Dzień Dobry! Tu Sylwia.
Na początku chciałabym serdecznie podziękować za możliwość pisania w tak fajnym miejscu. Witam wszystkich szurających od lat, a także takich którzy dopiero są na początku trasy – czyli takich jak JA! Mam na imię Sylwia.
Dlaczego zaczęłam biegać?
Odpowiedz jest bardzo prosta, ale tez może szokująca. Powiedziałam sobie – „Jak przeżyję drugi poród to przebiegnę maraton!”. A u mnie jest tak, ze jak coś powiem – to prędzej sczeznę, niż słowa nie dotrzymam. Dla mnie nie ma metody „małych kroków”. Potrzebuję wyzwań konkretnych – a takim właśnie wyzwaniem jest dla mnie maraton.
Uwielbiam ruch! Jednak z dwójką dzieci (córki – 3 lata i 4 miesiące) jest naprawdę trudno znaleźć czas na regularne ćwiczenia choćby 2 razy w tygodniu. Dlatego bieganie jest tu najlepszym i najbezpieczniejszym wyjściem. Wieczorem dzieci zasypiają – a ja staję się „królową szurania”;).
Nie mogę powiedzieć (jeszcze;)), żebym kochała bieganie! Jest ciężko – zebrać się i wyjść z ciepłego domu. Tym bardziej, ze polska zima to ryzykowna pora na rozpoczęcie „szurania”. Ale nikt nie mówił , że ma być łatwo. Poród przeżyty, buty kupione, ubranko do biegania też – teraz do dzieła KOBIETO!
Pamiętam pierwszy bieg. Na fali postanowień noworocznych – 3 stycznia 2013 – wyszłam i pobiegłam – 5 km!!! Niesamowite uczucie – pierwszy raz od porodu ( a raczej od straszliwego cesarskiego cięcia z komplikacjami nazywanego przeze mnie pieszczotliwie „rzezią”) moje ciało znowu poczuło się jak działająca maszyna:). Przebiegłam dystans – duży jak na początkującą, dla niektórych wręcz nieosiągalny na starcie. I co? I nic! Biegło się wspaniale! Żadnej kolki, bólu! Za to wspaniałe zakwasy na drugi dzień – ja naprawdę lubię to uczucie. To dowód na to, ze te mięśnie jednak gdzieś tam wciąż są;).
Euforia!!!
No i to był pierwszy i ostatni raz, kiedy biegło mi się tak pięknie, bezboleśnie i bezproblemowo… Nie wiem co to było – hormony??? Adrenalina??? Każde kolejne bieganie owocowało bólem w prawym kolanie. Chyba więzadło.
Stwierdziłam, że to moje ciało – przyzwyczajone do leniuchowania daje mi subtelne znaki:”ODWAL SIĘ”, „WOLĘ SPAĆ”, „ZJEDZ MAKARON ZAMIAST MNIE MĘCZYĆ”. Ale ja pomyślałam sobie – O nieeeee… Ja się tak łatwo nie poddam;)! Nie po to wywaliłam 250 PLN na buty !!! Hehhe! Nie ma jak kobiece podejście do „sportu”.
Drugi bieg skończył się masakrą:). Przebiegłam 9, 4 km. Nie chciałam tyle przebiec. Poniosło mnie. Do domu dotarłam ledwo żywa – padłam w przedpokoju na podłogę i wiedziałam, ze popełniłam ogromny błąd o czym moje nogi poinformowały mnie jeszcze tego samego wieczora. Skończyło się potężnymi zakwasami oraz „chodem 90-latki”, a możlwiosć szurania odeszła w kąt na jakieś 4 dni;).
Wniosek?
Naprawdę lepiej zacząć lekko, ale jak się przegnie to jest przynajmniej co wspominać i o czym napisać w swoim pierwszym w życiu wpisie na blogu.
W kolejnych wpisać będę informować o moich postępach a także o pierwszych zaliczonych zawodach;).
Trackbacks/Pingbacks