Moja pierwsza połówka

Łatwo nie było. Ale też nikt nie mówił, że będzie. No może oprócz Jonia 🙂 Jak zwykle w swoim stylu zachęcił: „Zobaczysz, że to pierdykniesz”. No to pierdyknąłem. Ale od początku.

Nie jestem sportowcem. Raczej panem w średnim wieku, który czuje się na jakieś 35 lat (więc chyba nieźle :), który do niedawna prowadził raczej zwykły tryb życia, tzn. praca, po południu dzieci, raczej mało ruchu, od czasu do czasu piwko czy hamburger.
Przygodę z bieganiem zaczynałem trzykrotnie. Ten ostatni raz zaczął się w kwietniu tego roku. Wiosną truchtałem bardzo nieregularnie, ale od kwietnia szuram 2 lub 3 razy w tygodniu. Zazwyczaj ok. 10 km, czasem 7-8, innym razem 12. Wcześniej zmieniłem nieco sposób odżywiania. W grudniu 2014 na wadze widziałem już 92 kg. Źle mi z tym było. Dzięki mojej Kasi zmieniliśmy dietę, najpierw na 3 miesiące zrezygnowaliśmy z mięsa, nabiału i pszenicy. Chodziło o oczyszczenie organizmu. Opłaciło się. Czułem się lżejszy, miałem więcej energii a po 5-6 miesiącach waga spadła o ponad 8 kg. Po 3 miesiącach oczyszczania skończyliśmy z tak rygorystycznym żywieniem, ale dobre nawyki pozostały, tzn. kawa bez mleka, zdecydowanie mniej nabiału, mniej mięsa i dobrze mi z tym.

fullsizeoutput_2b51-1

Bieganie zaczęło sprawiać mi coraz większą frajdę. Dzięki niemu czułem, że robię coś naprawdę dla siebie, wiedziałem, że jestem zdrowszy, udowadniałem sobie, że mogę i potrafię robić coś jeszcze lepiej. Pierwszy cel zdobyłem w zeszłym roku. Zapisałem się na Bieg Powstania Warszawskiego. 10 km było dla mnie wtedy nie lada wyzwaniem. Dobrze pamiętam tę euforię na ostatnich kilkudziesięciu metrach trasy 🙂

A później coś zdechło. Kilka biegów jesienią w odstępach kilkutygodniowych i długa przerwa. Aż do wiosny. A wtedy zaczęło się kręcić. Zacząłem biegać rano. Nie mam problemu ze wstawaniem, więc wyjście z domu o 5.30, czy 6 nie sprawiało mi kłopotu. Pogoda dopisywała, było jasno, przyjemnie chłodno i sucho. No i zauważyłem, że biega się coraz łatwiej, że w zasadzie za każdym razem jestem w stanie przebiec 10 czy 11 km, zaczęła się wspólna mobilizacja na Facebooku, zwłaszcza z Beatą, która jak raz „trzasnęła” 15 km to zaproponowała, że do końca wakacji powinniśmy zrobić 20 km trasę. Każdy swoją. Pierwszy raz poniosło mnie w czerwcu. W środę, w połowie czerwca pobiegłem 14 km. Tak się zapuściłem gdzieś na pola i łąki wilanowskie, że nie było wyjścia, trzeba było jakoś wrócić do domu 🙂 Po 3 dniach, w niedzielę, znowu rekord, tym razem 15 km. Byłem z siebie bardzo dumny. Wtedy pierwszy raz uwierzyłem, że mogę przebiec 20 km, ale półmaraton nawet przez głowę mi nie przeszedł, czyli… zabrakło wyznaczenia określonego celu. Co prawda, miałem z tyłu głowy, że do końca wakacji chcę przebiec 20 km, ale wiecie jak to jest… nie zapisane, nie sprecyzowane, nie wiem, czy dałbym radę. Aż 2 lub 3 sierpnia zadzwoniłem do Jonia z szuranie.pl. Chciałem pogadać, dowiedzieć się co słychać i tak zupełnie przy okazji napomknąłem mu, że chciałbym do końca sierpnia przebiec 20 km. A on na to: No to masz super imprezę w Warszawie 28 sierpnia, BMW Półmaraton Praski. Zapisz się.

