36. PZU Maraton Warszawski – o porażce i zwycięstwie
wrz28

36. PZU Maraton Warszawski – o porażce i zwycięstwie

Głośny chichot w mojej głowie zaczął się rozlegać już na 18 km. To szyderczy śmiech diabełka, którego fałszywy podszept zwiódł moją prawdziwą naturę i wbrew wszystkiemu kazał powalczyć o wynik na poziomie 3 godzin. Człowiek, którego wszystkie poczynania zawodowe, a nawet wybory życiowe to zawsze wynik głębokiej analizy merytorycznej czy badania modelu matematycznego zagadnienia dał się tak łatwo podejść. Kusił, namawiał i przekonał ten diabełek niedobry. Na starcie ustawiłem się w linii z biegaczami z ekstraklasy. Prężyłem pierś obok Mateusza Sali jakby to było miejsce dla mnie, jakbym nie wiedział, że jestem zawodnikiem trzecioligowym, na dodatek znajdującym się aktualnie w strefie spadkowej. O tym, jak dalece byłem w błędzie zajmując pozycję startową pośród takiego towarzystwa miałem przekonać się już na 18 km. To tu uznałem, że to tempo, które było trudne dla mnie do wyobrażenia przed startem naprawdę przewyższa moje możliwości bardzo, bardzo zdecydowanie. Dociągnąłem jeszcze jakoś z „moją” grupą biegaczy szukających swojego wyniku gdzieś w okolicach 3 godzin do linii oznaczającej dystans półmaratoński i to było wszystko na co było mnie stać tego dnia. Od tej chwili zaczął się koszmar, o którym wielu klasyków gatunku szeroko się już rozpisywało i pewnie rozpisywać będzie bo życie wciąż przynosi mnóstwo materiału na obszerne rozprawy. Cierpiałem okrutnie, dokładnie tak jak opisuje to literatura. Te 24 km to wielka szkoła pokory, walki ze sobą, mimo wszystko walki o jakiś wynik co było tylko i wyłącznie konsekwencją faktu, że jeszcze przed startem stałem się członkiem drużyny bo w przeciwnym razie prawdopodobnie pogodziłbym się z porażką i usatysfakcjonowałby mnie fakt ukończenia tego biegu. I tu każdy pewnie może wskazać sposób w jaki walczy o to by przetrwać. A to niełatwe gdy ma się świadomość, że ten nierówny pojedynek będzie trzeba toczyć przez 24 km. Robiłem wszystko, żeby mentalnie mnie tam nie było. Jadłem, piłem, kąpałem się, myślałem o pracy, o domu, o żonie, o dzieciach, o przyjaciołach, śpiewałem, tańczyłem, rozdawałem „piątki”, uśmiechałem się, krzywiłem, słowem wszystko co powodowało, że przez sekundę mogłem nie myśleć, że to ja tu i teraz. I tak, czując każdy kilometr, spoglądając pożądliwie na każdy znacznik mijanego kilometra ukończyłem tę okrutną próbę. To była surowa lekcja, nauka, której nie zapomnę do końca życia. Żaden kalkulator, żadna analiza nie wskazywała, że stać mnie na wynik na poziomie 3 godzin, a ja w swojej pysze postanowiłem wbrew temu wszystkiemu mierzyć się z tym wynikiem. Tragiczny był to wybór. I tu dochodzę wreszcie do wyjaśnienia skąd pomysł na ten przewrotny tytuł. Te ostatnie 24 km to, jak już wyżej wspomniano, pełne pokory błaganie o zakończenie tej gigantycznej drogi przez mękę. Ale fakt, że przebiegłem ten maratoński dystans zaledwie 1,5 minuty gorzej od rekordu...

