później ile fabryka dała. I tu muszę się pochwalić, że chyba po raz pierwszy w historii moich startów udało mi się zrealizować misternie układane przedstartowe założenia w 100%. Pierwsze kilometry pokonywałem w dość spokojnym tempie, bo około 5:30 na kilometr, by tę ostatnią trójkę przebiec ile tylko sił. Ale żeby nie było, że tak się przechwalam i było tak łatwo i przyjemnie, to przyznaję bez bicia, że trzeci podbieg dał mi się mocno we znaki i gdyby nie bezustanne wbijanie sobie do głowy, że następna górka jest tą ostatnią, a za nią, to już jest przecież meta (no bo co to jest 3 kaemy z górki, prawda? ;)), to pewnie drastycznie bym zwolnił. Problem był tylko jeden… Po wbiegnięciu sprintem na linię mety zauważyłem, że to wcale nie jest koniec trasy i tak naprawdę, to trzeba zrobić jeszcze małe kółeczko, tak około 300 metrów, żeby bieg ukończyć. Wypompowany, zaskoczony i zdenerwowany swoim gapiostwem doszedłem do wniosku, że nie ma co szybko biec i spokojny truchtem doczłapałem do mety. Czas: 1:54:12, czyli taki, który w pełni mnie satysfakcjonował. Później tylko odebranie medalu, łyk zwykłej wody, pączek, piwko, łyk magicznej wody i powrót do domu. Teraz czas na zmianę priorytetów treningowych, przerzucenie się na częstsze, ale krótsze dystanse z większą liczbą sprintów i wyleczenie kontuzji achillesa, która towarzyszy mi nieustannie od początku roku. Jakby kogoś zaintrygowało pojęcie magicznej wody, to szybko tłumaczę i polecam wszystkim biegaczom-szuraczom. Otóż magiczna woda, to nic innego jak: woda + glukoza + sok z cytryny + szczypta soli. Idealna mieszanka do wypicia po...

Read More
[Paweł II] Kielce to bogate miasto… Najlepsza ścieżka do biegania.
sie28

[Paweł II] Kielce to bogate miasto… Najlepsza ścieżka do biegania.