Jestem pewien, że gdybym sam znalazł tę imprezę w internecie, nie zapisałbym się, bo nie wierzyłbym, że dam radę. A tak, od słowa, do słowa, niby przypadkiem (chociaż, czy rozmowa z Joniem mogła być przypadkiem?) uwierzyłem, zrozumiałem, że to będzie właściwy cel – i 3 sierpnia się zapisałem!
Co dalej? Nie, moje życie nie zmieniło się o 180 stopni 🙂 Zaplanowałem tylko treningi, biorąc pod uwagę rady Jonia oraz wskazówki ze strony półmaratonu. Co prawda ściśle się ich nie trzymałem, ale starałem się realizować jak najlepiej. To wtedy, w niedzielę, 3 tygodnie przed startem poszedłem pobiegać nie na kilometry, tylko na czas. Około 2 godzin. I przebiegłem 18 km. Stopy trochę mi spuchły i musiałem odczekać kilka dni, zanim znów włożyłem biegowe buty. Wiedziałem już, że kolejny tak długi bieg – to będzie dopiero sam półmaraton. Trenowałem więc krótsze dystanse, z kilkoma szybszymi odcinkami, co miało mi dać wytrzymałość. Czy byłem dobrze przygotowany do takiego dystansu? Na pewno mogłem wiele rzeczy zrobić lepiej. Ale też nie czuję, że podszedłem do biegu niejako z marszu.