Read More
Półmaraton Chmielakowy
wrz22

Półmaraton Chmielakowy

Dawno nie pisałam. To dlatego, że pracuję, śpiewam tańczę, recytuję, wymyślam, robię 17-ste podejście do kariery i wychowuję dzieci, oraz łapię piłkę w locie. Ale biegam! Najpierw opiszę krótko mój „występ” w Półmaratonie Chmielakowym w Krasnymstawie. Pojechaliśmy moim wspaniałym wozem sypialnianym –  kamperem. Został profesjonalnie oznakowany karteczką „Sklep Biegacza” wypisaną pieczołowicie ledwo czynnym markerem. W podróż udaliśmy się w doborowym składzie. Byli to biegacze Grupy Biegowej Sklepu Biegacza. Należę do tej grupy od niedawna. Zaczęło się tak, ze kupiłam od nich buty – a, że obsługa na medal była to polubiłam ich na fejsie.  Wyszli z fajną inicjatywą treningów raz w tygodniu. Poszłam na castnig. Podałam wymiary, przeszłam się w stroju kąpielowym po sklepie i zostałam przyjęta;). Żartuję! W każdym razie moje bieganie nabrało jakieś „namiastki” systematyczności:). No to jedziemy do Krasnegostawu kamperem. Ja – królowa szosy siedzę za sterem i  czuję całą sobą, że jestem WODZEM WIOSKI!  Czuję to aż do postoju na stacji benzynowej, gdzie okazuje się , że nie wiem, gdzie jest wlew paliwa… Mąż powiedział, że powinnam go otworzyć owalnym kluczem. A w camperze oytworków nie brakuje. Próbujemy w jednym miejscu – nie da się, próbujemy w drugim – okazuje się, że to wlew wody. Czas zaczyna się kurczyć, a my jak ostatnie patafiany nie wiemy gdzie nalać paliwa. Dzwonię do chłopa (a jest ciągle wczesny ranek;)). On informuje mnie, że jeśli nalałam paliwa do zbiornika z wodą to się ze mną rozwiedzie;). Z ulgą nalewam paliwa do zbiornika wody i uśmiechem wkraczam w przyszłość.  Hahahahhahahahahahahahahah! Okazuje się , że wlew jest Z PRZODU! Zatankowani dojeżdżamy na miejsce, odbieramy pakiety. Jest dowcipnie. Pożyczam super okulary na bieg – wyglądam naprawdę zawodowo. Okulary robią furrorę i potem moje zdjęcia zdobią wile różnych stron związanych z Półmaratonem Chmielakowym. Robię sobie lanserskie zdjęcie przed busem z napisem – KONIEC BIEGU. Panowie są pod wrażeniem;). Postaram się opisać ten bieg w punktach. A to dlatego, ze wywarł on na mnie naprawdę znaczące wrażenie. 0- 6 km – biegnę razem z Dorotką. Dorotka trenuje na potęgę, ma plan treningowy i generalnie „wie co robi”. Jest super. Dorota ma na ręce tego GREMLINA;). Nadzoruje czas, mówi nawet żebyśmy zwolniły. Wymianiamy się spostrzeżeniami. Jest mi naprawdę dobrze, wręcz podejrzanie dobrze. To, że przez dwa tygodnie biegałam raz w tygodniu;) powoduje, że naprawdę mam wrażenie, że jest PERFEKCYJNIE do półmaratonu przygotowana. Już widzę jak łamię 2 godziny, a tłum wiwatuje. 6-15 km… – zaczyna się brutalny powrót do rzeczywistości. Najpierw myślę , że Dorota przyspiesza…. – Nie, nie, to echo grało… To ja zaczynam zwalniać, a strefa komfortu odchodzi w niebyt. Od szóstego kilometra biegnę sama. Na 10-tym (miajam go w czasie 1:00:00) zaczynam rozumieć,...

