MAM TO ZA SOBĄ. Trzy godziny, trzy kwadranse i całe 2 sekundy
kw.23

MAM TO ZA SOBĄ. Trzy godziny, trzy kwadranse i całe 2 sekundy

Myśl chytra, zwieńczona chwyceniem biegowej motyki i ruszeniem na maratońskie słońce, pojawiła się we wrześniu . Nieśmiało, podlana drakońskimi wizjami, ociężale zbierała się do kiełkowania. Posiała, nie było odwrotu Ostatni październikowy start w Kieleckim Dychaczu, był początkiem biegania na konto królewskiego wymysłu. Racjonalna ocena szans, baby, rocznika, który skład płynu Lugola wlewał w 8letni przełyk ….nie poszaleje, liczy na łamanie 4h, może po cichu na drobne gruchotanie. Plan! Potrzebny plan, taki wredny i dokładnie wyszczególniony dowód potencjalnych grzechów i zaniechań. Bicz mentalny na bumelantów i operdzielaczy, ubrany w cyfry i liczby, cholerne odległości kaemem mierzone. Realizowała sumiennie, budowała wytrzymałość tlenową, samotnie, pod górę, z wiatrem, leśnym strzałem, w pogodnej i niepogodnej aurze, mało śnieżnej  zimie, w zadziwieniu osiedlowych autochtonów  „Pai Kasiu, znowu Pai leci?” Leci płynnie do lutego, kiedy to zemsta tkanek miękkich dziurawi plan, na kształt wzorowego, serowego otworu  Tempowe bieganie, narastające prędkości rzadko pod hasłem – zrealizowane. Marzanne utopi, wiedzieć będzie więcej. Kraków łaskawy, tam zimę żegna przez godzinę i 44minuty, z zapasem na podtopienie.  Źle nie jest, ale pewność na kształt malejącej w słońcu kry. Tydzień. Jest 7 dni na wypalającym wszystkie rezerwy białkowe, zdenerwowaniu. Koduje biegowe prawdo-mantry, mądrych, mądrzejszych, przybijających piątki z doświadczeniem. Debiutantka – dyletantka…. momentami przypominająca obsadę „Nędzników”. Jak wyłączyć ten piekielny program: absurdalnego przerażenia? Dobry duch mówi, utwierdza, przelicza pokonane kilometry zapewniając, da radę, zestawiając dwa zupełnie niekompatybilne  słowa „BEZ PROBLEMU” Problemu!?!? Toż to synteza obecnego stanu biegowego! Śpimy……… nieeeee, nie śpimy, nie namówimy Morfeusza na współpracę. Tsunami myśli, wizje rozejmu nadziei z porażką. Tak to już jest, przy deficycie wiary w siebie, pytanie o sukces przybiera katastroficzne znamiona retoryczności ….. Takie marzenie: skasować zawartość czaszki. Sen przyjęła oszczędnie w dawce 3h. Po tym wszystkim na pewno czeka ją obowiązkowe szkolenie z medytacji i  terapia ciszą!!! Podróż w otoczeniu biegowych Oszołomów, ludzi genetycznie obciążonych szaleństwem, to znakomity  zastrzyk z mentalnego botoksu.  Dobrze że są, razem chyba „umiera” się łatwiej. Im bliżej Galicji, tym dezorientacja na poziomie zapomnienia o własnym nazwisku. Rynek, tych od botoksu coraz więcej. Audiencja u Orzechowskiego (widok Tego człowieka odwiecznie rozwesela potwarz). Wita serdecznie, pobijając rekord w skoku dosiężnym ….. myśli, że gdyby na grzbiet odzieży z MOCĄ nie założyła, to pewnie właśnie gotowałaby niedzielny rosół w domowej manufakturze kotletów i ciast. Strefy, hiperobszar biegających. Karambol myśli trochę się przerzedza, wszyscy uśmiechnięci, surferzy  na falach entuzjazmu. Strzał, nie ma odwrotu! Trudno nawet największym, sam na sam z bramkarzem, zdarza się trafić w słupek ! Zaczyna spokojnie, założyła  pas wstrzemięźliwości, żeby pokuta po 30 km nie smakowała goryczą rozgryzionego biseptolu. Pije i je wzorowo, nie omija ani jednego punktów wytężonej pracy wolontariuszy. Bez magicznych urządzeń łączących  z księżycem i kosmosem,...

Read More
WIDEO: Marathon de Paris 2015
kw.20

WIDEO: Marathon de Paris 2015

Zanim pojawi się kilka zdań na tematu największego maratonu w Europie to zaproszę Was na 8. minutowy materiał wideo z tej mega imprezy. A opis, relację, która krótka nie będzie obiecuję...

Read More
Dzień dobry, niech mnie Pani ratuje!
kw.18

Dzień dobry, niech mnie Pani ratuje!