Kielce to bardzo bogate miasto. Nie piszę o majętności mieszkańców, ponieważ to akurat nie pokrywa się z prawdą, mam na myśli atrakcyjne położenie. Niby góry, ale od owieczek i stromych grani daleko. Niby lekkie wzniesienia a w obrębie samego miasta dwa stoki narciarskie, w tym jeden dla powiedzmy zaawansowanych narciarzy/deskarzy. W centrum największą atrakcją turystyczną wydaje się być nowy parking z podświetloną w nocy „ścianą płaczu”, niedawno dołączyło płytowisko na cmentarzu zieleni na Rynku. Ponoć łatwiej sprzątać i jest zysk z ogródków, ale czy wszystkie rynki musza wyglądać tak samo? Wysoką pozycję w kategorii fajnych miast do życia ratują Karczówka, Wietrznia, Rezerwat na Ślichowicach, Brusznia itd. Wspaniałym miejscem do rozpoczęcia przygody z bieganiem i nordic walking’iem jest Stadion. Odkrywając kolejne kręgi wtajemniczenia zagłębiamy się powoli w las, jeszcze później na wzgórza. Przez dwa lata dość systematycznego biegania w obszarze Stadionu nieźle poznałem to miejsce. Niemal za każdym razem, gdy próbowałem odkryć nową drogę, sprawdzić ścieżkę, zrobić skrót lub rozszerzyć trasę, zabłądziłem. Teren na tyle nieduży, że po pewnym czasie znajdowałem drogę do dolnej stacji wyciągu, czyli miejsca, gdzie parkuję zazwyczaj samochód. Zapytacie dlaczego tam, a nie ulicami, chodnikami, osiedlami? Przecież gdy deszcz pada, robi się błoto, można zarobić kleszcza, zostać podrapanym przez krzaki, ponosi się ryzyko związane z trudnym terenem. Owszem, ale ulica niesie ze sobą równie wiele zagrożeń; kierowcy lub kierowniczki, rozpędzeni rowerzyści na haju, popękane płytki, psy optymistycznie puszczone „a niech se pobiega” (mam rozerwane getry od takiego amstafika). Mnie najbardziej przekonuje argument, że po długim wybieganiu w terenie raczej nie mam problemów z bolącymi stawami, łagodniej odczuwam obciążenie wysiłkiem organizmu. Biegnie się wolniej, więcej siły należy włożyć w pokonanie piaszczystych pułapek, kamienistych podbiegów, wystających konarów lub powalonych drzew. Za to spokój, cisza, muzyka przyrody, powietrze, atmosfera życia, zmaganie się przeszkodami na trasie, madytacjaw duchu natury. Przy okazji szybki dostęp do publicznej toalety. Natura jest tolerancyjna, obficie nas obdarowuje, ale jest i bezwzględna, potrafi się upomnieć o swoje. Poniżej zdjęcie drogi, którą człowiek zbudował w miejscu osuwiska. Bieganie w terenie wzmaga w nas szacunek do przyrody, która nie należy do nas, lecz to my do niej, jesteśmy jej częścią. Korzystanie z jej dobrodziejstw traktuję jak oddanie jej hołdu. Niszczenie, śmiecenie, jeżdżenie quadami lub motorami krosowymi to jak tańczenie na grobach naszych przodków. Kiedyś głęboko w lesie wpadli na mnie mężczyzna z dzieckiem na dużym i małym quadzie. Facet zrobił minę z pretensją, że straszę mu syna a ja musiałem ochłonąć, bo niemal mnie potrącili. Takie wydarzenie miało miejsce raz. Zazwyczaj jest pusto. Tylko my i las. Cudowny widok, gdy przed nami przebiega rodzina saren, „te ryże od orzechów”, ptaszki, zające lub inne gryzonie. Sporadycznie pojawią się rowerzyści,...

Read More
[Marcin] Jestem uzależniony – Półmaraton Chmielakowy w Krasnymstawie
sie27