Read More
Do lasu biegiem marsz
wrz17

Do lasu biegiem marsz

Ostatnio mam szczęście do uczestniczenia w biegach organizowanych po raz pierwszy. Do debiutów podchodzę z dystansem, w końcu organizacji najlepiej się uczyć na błędach, o ile nie są one zbyt bolesne dla uczestników. Wszystko zależy od oczekiwań. Inaczej podchodzę do biegu masowego mającego aspiracje do bycia jednym z bardziej rozpoznawalnych w kraju, a inaczej do małych, wręcz kameralnych, lokalnych eventów. W tym drugim przypadku częściej uczestniczę w nich dla zabawy i dla idei uczestnictwa, niż z powodu kręcenia czasów. „Wolność jest w naturze” to bieg, o którym zapewne bym się nie dowiedział, gdyby nie moja partnerka, pracująca w instytucji blisko związanej z tematem ochrony środowiska. Zaproponowała nam udział, szczególnie, że wybierała się tam większa grupa jej znajomych. Zdecydowaliśmy się pobiec raczej z chęci spędzenia kawałka soboty w miłym towarzystwie na łonie przyrody, niż z chęci współzawodnictwa. Idea samego biegu była prosta – wypromować ścieżki dla biegaczy tworzone przez Lasy Państwowe. Z okazji 25-lecia odzyskania przez Polską wolności, lasy wytyczyły 25 takich ścieżek. I mam cichą nadzieję, że na 25 się nie skończy. Najbliższa Warszawy ścieżka znajduje się w miejscowości Zimne Doły, gdzieś za Piasecznem. Bez GPSa i mapy raczej ciężko dojechać, ale na pewno warto przynajmniej raz spróbować, żeby wyrobić sobie zdanie. Na miejsce dojechaliśmy przed rozpoczęciem pikniku rodzinnego i w pierwszej chwili zaskoczyła nas infrastruktura. Jak na kameralny bieg, to zorganizowania i zaopatrzenia nie powstydziła by się nie jedna warszawska parkowa impreza biegowa. Odebraliśmy nasze pakiety startowe w workach z logo biegu, z koszulką techniczną, talonem na posiłek regeneracyjny i dopiero wtedy do nas dotarło, że przecież zapisy były bezpłatne. Szczerze mówiąc trochę mnie to zdziwiło, bo w końcu Lasy Państwowe to spółka Skarbu Państwa i wolałbym, żeby nie wydawała pieniędzy na duperele. No ale skoro wypracowuje zysk przez zarządzanie zasobami leśnymi, a pomimo ich eksploatacji obszar lasów w Polsce rośnie, to wyjątkowo mogę im to wybaczyć. W programie były zaplanowane 3 biegi. Bieg dla dzieci oraz dla dorosłych na dystansach 3km i 10km. Zapisaliśmy się na dychę, bo wydawała nam się najbardziej ciekawa. Z naszymi możliwościami 3km to taki dziwny bieg – dopiero zaczynasz biec, a już się kończy. Zresztą na trójkę zapisało się dużo debiutantów i amatorów, a na dziesiątce było po prostu luźniej. Piknik trwał, przybywało biegaczy i rodzin, rozkręcała się kuchnia polowa i stoiska piknikowe WOŚP i Lasów Państwowych. Zaczęła się rozgrzewka, która przyciągnęła większą część biegaczy. O dziwo, im mniej osób biegnie tym lepiej się razem integrują i bawią. Szczególnie było to słychać podczas poleceń wydawanych przez prowadzącą rozgrzewkę Emilię Ankiewicz – wicemistrzynię Polski na 400 metrów przez płotki i głośnych komentarzy ćwiczących „A teraz ręce na biodra!” „Czyje?” „Swoje?” Przyszedł czas na...

Read More
Pogrom Wrocławski
wrz15

Pogrom Wrocławski

Zrobiłem wszystko, co wiedziałem, aby zapobiec dokładnie temu, co mnie zmiażdżyło. Jeszcze nigdy nie byłem tak pozytywnie nastawiony, skoncentrowany i nakierowany na sukces. Wiara w siebie aż wyciekała po sznurówkach. Rano, tuż przed startem, myślami stałem już na mecie. Miało być ciężko, miał być pot i ból. Nie miało być skurrrwwczy.   Krótko na temat. Cała ekipa poddenerwowana na starcie. Każdy to się rozgląda, to za czymś biega, to rozciąga, to podlewa krzaczki. Morale bardzo wysoko, nastawienie bojowe, obóz wojowników biegającego Bartka gotów do szturmu Wrocławia. Start, pierwsze leciutkie kilometry, łapanie rytmu, poszło! Ok 14km słyszę rozmawiających obok; „no coś jest nie tak!” Faktycznie była wyższa temperatura, słońce płomieniami smagało na otwartym terenie. Na 18km spostrzegłem, że jestem bardziej zmęczony, niż po zwykłym treningu 16km w tempie maratonu. Dodam, że treningi były poprzedzone w każdym tygodniu interwałami łącznie 10km w tempie ok 4:05, podbiegami 8km 350m przewyższeń i przeplecione spokojnymi rozbieganiami. Jak to możliwe, że teoretycznie wypoczęty czuję większe zmęczenie? Krótko mówiąc, coś jest nie tak. Trasa moim zdaniem nawet fajna. Nie była super równa, widoki czasami ciekawe, czasami mniej, przecież nie można oczekiwać, że maraton będzie prowadził jedynie starym miastem. Kostka brukowa też była, ale 1,5km, nie więcej. Trudność oceniam umiarkowanie. Wydaje mi się, że duchota na początku, słońce (jakieś burze na nim?) i biegi po mostach sprawiły, że tak wiele osób miało problemy z realizacją założeń. Wśród nich i ja. Na połówce zamiast przyspieszyć zgodni z planem, postanowiłem starać się utrzymać i tak bardzo dobre tempo. 22km pierwszy piorun przeszedł po lewej nodze. Nic tam, poradzę sobie. 24km zaczynają kolana boleć. Nic tam, poradzę sobie. 25km wciąż dobre tempo, zmęczenie zaczyna siadać na plecach. 28-32km ból kolan ignoruję koncentrując się na rozluźnianiem kroku i ciężką walką z regularnie atakującymi skurczami. Robiłem koktaile ze szpinaku, szczypiorku i pietruszki, łykałem tabletki z solami mineralnymi co 7km, łykałem magnez i BCAA. Nie pomogło. Co kilkaset metrów muszę zatrzymać się, potrzepać nogą, starać się rozciągnąć i walczę dalej. Już wiem, że nie ma szans na dobry czas. Baloniki 3:15 wyprzyprzedziły mnie, gdy próbowałem rozchodzić skurcz. Wtedy schowałem ambicję głęboko do kieszeni. Jeszcze się kiedyś przyda, trzeba ją szanować. Dołączyłem się do innego biegacza z podobnym problemem. On celował w 2:50, więc tym większa strata. Zamiast szarpać się z problemem, maszerowaliśmy, rozmawialiśmy, pozdrawialiśmy kibiców, pomagaliśmy sprzątać kubki, czasami dreptaliśmy. Na początku rozsadzała mnie wewnętrznie świadomość, że mam siły na 3:14-3:16 ale skurcze są tak silne i brutalne w swej regularności, aż stopę wykręca o 90′. Udało się oswoić z porażką i spokojnie człapać do końca. Zmartwiłem się, gdy przed balonami na 3:30 jedynie Damian przebiegł. Ani Przemka, ani mojego brata, Maćka i...

