Dzień dobry, niech mnie Pani ratuje!
kw.18

Dzień dobry, niech mnie Pani ratuje!

Jest poniedziałek 13 kwietnia 2015 roku – wieczór, a ja wciąż próbuję znaleźć jakieś racjonalne argumenty, które spowodowały, że udało się pobiec maraton w sposób o jakim nawet nie marzyłem. Z tej pełnej euforii perspektywy staram się analizować swój cykl przygotowań do 42. Dębno Maratonu, szukać tego „czegoś” co spowodowało taki przyrost formy. Nie znajduję, wszystko wskazuje na to, że ten nazwę go „dziwny” dla mnie wynik to swego rodzaju związek przyczynowo skutkowy. Przyczyn nie znam – skutki tak! Oczywiście wiele osób mówiło mi, że stać mnie na 3:30, Ja jednak dalej uparcie twierdziłem, że nie jest to możliwe. O tym że muszę pobiec w Dębnie widziałem już w roku ubiegłym, traktowałem ten maraton jako najważniejszy w całym cyklu polskich Maratonów. Przygotowania rozpocząłem w styczniu, w sposób bliżej nie określony. Stety/niestety nie jestem typem biegacza który by się trzymał jakiegoś wymyślonego tudzież opracowanego wcześniej planu treningowego – nie umiem tak. Postawiłem sobie jednak trzy i pół jasnego zadania do wykonania: zmienić zupełnie sposób odżywiania się, zrzucić kilka kilogramów, (to idzie w parze z pkt. 1.). rzetelnie trenować 4 razy w tygodniu w zróżnicowany sposób. nie startować w żadnych zawodach przed Maratonem w Dębnie, skupić się tylko na „tej perełce”. Przed biegiem wiedziałem, że plan zrealizowałem tak jak chciałem. Odłożyłem zupełnie używki w postaci alkoholu, jadłem (i tak już zostaje) 5 razy dziennie w ściśle zbilansowany sposób – co za tym idzie oczywiście kilogramów na wyświetlaczu wagi ubywało. Czasem tylko łapałem całą tabliczkę czekolady (lub trzy) i zjadałem w ciągu 15 minut. Wiele osób śmiało się z tego wszystkiego, z tych kilku pudełek jedzenia noszonych do pracy, szykowania jedzenia dzień przed, łączenia tego z treningami. Czy było warto brudzić sobie łapy obierając te kilogramy buraków? Plan treningnowy – w jednym zdaniu mogę wam go opisać: raz w tygodniu szybko, raz długo, raz podbiegi lub przełaje, a raz po prostu luźno. Finito. Na co plan? No właśnie! Na pokonanie maratonu w okolicach 3:35 – 3:40. Czułem jednak, że biegam znacznie szybciej, że jakoś mnie to nie męczy, ale bałem się takiego biegania. Wiedziałem, że krok stawiam dłuższy, że czas kontaktu stopy z nawierzchnią jest proporcjonalnie krótszy. Czułem, że coś się zmienia, ale kurde nie wierzyłem. Ostatniego z postawionych sobie zadań teoretycznie nie zrealizowałem, ale Biegu Żołnierzy Wyklętych w Kielcach nie mogłem przegapić. Bardzo chciałem pobiec i pomyślałem, że to może być delikatny test tempa. W tym świetnym dla mnie biegu – bo przepełnionym niesamowitą atmosferą, padła życiówka na dyszkę. To był pierwszy i jedyny start w okresie przygotowań do 42. Dębno Maraton. Ostatni tydzień przygotowań to picie soku z surowych buraków (chlałem po pół litra dziennie) i pakowanie glikogenu w postaci pełnoziarnistych...

Read More
5 kg w plecaku…czyli Półmaraton Szerpa.
gru15

5 kg w plecaku…czyli Półmaraton Szerpa.

