Półmaraton Chmielakowy
Dawno nie pisałam. To dlatego, że pracuję, śpiewam tańczę, recytuję, wymyślam, robię 17-ste podejście do kariery i wychowuję dzieci, oraz łapię piłkę w locie. Ale biegam!
Najpierw opiszę krótko mój „występ” w Półmaratonie Chmielakowym w Krasnymstawie.
Pojechaliśmy moim wspaniałym wozem sypialnianym – kamperem. Został profesjonalnie oznakowany karteczką „Sklep Biegacza” wypisaną pieczołowicie ledwo czynnym markerem. W podróż udaliśmy się w doborowym składzie. Byli to biegacze Grupy Biegowej Sklepu Biegacza. Należę do tej grupy od niedawna. Zaczęło się tak, ze kupiłam od nich buty – a, że obsługa na medal była to polubiłam ich na fejsie. Wyszli z fajną inicjatywą treningów raz w tygodniu. Poszłam na castnig. Podałam wymiary, przeszłam się w stroju kąpielowym po sklepie i zostałam przyjęta;). Żartuję!
W każdym razie moje bieganie nabrało jakieś „namiastki” systematyczności:).
No to jedziemy do Krasnegostawu kamperem. Ja – królowa szosy siedzę za sterem i czuję całą sobą, że jestem WODZEM WIOSKI! Czuję to aż do postoju na stacji benzynowej, gdzie okazuje się , że nie wiem, gdzie jest wlew paliwa… Mąż powiedział, że powinnam go otworzyć owalnym kluczem. A w camperze oytworków nie brakuje. Próbujemy w jednym miejscu – nie da się, próbujemy w drugim – okazuje się, że to wlew wody. Czas zaczyna się kurczyć, a my jak ostatnie patafiany nie wiemy gdzie nalać paliwa. Dzwonię do chłopa (a jest ciągle wczesny ranek;)). On informuje mnie, że jeśli nalałam paliwa do zbiornika z wodą to się ze mną rozwiedzie;). Z ulgą nalewam paliwa do zbiornika wody i uśmiechem wkraczam w przyszłość.
Hahahahhahahahahahahahahah!
Okazuje się , że wlew jest Z PRZODU!
Zatankowani dojeżdżamy na miejsce, odbieramy pakiety. Jest dowcipnie. Pożyczam super okulary na bieg – wyglądam naprawdę zawodowo. Okulary robią furrorę i potem moje zdjęcia zdobią wile różnych stron związanych z Półmaratonem Chmielakowym. Robię sobie lanserskie zdjęcie przed busem z napisem – KONIEC BIEGU. Panowie są pod wrażeniem;).
Postaram się opisać ten bieg w punktach. A to dlatego, ze wywarł on na mnie naprawdę znaczące wrażenie.
- 0- 6 km – biegnę razem z Dorotką. Dorotka trenuje na potęgę, ma plan treningowy i generalnie „wie co robi”. Jest super. Dorota ma na ręce tego GREMLINA;). Nadzoruje czas, mówi nawet żebyśmy zwolniły. Wymianiamy się spostrzeżeniami. Jest mi naprawdę dobrze, wręcz podejrzanie dobrze. To, że przez dwa tygodnie biegałam raz w tygodniu;) powoduje, że naprawdę mam wrażenie, że jest PERFEKCYJNIE do półmaratonu przygotowana. Już widzę jak łamię 2 godziny, a tłum wiwatuje.
- 6-15 km… – zaczyna się brutalny powrót do rzeczywistości. Najpierw myślę , że Dorota przyspiesza…. – Nie, nie, to echo grało… To ja zaczynam zwalniać, a strefa komfortu odchodzi w niebyt. Od szóstego kilometra biegnę sama. Na 10-tym (miajam go w czasie 1:00:00) zaczynam rozumieć, że czeka mnie ciężka przeprawa. Bieganie w lesie mnie dobija. Na dwunastym kilometrze przypominam sobie, ze ja już kiedyś przeżyłam trudne chwile na tym półmaratonie. Słucham płyty Kultu PROSTO.