Read More
Gdy emocje już opadną… o BMW Półmaraton Praski
wrz04

Gdy emocje już opadną… o BMW Półmaraton Praski

O BMW Półmaratonie Praskim dowiedziałem się z mediów znacznie więcej po jego zakończeniu, niż wiedziałem o nim przed startem. Dlatego raczej nie będę pisał o wodzie, bo na ten temat wylano już wystarczająco dużo żali, rozwijając nawet akronim przed nazwą do „Bardzo Mało Wody”. Napiszę o kolejnym masowym biegu rosnącym w stolicy, a właściwie na jej najbardziej dopominającym się o tego typu imprezy brzegu. Margines błędu Zorganizowanie biegu od podstaw nie jest prostą sprawą. Skoordynowanie wielu podmiotów i ludzi, którzy w większości robią to po raz pierwszy, może spowodować niedociągnięcia albo błędy. Zdarzają się one zawsze i wiem to jako osoba, która wiele razy miała okazje obserwować imprezy sportowe jako wolontariusz, czyli z punktu widzenia organizatora. Jednak w większości przypadków dzięki ludziom, którzy w tym dniu biegają nie po trasie, tylko między organizatorami, popełnione błędy są dla Was – biegaczy – niewidoczne. Udaje się zapobiec ich konsekwencjom, albo cos się dzieje, a wy myślicie, że widocznie tak ma być. No chyba, że ktoś coś bardzo spartoli. W zeszłym roku, podczas organizowanego po raz pierwszy Orlen Maratonu odbywał się także bieg na 10km, z jednym stanowiskiem odżywiania na trasie. Po przebiegnięciu połowy stawki biegaczy zabrakło na nim wody. I pisze to jako koordynator tego punktu, który wraz z 20 wolontariuszami dwoił się i troił, żeby coś z tym zrobić. Nie udało się. Nie dowieziono wymaganej ilości na czas, a my oberwaliśmy za organizatora dość ciężkimi epitetami od kilkuset biegaczy… Ale informacja zwrotna o tym incydencie trafiła tam, gdzie trzeba. W tym roku takich problemów na Orlenie już nie było. Błędy są po to, żeby się na nich uczyć. Dlatego jako biegacz z doświadczeniem organizacyjnym, szczególnie w kwestii biegów organizowanych po raz pierwszy, na BMW Półmaraton Praski wziąłem nerkę i własny izotonik. Przysłowie mówi „umiesz liczyć – licz na siebie”. Jak się potem okazało, warto jest słuchać mądrości ludowych. Trasa Pierwszy półmaraton w życiu udało mi się przebiec wiosną. Półmaraton Warszawski został mi w pamięci na długo. Nie do końca dlatego, że był to mój pierwszy raz na tym dystansie, ale dlatego, że podczas mojego pierwszego kryzysu na 17 kilometrze trasa trafiała na podbieg na warszawskiej Agrykoli. 400 metrów górki, która potrafiła zabrać nadzieję na dobry czas wielu biegaczom. Mi zabrała siłę i wiarę. Wiedziałem, że mógłbym „bardziej”, gdyby nie Agrykola. Kiedy zobaczyłem trasę BMW Półmaratony Praskiego wiedziałem, że to jest to. Może ciężko jest ją porównywać jeśli chodzi o dystans, ale skojarzyła mi się z Biegiem Ursynowa – płaska, asfaltowa pętla, bardzo szybka i bardzo równa. No i bez Agrykoli. Nie zawiodłem się. Na trasie dominowała pustka. Na mapie widać było długą prostą, więc ciężko było mówić o zaskoczeniu. Ale...