3 minuty do startu. Ogłoszenia przedstartowe, że karetka, że trzy pętle po 7 kilometrów, że Półmaraton Szerpa to bieg ekstremalny, na trasie nie ma bufetu….. 3..2..1.. start. Pierwszy kilometr to istna męczarnia. Radość z biegu? A co to jest? Ledwo zaczęliśmy, a tu już podbieg. Patrz pod nogi, patrz pod nogi! Pierwsi poszli do przodu. Patrząc na nich na starcie jedno mogę powiedzieć – nie przyjechali się tu bawić. 5.52min/km Drugi kilometr – wbiegamy coraz głębiej w las. Jeszcze mocniej patrz pod nogi. Nie goń za czołówką. Truchtaj swoje, to że ktoś cię wyprzedził nie znaczy, że musisz go od razu łapać. Kipa do pasa daje o sobie znać. Piszczele pieką, a przecież się rozciągałem. Pewno górka zrobiła swoje. Damy radę. 5.56min/km Trzeci kilometr – dam radę brzmi coraz mocniej jak pytanie. Skoro już na 3 kilometrze dopadają mnie takie myśli to co ja tu robię? 5 kg w plecaku jeszcze nie przeszkadza, nie podskakuje, nie obija się o plecy. Trasa w lesie kręci jak poseł Hofman. Kilkadziesiąt metrów w dół, to znów kilkadziesiąt metrów w górę. 6.19min/km Czwarty kilometr – las nie wybacza, kolejny podbieg, kolejny zbieg w dół. Ktoś mnie wyprzedza, podziwiam. Patrzę na jego plecak, chyba ma więcej bagażu niż ja. Wyprzedza mnie dwóch chłopaków z kamerami. Truchtam swoje, ból piszczeli odpuszcza, kostki łapią wymarzony luz i giętkość. Patrzę na pulsometr – średni puls 168. Coraz częściej górki staram się szybko wchodzić zamiast wbiegać. 6.19min/km Piąty kilometr – nareszcie płasko, wyprzedzam „kameruńczków”, robię swoje i mam tego efekty, staram się unormować oddech, dociera do mnie już mocno na co się porwałem. Las daje mi nauczkę, nauczkę codziennego truchtania po płaskim, gdzie największą różnicą poziomów jest krzywo położona kostka. Zahaczam nogą o korzeń i plecak z 5 kilogramami grawitacyjnie ciągnie mnie do ziemi. 5.45min/km Szósty kilometr – wybiegamy z lasu, polana, paśniki. Płasko i przejrzyście, przebija się słońce. Jest pięknie. Truchtanie sprawia mi radość, widzę kogoś za mną. Gość utrzymuję bezpieczną odległość, ale co spojrzę ta bezpieczna odległość staje się coraz mniejsza. 5.59min/km Siódmy kilometr – droga w lesie, miękka, trochę śliska, widzę gdzie komuś omsknęła się noga. Omijam większe kałużę, poprawiam plecak. Od startu ściągnąłem paski o dobrych kilka centymetrów. Pogoda sprzyja, słońce świeci, wiatru nie czuć – oby tak dalej, niech się nie schrzani, niech się utrzyma. Nie lubię zbiegać, wolę podbiec. Nawet podejść, ale mniej obciążyć stawy. Niestety siódmy kilometr kończy się ostrym zbiegnięciem. Staram się go trawersować, ale nic z tego. Euforia robi swoje. Przebiegam linię sędziego. To był najszybszy kilometr tego dnia: 5.36min/km Jeszcze „tylko” dwie pętle. Autor powyższych wypocin wypacał się przez 2 godziny 14 minut 56 sekund pokonując dystans III...