Jest poniedziałek 13 kwietnia 2015 roku – wieczór, a ja wciąż próbuję znaleźć jakieś racjonalne argumenty, które spowodowały, że udało się pobiec maraton w sposób o jakim nawet nie marzyłem. Z tej pełnej euforii perspektywy staram się analizować swój cykl przygotowań do 42. Dębno Maratonu, szukać tego „czegoś” co spowodowało taki przyrost formy. Nie znajduję, wszystko wskazuje na to, że ten nazwę go „dziwny” dla mnie wynik to swego rodzaju związek przyczynowo skutkowy. Przyczyn nie znam – skutki tak! Oczywiście wiele osób mówiło mi, że stać mnie na 3:30, Ja jednak dalej uparcie twierdziłem, że nie jest to możliwe. O tym że muszę pobiec w Dębnie widziałem już w roku ubiegłym, traktowałem ten maraton jako najważniejszy w całym cyklu polskich Maratonów. Przygotowania rozpocząłem w styczniu, w sposób bliżej nie określony. Stety/niestety nie jestem typem biegacza który by się trzymał jakiegoś wymyślonego tudzież opracowanego wcześniej planu treningowego – nie umiem tak. Postawiłem sobie jednak trzy i pół jasnego zadania do wykonania: zmienić zupełnie sposób odżywiania się, zrzucić kilka kilogramów, (to idzie w parze z pkt. 1.). rzetelnie trenować 4 razy w tygodniu w zróżnicowany sposób. nie startować w żadnych zawodach przed Maratonem w Dębnie, skupić się tylko na „tej perełce”. Przed biegiem wiedziałem, że plan zrealizowałem tak jak chciałem. Odłożyłem zupełnie używki w postaci alkoholu, jadłem (i tak już zostaje) 5 razy dziennie w ściśle zbilansowany sposób – co za tym idzie oczywiście kilogramów na wyświetlaczu wagi ubywało. Czasem tylko łapałem całą tabliczkę czekolady (lub trzy) i zjadałem w ciągu 15 minut. Wiele osób śmiało się z tego wszystkiego, z tych kilku pudełek jedzenia noszonych do pracy, szykowania jedzenia dzień przed, łączenia tego z treningami. Czy było warto brudzić sobie łapy obierając te kilogramy buraków? Plan treningnowy – w jednym zdaniu mogę wam go opisać: raz w tygodniu szybko, raz długo, raz podbiegi lub przełaje, a raz po prostu luźno. Finito. Na co plan? No właśnie! Na pokonanie maratonu w okolicach 3:35 – 3:40. Czułem jednak, że biegam znacznie szybciej, że jakoś mnie to nie męczy, ale bałem się takiego biegania. Wiedziałem, że krok stawiam dłuższy, że czas kontaktu stopy z nawierzchnią jest proporcjonalnie krótszy. Czułem, że coś się zmienia, ale kurde nie wierzyłem. Ostatniego z postawionych sobie zadań teoretycznie nie zrealizowałem, ale Biegu Żołnierzy Wyklętych w Kielcach nie mogłem przegapić. Bardzo chciałem pobiec i pomyślałem, że to może być delikatny test tempa. W tym świetnym dla mnie biegu – bo przepełnionym niesamowitą atmosferą, padła życiówka na dyszkę. To był pierwszy i jedyny start w okresie przygotowań do 42. Dębno Maraton. Ostatni tydzień przygotowań to picie soku z surowych buraków (chlałem po pół litra dziennie) i pakowanie glikogenu w postaci pełnoziarnistych...

Read More
Trzeci (10) Półmaraton Warszawski
mar27

Trzeci (10) Półmaraton Warszawski

Ojjj dawno mnie nie było… To będzie mój trzeci Półmaraton Warszawski, bieg do którego mam ogromny sentyment z racji tego, że był moim pierwszym WIELKIM biegiem w jakim wziąłem udział. Całość poprzedzała „wielka akcja” pod hasłem „Misja Połówka”:). Misja została ukończona, tutaj o tym jak to wyglądało. W niedzielę, 29 marca ponownie pojawię się na starcie wśród prawie 15.000 innych osób mających w planach pokonanie 21 km oraz 97,5 metra. Przeglądając archiwum widzę, jak to wszystko się zmieniało i do czego doprowadziło to, że robię aktualnie to co robię. Nie mam tu na myśli absolutnie swoich „osiągnięć” biegowych, bo one pozostają raczej „konstans”:) i wielkich zmian nie zaobserwowałem… (od 2:11 w pierwszym półmaratonie do 1:51 w ostatnim, to wszystko w ciągu 2,5 roku to przyznacie, że szału nie ma). Nie ma tym bardziej szału gdy patrzę na to jakie kosmiczne wyniki osiągają moi znajomi. Mam za to do nich ogromny szacunek, a to, że u mnie jest jak jest to tylko i wyłącznie moja wina i zdaję sobie z tego sprawę doskonale. Ale nie o tym, a może nie do końca o tym. Pierwszy mój start na PMW był samotny mocno, na bieg samemu, na start samemu, w trakcie biegu same obce twarze, na mecie nikogo znajomego, podróż do Kielc samotna. Minęły trzy lata i…można się spodziewać, że znajomych będzie mnóstwo. Do stolicy wyruszamy w cztery osoby, w tym moja żona, która też będzie biegła, a jeszcze podczas mojego debiutu stukała się w czoło na pytanie „może Ty też kiedyś…?”. Co więcej, oprócz tego, że pobiegnie w niedzielę, to dwa tygodnie później stanie na starcie prawdziwego wyzwania, 42 km w Paryżu! Oprócz ekipy z „joniowoza” na starcie będzie ogrom osób z Drużyny Bartka, będzie pewnie wspólne zdjęcie, będą okrzyki, będą koszulki, które znane są w całej Polsce. Na trasie też nie będzie samotności, z pewnością kogoś się minie, bądź mnie ktoś minie (co bardziej jest prawdopodobne) w Bartkowej koszulce, będą pozdrowienia, „piątki” i uśmiechy. A na mecie na pewno ktoś będzie czekał. Tak to wszystko się zmieniło w ciągu trzech moich lat szurania:) Tylko te moje czasy jakby zaklęte w miejscu zaparkowane, kilogramy podobnie i obwód w pasie też nie idzie w stronę mniejszych liczb:) Półmaraton Warszawski będzie moim ostatnim dłuższym testem przed drugim w życiu maratonem. 12 kwietnia w stolicy Francji zmierzymy się z królewskim dystansem i to będzie dopiero wyzwanie. Ale na to przyjdzie jeszcze pora. Do zobaczenia w Warszawie! Aaa i pamiętajcie, spotykamy się wszyscy o 9:30 przy fontannie obok Grobu Nieznanego Żołnierza. Do...