[Marcin] Jestem uzależniony – Półmaraton Chmielakowy w Krasnymstawie

Od maratonu lubelskiego nie biegałem w żadnych oficjalnych zawodach. Zaczęło mi to doskwierać, wprawdzie biegałem dużo, nawet za dużo, to brakowało mi atmosfery zawodów. Zastanawiałem się czego tak naprawdę mi brakuje. Teraz już po Chmielakowym wiem, bieganie stało się dla mnie czymś więcej niż samym bieganiem. Pisanie o uzależnieniu, jest obecnie już trochę truizmem, ale zawsze interesowało mnie co dzieje się z organizmem po dostarczeniu mu określonych substancji chemicznych. Zawsze chłonąłem artykuły prof. Vetulaniego o istocie uzależnienia, i z całą pewnością mogę stwierdzić, że uzależniłem się od biegania. Czy wcześniej byłem od czegoś uzależniony, lista pewnie byłaby długa, ale jak ostatnio gdzieś  przeczytałem słowa Lily Tomlin: „ćwiczenia fizyczne są dla tych, którzy nie mogą pić i ćpać”. Więc ja jako osoba ze skłonnością do uzależnień, wole dostarczać do swojego mózgu „dragi” produkowane przez własny organizm, na pewno wychodzi taniej. Ale do sedna: padło postanowienie w sierpniu biegnę w Półmaratonie Chmielakowym w Krasnymstawie. Niby żadna rewelacja, plan był inny miałem biec 100kilometrowy Bieg Dzieci Zamojszczyzny na moim ulubionym Roztoczu, ale bieg z powodu braku chętnych był odwołany. No dobra, został Krasnystaw, nikogo nie obrażając, „dziura po prostu dziura” ale Chmielaki na pewno dodają pewnego uroku temu miasteczku. Jak już wspominałem, bieganie, wyrwało mi się spod kontroli, zacząłem biegać codziennie, chodź wiedziałem że dobrze mi to robi tylko na głowę, a na pewno nie na nogi, mięśnie i samo bieganie. Biegałem tak do środy, a półmaraton był w sobotę. Ale zauważyłem, że mimo że biegałem za dużo (100kilo/tydz), o dziwo zacząłem biegać szybciej, szybciej jak na mnie, tj. w tempie 5:15-5:30min/km. Czwartek / piątek przemęczyłem się jakoś bez biegania, chodź głowa już się domagała endorfin. Piątek wieczór już czułem pozytywne podniecenie, nagle pojawił się dobry nastrój. Sobota, zerwałem się standardowo, przed 5. Owsianka, plusz aktiv forte podwójny, poranny standard. Wychodzę na balkon, chłodno, więc rewelacja jeżeli chodzi o bieganie. Od razu pierwsze mrowienie na głowie już czuje, więc chemia w organizmie zaczyna buzować. Rach ciach w samochód, i cisnę do Krasnego, po drodze jeszcze jakieś niedobitki wracają z piątkowej libacji do domów. Nastrój już wyśmienity, głośny rock, pusta droga, jakby cięższa noga, i policja w Łopienniku, na szczęście byli już zatrzymani. Po drodze jeszcze „okienko’ – czekolada ulubiona, żeby węgla nie zabrakło w biegu. Krasnystaw, plan, pobić życiówkę w półmaratonie z Rzeszowa: 01:54:48. Obiór zestawów startowych, no i pierwszy zonk: koszulka bawełniana, ale pacze dalej…Tyskie:-) Co tam koszulka, wziąłem dwie inne techniczne. Myślę robi się ciepło, jak zostawię to Tyskie, to się pewnie zgrzeje w tym samochodzie, i potem to już będzie popij wodą. Więc, tak trochę dla kurażu, uzupełniłem poziom elektrolitów w organizmie. Start, dużo uczestników jak na taki kameralny...

Read More
Półmaraton Wtórpol – WIELKA FOTO GALERIA
sie24

Półmaraton Wtórpol – WIELKA FOTO GALERIA

Tym razem z powodu przeciągającego się rozchorowania dużego, gorączki, bólów wszelakich od szyi począwszy na wszystkim innym skończywszy zdecydowałem iść za rozumem i zrezygnować ze startu. Taka oto męska decyzja. Ale jako, że do Skarżyska tak zwany rzut beretem to zapakowani w trzy osoby – żona, Piotr zwany Bamboshem (jedyny biegający w aucie, ukończył ostatecznie 1:40 !!! – brawo) i ja ruszyliśmy na północ. Plan był taki, żeby zobaczyć jak to wszystko wygląda z zewnątrz, a dodatkowo porobić troszkę fotek. I tu okazało się, że wcale to nie takie hopsiup. Robię trochę, może nawet trochę dużo zdjęć sportowych, jednak jest to raczej piłka nożna, i muszę przyznać, że tam jest dużo łatwiej. Tak jest jedna piłka i wszystko wokół niej się kręci, tutaj w jednej chwili (sekundzie) jest najważniejszych kilkunastu aktorów i niestety nie udało mi się uchwycić wszystkich. Pewnie zaraz będziecie przeglądać te zdjęcia i jeśli się nie znajdziecie to sorry. Ale to był mój pierwszy raz na takiej imprezie, przyznam się, że nie ogarniałem ogólnie to raz, a dwa często nie rozpoznawałem odpowiednio wcześniej znajomych. Wstyd się przyznać, ale Piotra, z którym jechałem do Skarżyska, przegapiłem w pięciu lokalizacjach…. W PIĘCIU! Włącznie z metą! Sorki Bambosh! A więc tak, poniżej prawie 300 fotek ze Skarżyskiego Półmaratonu Wtórpol, można oglądać do woli, można pobierać i korzystać do własnych celów także do woli z publikacją włącznie. A co! Jeśli będziecie je gdzieś umieszczać to z szacunku dla mojej pracy, nie kadrujcie proszę znaku w PD i podpiszcie, fot: www.szuranie.pl. Powiedzcie też o tej stronie znajomym, którzy biegli – może jest ich fotka. Zapraszam też do polubienia szurania na facebooku: https://www.facebook.com/szuranie Dzięki – miłego oglądania!...