Read More
Koronny przykład – chcieć to móc
paź22

Koronny przykład – chcieć to móc

Na początku chciałbym podziękować żonie, że dzielnie wytrwała jazdy na zawody i ciągłe gadanie o bieganiu. To i jej korona:) Nigdy w życiu nie byłem „wysportowany”. Żeby było jasne, sport uwielbiam. Nigdy jednak nie byłem w nim dobry. Pamiętacie jak na WF-ie wybierało się drużyny i zawsze zostawał ostatni, troszkę przygruby chłopaczek? To byłem ja. Po prostu nie nadaję cię do piłki, koszykówki, lekkiej atletyki… W ostatnią niedzielę ukończyłem piąty w życiu maraton zdobywając Koronę Maratonów Polskich. Do tej pory udawało mi się realizować cele życiowe czy zawodowe. W niedzielę, pierwszy raz w życiu osiągnąłem cel sportowy. Oczywiście nie wszystko wyszło idealnie, planowałem w tym sezonie złamać 4h co się nie udało. Ten brak rozwoju psuje radość…ale tylko trochęJ Zacznijmy jednak od początku. 12. Cracovia Maraton – 28.04.2014 Debiut. Pobudka jeszcze w nocy, o 5 rano dojeżdżamy pod stadion, odbieram pakiet startowy i czuję że nie wiem co ja tu robię. Spotykam Bartka i Agnieszkę (znałem już Kozłowskich z BBLu) i pomyślałem, że w razie czego może pomogą na trasie. Krótka rozgrzewka, później decyzja – lecę z pacemarkerem na 4:30. Swój debiut pamiętam jako ciąg zaskoczeń. Pierwsze kilometry to mała euforia – biegnę, lecę z innymi. Półmaraton – czuję się świetnie. 30 kilometr – czekam na ścianę. 35 – gdzie ta ściana? 38 kilometr – a tutaj jest. 40 km – a ja dalej biegnę, meta – dobiegam nie zatrzymując się w czasie biegu nawet raz. Na koniec czytam smsa z czasie i kolejne zaskoczenie – czas dokładnie taki jak sobie założyłem – 4:30:13. Kilka osób było bardzo zaskoczonych, że mi się udało (niektórzy nawet z roweru spadli :). Często słyszałem, że nie powinienem próbować, to nie dla mnie. Na mecie miałem ochotę wykrzyczeć – a jednak dałem rade. Przed startem planowałem jednorazowy wyskok, na mecie – muszę to przeżyć jeszcze raz. Powrót do domu i od razu zapisanie się na kolejny maraton – Warszawa.  35. Maraton Warszawski – 29.09.2013 Drugi maraton miał udowodnić, że ukończenie pierwszego nie było przypadkiem. Stres był nie mniejszy, tym bardziej, że ilość kilometrów przebiegniętych przed była…żałośnie mała. Naprawdę, w sumie w ostatnich dwóch miesiącach przed maratonem przebiegłem jakieś 120 km. Do Warszawy jechałem z nastawieniem – jak się uda to super, jak nie to tylko moja wina. Szczerze nie wierzyłem, że dobiegnę na metę. Jestem jednak uparty i zrezygnować nie umiałem. Na starcie ustawiłem się na 4:20. Pogoda była idealna. Atmosfera super. Bieg ruszył, a ja z kilometra na kilometr czuję się coraz lepiej. Trasa w Warszawie jest idealna – płaska i ciekawa. Na półmetku nie mogłem uwierzyć jak dobrze mi idzie. Na 30km zrozumiałem, że może się udać, a chwilę później stwierdziłem...

Read More
[Piotr] Mój debiut w Chicago
paź20

[Piotr] Mój debiut w Chicago

Rok temu pisalem wam o połówce w Chicago, ostatnie moje słowa brzmiały wtedy : „Następne marzenie to maraton. Kiedy? – nie wiem może za rok? „Rok zleciał, było szuranie które chyba zmieniło się w bieganie, były kontuzje, łzy złości i szczęścia. Decyzja o starcie w maratonie podjęta na wiosnę, rejestracja i czekanie prawie miesiąc na wynik losowania. Jak ten czas się ciągnął !!! Gdy pojawiły się wyniki i wiedziałem, że za pół roku wystartuje w jednym z największych maratonów na świecie, ogarnęła mnie radość i strach jednocześnie!     Przygotowania zacząłem na 4 miesiące przed startem. Biegałem 3 razy w tygodniu, na szczęście znalazłem grupę która przygotowywała się do maratonu i długie wybiegania robiłem z nimi czasami było nas 300 osób, podzielonych na strefy czasowe adekwatne do swojego tempa. Ominęły mnie kontuzje których się tak bałem. Najdłuższe moje wybieganie było nie całe 16 mil (25 km ) z czasem na połówce 1:57:51 co było moim rekordem na 3 tygodnie przed najważniejszym dniem mojej „kariery” szuraczo-biegacza. 11 października expo 200 stoisk, tysiące ludzi ależ atmosfera. Ciśnienie skakało z nerwów i radości, ileż ja obcych języków tam słyszałem? Oficjalne informacje mówiły o reprezentantach 132 krajów, którzy maja uczestniczyć w biegu. Niedziela, TA NIEDZIELAPobudka o 5 rano, przez stres spałem ok 5 godzin. Toaleta, śniadanie i wyjście. Dojazd metrem i ten tłum w każdym wagoniku. Wyjście z podziemia w centrum miasta i szok, nie widać końca tłumu który wychodzi z każdej uliczki. Emocje wzrosły na nieosiągalny wcześniej poziom. Elita na przodzie, a my jesteśmy podzieleni na strefy czasowe od A do K, ja startuje ze strefy F. Pogoda na starcie 6°C, później ma wzrosnąć do 10 z lekkim wiatrem po prostu idealnie! Przebiegając przez linie startu miałem łzy w oczach. Pierwsze mile/kilometry to znalezienie idealnego tempa i wiem że jest dobrze! Biegnie się idealnie „ledwie” wystartowaliśmy, a to już polowa czas nieco poniżej 1:59. Czas mija na obserwowaniu kibiców których są cały czas tłumy. Na 16 mili (27 km) czeka żona z dziećmi i znajomi chwila postoju przy nich uzupełnienie żeli i kop motywacyjny od nich mimo ze jest już ciężko. Nadeszła 20 mila (32km) ileż ja się oczytałem o ścianie, a wręcz o Wielkim Murze Chińskim, a jedyna dolegliwością jak mi doskwiera to skurcze łydki, uda i bolące palce u nogi. Dalszą część trasy pokonywałem marszobiegiem ze względu na częste skurcze i zmęczenie. ostatnia mila (1.6km) i widok dopingujących nas maratończyków którzy już ukończyli i zagrzewali nas do walki pokazując swoje medale. Przed ostatnia prosta to mocne wzniesienie, które jak zwykle pokonało wielu biegaczy, jaki musi być ból gdy lekarz zajmuje się na 400 metrów do mety wycieńczonymi biegaczami. Ostatnia prosta...