Read More
Szuranie w Turcji
lut06

Szuranie w Turcji

Zimę w bieganiu uwielbiam, uwielbiam śnieg i przedzieranie się przez niego na leśnych ścieżkach, mróz, który mrozi policzki jednocześnie dając chłodny powiew przy każdym wolniejszym kroku. Uwielbiam biegać jak jest chłodniej, nie cierpię upałów, biegania w wielkim słońcu, wypacania litrów potu, spalonego czoła i „opalonych” spodenek na udach:) Zima jednak to okres w moim zawodowym życiu kiedy wyjeżdżam do troszkę cieplejszego kraju na około dwa tygodnie. W zeszłym roku pracowałem w Hiszpanii, w tym przyszła pora na Turcję. Nie są to niestety wakacyjne wyjazdy podczas których mogę leżeć przez 24 godziny na leżaku nad basenem. Jest tutaj pracy, a czasami nawet roboty, dużo więcej niż w Kielcach, a warunki dużo trudniejsze przede wszystkim ze względu na mega słaby internet, drogie połączenia telefoniczne oraz dzień pracy ustawiony zgodnie z zajęciami drużyny, wyjazdowe treningi dwa razy dziennie, mecze itp. Można to jakoś jednak pogodzić z tym aby zawodowo nic nie ucierpiało, a kosztem wolnego czasu znaleźć chwilkę na przeszuranie okolicznych ścieżek. Śpiochem jestem ogromnym, zresztą – kto tego nie lubi? Na śniadaniu trzeba było się pojawić dokładnie o 8.00 albo o 8.30, według polskiego czasu to odpowiednio 7.00 i 7.30. Aby zdążyć przeszurać kilka kilometrów i być na śniadaniu trzeba było operację rozpocząć około 6.30 (według polskiego czasu o 5.30 ! ) To dla mnie masakra! Będąc w Kielcach nic w życiu nie zmusiło by mnie do tego aby wstać pół godziny przed szóstą i wyjść pobiegać, tu było inaczej bo wiedziałem, że jak nie wtedy to nigdy. Później treningi, zdjęcia, mecze, zajęcia, pisanie itd. Zbierałem się zatem skoro świt i przemierzałem okolicę w poszukiwaniu wrażeń. Tych dookoła nie brakuje, choć nie ukrywam, że w większości wybierałem te bezpieczniejsze rejony, a przynajmniej świadomie omijałem te, które wydawały mi się mniej bezpieczne.   Mieszkamy w Kundu, to jakieś 30 km od Antalyi znanego turystycznego miasta na południu Turcji. W Kundu nie ma nic oprócz eleganckich hoteli, taksówek, busów i morza. Kundu to tak naprawdę jedna ulica, która po stronie morza zabudowana jest architektonicznymi dziwolągami. Na pierwszy rzut oka przeogromne hotele robią wielkie wrażenie, szczególnie w nocy, pięknie oświetlone wyglądają bajkowo. W dzień jest już troszkę mniej przyjemnie, a dodając do efektów wzrokowych myślenie „co autor miał na myśli” stawiając coś na wzór budowli z Placu Czerwonego obok basenu i urządzając tam hotel o nazwie Kremlin trąci to delikatnie „myszką”. Jednak nadal robi wrażenie, ogrom i przepych widać na każdym kroku. 100 metrów od hotelu w którym mieszkam stoi prawdziwy pałac, właścicielem jest jeden z najbogatszych Rosjan Roman Abramowicz. Złoto, złoto i fontanny oraz pewnie z tysiąc pokoi, tak w skrócie można ten hotel opisać, wrażenie robi ogromne!   Biegnąc dalej jednak już...

Read More