Read More
[Paweł II] Zombi
sie09

[Paweł II] Zombi

Jest wiele blasków uprawiania wolnego zawodu. Nie będę się nimi przechwalał, skupię się na jednym z cieni. Z powodu charakteru prowadzonej działalności w poniedziałki mam zaplanowane dłuższe wybiegania. W ten 22 lipca musiałem jechać do Krakowa i aby nie pracować wycieńczony, odłożyłem trening na po powrocie. Człowiek się stara, czas się nie liczy, byle klient był zadowolony i tak wracam do domu o 23:30. W drodze ułożyłem plan biegania. Zaznaczam, że jestem wielkim zwolennikiem biegania w naturze, po miękkim. Ponad wdychanie spalin i serdeczne pozdrowienia kierowców ociekających kulturą cenię sobie muzykę lasu i łąk, zapach traw, zmaganie się z piaszczystymi wąwozami i kamienistymi podbiegami. Rozumiecie teraz, że perspektywa nocnego biegania po mieście nie napełniała mnie optymizmem? Zobaczymy. Trening trzeba zrobić i już. Krótki odpoczynek, prace porządkowe w biurze i przebranie z kopciuszka w kolorowy strój sportowy. Godzina 0:30. Pełnia, aż oczy razi. Piękny widok nieba, z gwiazdami przebijającymi się gdzieniegdzie przez miejskie światła. Ciemność przykryła kurz i brzydotę, mieni się jedynie kostka i asfalt. Już wiem, że będzie dobrze. Zmęczenie całym dniem pracy czułem przez pierwsze dwa kilometry. Po tym odcinku, będąc już rozgrzanym, złapałem swój rytm i brnąłem w miasto pogrążone w śnie. Pusto, cicho. Jestem na osiedlu, więc to nic dziwnego. Ale gdy przecinałem ul. Grunwaldzką, jedną z częściej uczęszczanych w Kielcach, widok mnie poraził. Czasami jestem zmuszony biec tędy, moja trasa przecina tę ulicę. Wyglądam wtedy ja żabka z prymitywnej gry komputerowej. Nie ważne, że mam do pomocy tratwę w postaci oznaczonych z daleka pasów. Samochody po prawej jadą wolniej, te bliżej wewnętrznej krawędzi szybciej. Gdy niemal złapię rytm z tymi szybszymi, zawsze jakiś pan w kapeluszu albo babsztyl z nosem na kierownicy wyłoni się z zewnętrznej krawędzi i trąbi. Tym razem mój strach nie był spowodowany kierowców ociekaniem kulturą. Tym razem bałem się wbiec, bo było pusto. To podejrzane. Dam krok na pasy, to dranie wyskoczą wszyscy na raz i zaczną trąbić, a o ciśnienie trzeba dbać. Powolutku, niepewnie, później szybciej i tak na drugą stronę. Żyję. Z tym miastem coś jest nie tak. Czy ktoś tu żyje? Dalej Artwińskiego, Jagiellońską, Krakowską, wreszcie pojawił się jakiś samochód. Przejechał na tyle blisko, że zauważyłem przyklejony nos pasażera obserwującego mnie ze zdziwieniem. Szybki rzut okiem na dół – mam bieliznę a nawet spodenki , jest ok. Więc o co mu chodzi? Nie ważne, frunę dalej. Miękkie, lekkie powietrze, skrzydła same się otwierają. Temperatura w sam raz, będzie dobry wynik. Dobiegam parkiem do kałuży zwanej Stawem Pozdameckim (to ten przy Staszica) i wreszcie widzę, pojawili się! Jedyne, co łączy ich z ludźmi, to na pierwszy rzut oka wygląd. Kosmita by pomylił z human sapiens. Powinni mieć tabliczkę na czole: „zawiera śladowe ilości...

Read More