78320-PPRW16-5642-21-000101-pprw16_01_mz_20160828_110221_1
Sam bieg? Wszystko przygotowane dzień wcześniej, wiedziałem, że będzie gorąco, więc piłem dużo wody w sobotę, a moja Kasia własnoręcznie przygotowała mi żel energetyczny i batoniki na później 🙂 Nie brałem ze sobą żadnych rzeczy, tylko od razu w stroju pojechałem metrem na start. Praktycznie na każdej stacji wsiadali kolejni uczestnicy w żółtych koszulkach 🙂 Wspaniała atmosfera i entuzjazm, trudno to porównać, do czegoś innego. Później rozgrzewka, przejście do stref i oczekiwanie na start. Zapisałem się do przedostatniej grupy, czyli czas – 2h, ale wiedziałem, że trasa zajmie mi dłużej. Prawdę mówiąc myślałem, że między 2.15 a 2.30 i okazało się, że dobiegłem w 2.19 🙂
Czas nie był moim celem, jako nowicjusz chciałem po prostu dobiec na metę i udowodnić sobie, że można. Przez chwilę sądziłem, że może spróbuję trzymać się zająca na 2h, ale to było dla mnie jednak nieco za szybko. Zając się zgubił 🙂 Udało mi się trzymać moje, równe tempo przez kilka pierwszych kilometrów. 6 i 7 kilometr był nawet nieco szybszy. A później zaczęły się schody. Układ trasy wpłynął na odczucia, gdy wybiegliśmy na Wał Miedzeszyński i najpierw biegliśmy na południe, by w pewnym miejscu zawrócić i pobiec prawie do końca na północ. Ta droga na południe strasznie się dłużyła, słońce świeciło już wtedy dosyć mocno i ok. 12 km sięgnąłem po żel od Kasi. Pomogło, tym bardziej, że za chwilę był też punkt z wodą. No i tak do mniej więcej 14-15 km jakoś jeszcze było, a później zwyczajnie zaczęło mi brakować sił. Myślałem, że zaczną mnie boleć stopy, biodra, czy coś innego, a tu po prostu zaczęło mi brakować powietrza i musiałem od czasu do czasu przejść do marszu. Im bliżej mety, tym tego maszerowania było coraz więcej. Karetki, które co chwilę od 15 km zabierały kolejne osoby też nie pomagały…
Na ostatnim zakręcie okazało się, że nie biegniemy od razu w prawo, tylko jeszcze musimy okrążyć skrzyżowanie, zażartowałem, że „cholera, jeszcze jeden objazd” co rozśmieszyło sąsiadów i dalej jakoś już poszło. Dobrze pamiętam ostatnią prostą, bo biegnie się już przez park, w dół, no i wypatrzyłem moją Kasię z Piotrusiem i Olusiem, którzy przyszli „kibicować” tacie 🙂
Linia mety i tym razem zamiast euforii, jakby zdziwienie, że to już. Że już dalej nie trzeba biec 🙂 Później medal, paczka z jedzeniem i woda, standard. Pierwsza chwila słabości, gdy już znalazłem moją rodzinę, musiałem usiąść, bo autentycznie poczułem, że mogę upaść. Zjadłem batonik, banana, woda i już było lepiej. Chłopcy poszli do strefy dla dzieci, a ja trochę się porozciągałem i poszedłem pod prysznic. W ogóle muszę przyznać, że choć nie mam porównania, bo był to mój pierwszy półmaraton, to organizacja była naprawdę na medal.
78320-PPRW16-5642-21-000101-pprw16_01_mwd_20160828_110233
Woda i banany były dobrze rozlokowane, były też kurtyny wodne itd. Druga chwila słabości to nieco ponad 2 godziny po mecie. Szliśmy wolnym spacerkiem, ale na silnym słońcu i znów poczułem, że muszę usiąść. Napiłem się soku, zjadłem obiad i siły wróciły 🙂 No i jeszcze jedna ciekawa obserwacja. Myślałem, że jak wrócę do domu, to pewnie się zdrzemnę, ale po 16 w ogóle nie mogłem usnąć. Spać poszedłem wcześnie, bo tuż po 22, ale po 2 w nocy obudziłem się i poczułem się wyspany. Poczytałem więc sobie do 5 nad ranem i dopiero wtedy położyłem się znowu na jakieś półtorej godziny. Adrenalina? Może.
Dwa dni po półmaratonie ani nogi, ani stopy nie bolą mnie tak, jak po tych wcześniejszych 18 km. Trochę biodra dokuczają. Ale pewnie jutro wyjdę już na jakiś truchcik 🙂 No i trzeba wyznaczyć kolejny cel. Teraz może ten przyjemny Bieg Niepodległości, a później, kto wie, może znów półmaraton na wiosnę? Pod koniec marca jest PZU Półmaraton Warszawski…Czy kiedyś pobiegnę maraton? Na dziś brzmi to dla mnie niedorzecznie. Ale jeszcze 2 miesiące temu wyśmiałbym kogoś, kto by mi powiedział, że przebiegnę półmaraton. A rok temu, że można sobie spokojnie pobiec 10 km…Wiem jedno. Wszystko jest możliwe, zależy tylko, w jaki sposób o tym czymś sobie myślimy. Czy w kategorii „to piękne, ale dla mnie za trudne”, czy też „tego właśnie chcę i dam radę”. W moim przypadku, było mi łatwiej dzięki ogromnemu, codziennemu wsparciu mojej Kasi. To ona każdego dnia udowadnia mi, że im więcej dużych rzeczy sobie zaplanujemy, tym więcej możemy osiągnąć i że warto się trudzić. I za to dziękuję Ci Kasiu!
fullsizeoutput_2b69-1

Warto postawić sobie cel. Nawet taki, który wydaje się nieosiągalny. A później zaplanować wszystko tak, żeby ten cel osiągnąć. A wtedy łatwiej myśli się o sobie i swoich planach na przyszłość. Bo skoro w sporcie się da, to przecież w innych dziedzinach też, nie?

Paweł Świąder

Author: szuracz

Share This Post On

5 komentarzy

  1. brawo gratulacje, debiuty są najpiękniejsze i pamięta się ja bardzo długo 🙂

    Post a Reply
  2. Świetnie ;)))) Uwielbiam tego typu wpisy. Ja czekam na swój debiut w półmaratonie, który odbędzie w grudniu.

    Post a Reply
  3. Super wpis 🙂 ja szykuję się na pierwszy półmaraton w maju, dzięki za motywację 🙂

    Post a Reply
  4. Do takich biegów trzeba mieć mocną głowę! Inaczej nie da rady.
    Powodzenia 🙂

    Post a Reply

Submit a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.