- 15 km – kiedy mijam namalowaną za ulicy krechę oznaczającą 15 km biegu moje lewe biodro wydaje z siebie krzyk rozpaczy i fajerwerki bólu. Przez chwilę mam łzy w oczach. Ale obiecałam sobie, że za cholerę nie będę chodzić na zawodach i truchtam. Byle „biec”. Nawet wolniej niż idą ludzie o kulach, ale jednak biec. Słońce praży mi w ramiona, ja zastanawiam się – na cholerę mi to wszystko? Ten ból? Ten medal? To bieganie? Ten pot?
A w słuchawkach pojawia się piosenka, która tak jakby podsumowuje zajebistość sytuacji. Jest to utwór „Nie chcę grać w reprezentacji”.
„Potoczyło się to wszystko chorym torem,
Rozrywkę się myli z honorem”.
To o mnie.
Ludzi stoją przed domami i wystawiają butelki z wodą mineralną. Próbując jedną złapać „w biegu” prawie przyliczam kanara, zalewając sobie przy tym buty. Pytam pewnej pani: MA PANI MOŻE IBUPROOOOOOM? Ale nie miała.
Ten fragment biegu był dla mnie naprawdę dużą nauczką.
- 20 km – odzuskuję siły;). Świadomość, że już zaraz meta i hektolitry browara powodują, że wydłużam krok, a światło nadziei świeci się w mojej pokręconej czaszce. Sapię, prycham, stękam…Na poboczy stoi pani z dzieckiem. Patrzą się na nas jak na zwierzęta w zoo i jedzą lody. Zero dopingu, uśmiechu, zrozumienia. Ich wyraz twarzy mówi: „No i co po co się tak głupki katują? Mam ochotę wyrwać im te lody świderki i rozmaślić na twarzoczaszce. Dziś, teraz wiem, że nie każdy ma obowiązek klaskania na widok MNIE – spoconej i ledwo żywej. Ale wtedy uderza mnie to tak bardzo, że mam ochotę im ryknąć ” A MOŻE DOPING, KURWA?”. Ale tego nie robię. Bo już słyszę metę.
I JESTEM SZCZĘŚLIWA! BIEGNĘ, PĘDZĘ! KOLEDZY , KOLEŻANKI DRĄ SIĘ :SYYYYYYLWIA!
Wpadam na metę z czasem 2:17 i świadomością, że Półmaraton Chmielakowy ponownie mnie rozwalił. Dla mnie to najtrudniejszy bieg, w którym brałam udział. Nawet maraton mnie tak nie wykończył. Polecam każdemu;).
Ale na mecie okazuje się, że nasza koleżanka – Magda Kłoda (specjalnie napiszę z imienia i nazwiska – bo o tej osóbce będzie głośno, oj głośno) zajęła trzecie miejsce w kategorii Open kobiet. I uwaga – Magda biega od trzech miesięcy i jest mamą trzech córek. Biologiczne córki – nie omieszkałam spytać;). Jest malutka, chudziutka, skromna, miła, i szybka jak Szybki Lopez;). Co ciekawe – wcześniej – nie trenowała i nie brała udziału w zawodach. To był jej debiut i wszyscy byliśmy cholernie dumni. Ja dumę wyraziłam głośno – wrzeszcząc Maaaagdaaaa!!!!!!!, kiedy Magda stała na podium.
Pamiętam, że jakiś biegacz coś z boku mruknął, że niby dlaczego się tak drę. No to mu powiedziałam:
– Bo moja koleżanka na podium stoi to się drę!!! A co mam – fajki jarać? Proszę mnie nie blokować, bo to są moje sportowe emocje!
I zamilkł;). Potem chodziliśmy po straganach, ja prawie mdlałam. Łeb mnie bolał jak cholera, zapomnieli w knajpie o moim i kolegi zamówieniu na szaszłyk. Ale było cudownie:). Pozdrawiam całą ekipę camperową i Grupę Biegową Sklepu Biegacza.
22 września 2014
Fajnie piszesz,czyta się z zaciekawieniem
23 września 2014
Casting to świetny pomysł 😛 Super tekst, tradycyjnie.