Read More
Trening.
wrz02

Trening.

Nazywam się Wojciech Wojciechowski. Ni stąd ni zowąd rozpoznałem u siebie potrzebę podzielenia się z innymi biegaczami pewną refleksją. Rzecz dotyczy treningu amatora jakim właśnie jestem a do tego amatora o naprawdę skromnym dorobku i krótkiej historii biegowej. Te dwa zdania kieruję głównie do ludzi, których znam i którzy mnie znają więc pozwalam sobie operować ich imionami co z pewnością mi wybaczą. Kilka dni temu jeden z kolegów, biegacz amator, tak jak ja, zamieścił w portalu społecznościowym raport ze swojego treningu. Jedno zdanie podsumowania, którym opatrzył ten trening dało mi asumpt do przemyśleń sensu treningu jako takiego. W tym zdaniu zawarł dwie informacje: że, to ostatni trening długodystansowy przed występem w maratonie i że tego dnia towarzyszyła mu wspaniała pogoda do biegania. Jestem przeciętnym biegaczem notującym przeciętne wyniki. Moje rekordy życiowe ustanowiłem w tym miesiącu. Biegam połówkę w około 1h27’ i maraton w 3h10’. Ale gdy spojrzę na to z perspektywy poprawy wyników no to jest już coś. Niecały rok temu przebiegłem maraton w czasie około 3h45’ i półmaraton w czasie 1h42’. I dlatego pozwalam sobie zaprezentować swój pogląd na sprawy treningu. Opinie na temat jakości, ilości i długości treningów kolekcjonuję bardzo pieczołowicie. Wsłuchuję się w rady wspaniałych biegaczy, których udało mi się poznać i układa mi się pewien obraz całości jako naprawdę słuszny. Te informacyjne puzzle pozbierałem bazując na opiniach Marka Skrzyniarza, Marcina Rakoczego, Maćka Czekaja. Wyniki osiągane przez kolegów są tak imponujące, że nie wyobrażam sobie iż mógłbym ich doświadczenia zbagatelizować. A ten wspomniany obraz całości zamyka się w kilku pojęciach z czego najważniejsze to: interwały, długie wybiegania, siła biegowa. Wracam do kolegi, którego komentarz do treningu wzbudził we mnie chęć do przemyśleń. Długie wybiegania. Dla mnie to nieodzowny element treningu. Nieodzowny na tyle, że nie wyobrażam sobie tygodnia treningowego bez biegu długiego, około 30 km. Plan treningowy wg Greifa, o który wielu kolegów biegaczy opiera swój okres przygotowawczy tym właśnie mnie ujął, kładzie w równym stopniu nacisk na przystosowanie organizmu do długotrwałego wysiłku jak i na budowanie umiejętności szybszego biegania poprzez zawarte tam interwały. Dla mnie długie wybiegania to znakomita okazja do poznania swojego organizmu, zidentyfikowania jego reakcji na różne obciążenia którym jest poddawany w trakcie treningu. Podczas takiego treningu można wreszcie testować taktykę bazując na ocenie wydolności organizmu po przebiegnięciu odpowiedniej ilości dystansu. Maraton to bieg taktyczny. Podczas tych 42 kilometrów przeżywać możemy sto różnych scenariuszy, ich okiełznanie jest możliwe tylko wtedy, gdy znamy siebie. My nawet nie jesteśmy w stanie bez odpowiedniego treningu długodystansowego wyobrazić sobie czym jest 25 km, 30 km, 35 km. Czy jak czujemy się dobrze na 25 km to znaczy, że „trzymamy” to tempo, którym podążamy czy je zwiększamy, a...

Read More