Read More
Założyłem się, że przebiegnę maraton…
paź14

Założyłem się, że przebiegnę maraton…

Nie biegając nigdy wcześniej założyłem się z Qzyna żoną „Rudą Magdaleną”, że przebiegnę maraton. Chyba mnie pogięło. W momencie zakładu leżałem na leżaku na wakacjach, a mój brzuch leżał pod leżakiem (przy wadze zbliżającej się do 120kg i wzroście 175cm – nie może tam nie leżeć) Na przygotowania miałem 14 miesięcy. Czy to wystarczający czas? Zaczęło się od próby przebiegnięcia 400m. Jak myślicie jak mi poszło z taką masą? Tak właśnie mi poszło jak pomyśleliście – do dupy – powrót do domu na czworakach. Ale nic – miesiące mijały, a dystans się zwiększał. Pojawił się trener, który ustawił mi dietę oraz ćwiczenia wzmacniające wszystkie mięśnie, które są mocno eksploatowane podczas biegania. 4 miesiące siłowni (5 razy w tygodniu) i około 1500 kilometrów na elektrycznej bieżni (marszem i biegiem z prędkością 6km/h) dały pierwsze efekty. 14 kg spadło WOW! Czułem się lżejszy, ale nadal to było 106kg. Zaostrzenie diety i już tylko bieganie na powietrzu dały kolejne efekty. Blog szuranie.pl i decyzja Pawła (autora) o jego pierwszym maratonie oraz Wasze relacje z maratonów motywowały mnie niebotycznie do dalszych działań. Przyszedł czas na pierwsze biegi oficjalne. 5km, 10km i wreszcie półmaraton – Radom – czerwiec 2014. Rozwolnienie na maksa! Jakoś przebiegłem – czas bardzo średni 2:19h. Ale byłem dumny z siebie, że się nie zatrzymałem ani razu. Tygodnie mijały, km na treningach również. Przyszedł czas na typowy trening do maratonu. Paweł Jańczyk – zakosiłem Twój z endomondo 🙂 i pomieszałem z treningiem z książki Tima Rogersa (którą serdecznie polecam) „Mój pierwszy maraton”. Kolejny półmaraton – Warszawa BMW półmaraton praski, który odbył się w sierpniu 2014. Już wiedziałem ile to jest 21km ale nadal czas taki sobie. Do maratonu zostało niecałe półtora miesiąca. Jak tylko patrzyłem w kalendarz treningowy i na ostatnią pozycję w nim 12.10.2014 Poznań Maraton 42lm 195m – czułem rozwolnienie:) Pierwsze 30km przebiegłem 3 tygodnie przed maratonem. Było super po tym dystansie. Nadszedł weekend 11-12.10.2014. Wyjazd do Poznania. Samochód nr 1 – Ja (94kg) wagi, żonka Roda, i nasze dzieciaki Kuba i Alicja. Samochód nr 2 – Przyjaciel Sebastian z całą rodzinką (cel wyjazdu kibicowanie). W tym miejscu bardzo Wam za to Dziękuję ! Dojazd do Poznania i odbiór pakietu startowego przeszedł dosyć szybko. Na miejscu startu już czuło się atmosferę sportową. Zaraz po przejściu targów sportowych nażarłem się makaronu i co??? Rozwolnienie:) teraz nie wiem czy ze strachu, czy może makaron był zły? 🙂 Dzień maratonu – godzina 6:00 rano – śniadanie – miska makaronu. Ubieranko – Bartkowa Koszulka Mocy (naszmaraton.pl) + jak to moja żona nazwała „pizdościski” czyli legginsy. Oki jedziemy z hotelu tramwajem na start. Tu powinno być rozwolnienie ale jakoś dziwnie nie było:) Szybka rozgrzewka...

Read More
36. PZU Maraton Warszawski okiem moim, czyli Magdy G.
wrz30

36. PZU Maraton Warszawski okiem moim, czyli Magdy G.

 Nie umiem pisać relacji, więc się nie obrażę, jak nikt tego nie przeczyta Tytułem wstępu chciałabym napisać, jak zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Wiem, że są osoby, jak Joniu czy Michał C., którzy od początku marzyli o maratonie. Ja, jak wiele innych osób zaczęłam biegać, żeby pozbyć się kilku(nastu) zbędnych kilogramów. Ale dlaczego wybór padł akurat na bieganie? Chodziłam wcześniej na fitnessy, zumby, niestety nic z tego. Wśród moich aktualności na fb, coraz częściej rzucało mi się w oczy „Marcin P. przebiegł ileśtam km…” i chciałam sprawdzić, czy też bym dała radę. Kilka lat wstecz już podjęłam taką próbę. Przebiegłam 1 (słownie: jeden) kilometr i zziajana i zrezygnowana wróciłam do domu. Maj 2013. Tym razem postanowiłam podejść do tematu naukowo. Czytałam całe mnóstwo artykułów jak zacząć biegać. I jest! Znalazłam! Plan Pumy. Tydzień pierwszy banał, 6 razy naprzemiennie 4:30 marszu, 0:30 biegu. Drugi tydzień już nie był taki kolorowy kiedy miałam biec przez okrągłą minutę! Jakoś niby się planu trzymałam, w lipcu wyjazd na wakacje i wszystko się posypało. A szanowny kolega Marcin nadal biegał, nadal mnie to raziło w oczy, więc tym razem wynalazłam plan pt. Odchudzanie przez bieganie. I oto dnia 14 sierpnia Roku Pańskiego 2013 wyszłam na pierwszy trening biegowy wraz z aplikacją endomondo: Biegało się coraz przyjemniej, ale cały czas jedynym celem było schudnąć… 29 września- Marcin P. przebiegł maraton. Zasadniczo to kompletnie nie wiedziałam jaki to dokładnie dystans. 40? 41? 42? Na pewno dużo, na pewno trzeba być niezłym hardcorem, żeby to przebiec. 30 września po moim treningu na żarty mi się zebrało! To co napisałam, to znaczyło dla mnie mniej więcej tyle samo co „Za rok polecę na księżyc!” Zupełnie niemożliwe, nierealne. Nie! Nie! Nie! Nawet przytoczony półmaraton odstraszał ilością kilometrów… Biegałam, biegałam, biegałam coraz więcej, Marcin coraz częściej wspominał o Półmaratonie Warszawskim. Ostatecznie zdecydowałam się na to w lutym. I niech się dzieje co chce… Przebiegłam, nie zdążyłam dobrze odsapnąć, słyszę od Marcina: „Czas na maraton”. Po przebiegnięciu połówki, byłam 100% pewna, że nie da się przebiec dwa razy tyle… Minął miesiąc. W głowie zrodziła się myśl „teraz albo nigdy”. Fejsbukowa konsultacja z Malwiną z Run for Beauty and Fun i jest decyzja- spróbuję treningów do maratonu. Początkowe założenie było takie, że nikomu o tej decyzji nie będę mówiła, bo to nie wiadomo co wyjdzie, zadeklaruję się, a nie dam rady, będzie wstyd… A później stwierdziłam, że jak zadeklaruję się publicznie, to choćby skały s…ły to będę musiała przebiec. I zaczęły się treningi, długie wybiegania, wszystko szło po prostu cudownie… aż do wtorkowego wieczoru, dokładnie 108,5 godziny do maratonu. Wtorek, jak wtorek, a jak wtorek to szuring by night. Cholerka, chłodnawo...

Read More