Wróciłam – jak zły sen
mar10

Wróciłam – jak zły sen

Cisza na moim szuraczowym blogu mogłaby wskazywać na to, że zarzuciłam bieganie… Nic bardziej mylnego! Żeby móc „zarzucić” to trzeba to tak naprawdę rozpocząć;). A ja szuram, szuram, szuram… I proszę się nie obrażać – ale w istocie to tylko JA – Sylwia Wójcik  POLSKA – jestem tu – na tym zacnym blogu  prawdziwym SZURACZEM.  Reszta to BIEGACZE z prawdziwego zdarzenia… Nie bójmy się użyć tego słowa. Pozwolę sobie moje zdanie poprzeć następującymi argumentami: 1. JA nie wklejam na fejsa wyników z endomondo – bo ich nie mam. 2. JA nie szurałam treningowo od października (chyba, że był to wrzesień). 3. JA ograniczyłam swoje bieganie już chyba ostatecznie do startów w zawodach, chociaż wiem , że to głupie. jak powiedział Frank Zappa – „Głupota na swój urok, ignorancja nie”. Punkt trzeci chciałabym podeprzeć zdjęciami autorstwa wybitnej Osoby Persony znanej w półświatku lubelskim jako „METAMORFOZA DEKADY” . Mowa o wybitnym biegaczu, starym satyrze – Robercie Maju.   Po kilku mesiącach przerwy w bieganiu pokonałam Trzecią Dyche do Maratonu w Lublinie. Bieg rozgrywał się w nocy, ale po krtótkich, ustaleniach z koleżanką doszłyśmy do wniosku, że jednak lepiej nałożyć makijaż. No i faktycznie – widać na zdjęciu , że opłacało się. Biegło się wybitnie – bo na luzie, z brazylijską muzyką w uszach. Niestety zaciął się sprzęt i „laciał” ciągle jeden kawałek… Jak zawsze na dyszce byłam przeziębiona, po 2 kilometrze chciało mi się płakać… W dodatku najadłam się makaronu z godzinę przed biegiem. Miało dać niesamowitą siłę, a dało ból brzucha i niekontrolowane odruchy;). Kiedy ubierałam się na bieg mój mąż spytał mnie po co ja to robię. I poinformował, że jemu nigdy by nie przyszło do głowy nie trenować i pójść na zawody. Więc odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą, że ja za każdym razem czuję, że ja ten bieg wygram. No dobra – może nie wygram, ale widzę się w czołówce. Mam niesamowite wizje, w których widzę jak biegnę lekko i zwiewnie, tłum wiwatuje, a ja pokazuję „victorię”. Następnie wpadam na metę i zdziwiona, że to JUŻ udzialam dla TVP Lublin błyskotliwego wywiadu jak to Matka Polka daje radę. Mąż skwitował, że to „domena wariatów”. No i coś w tym jest. Bo prawda jest taka, że biegnę zawsze z tyłu. Tam, gdzie nogi ludziom śmiesznie „człapią” z wycińczenia i gdzie toczy się „walka o oddech”. Ale podoba mi się…taka sytuacja;). Pozdrowienia dla Konrada, który podczas biegu zabawiał mnie rozmową… Jak rzadko kiedy – mówiłam mniej, bo powietrza nie starczało. Jakby kogoś interesował czas – 59 min ileśtam sekund....

Read More
Czy się stoi czy się leży, PÓŁMARATON się należy!
wrz27

Czy się stoi czy się leży, PÓŁMARATON się należy!

Sprawa wygląda dość obleśnie:). Nie trenuję, bo… nie mam czasu. Wiem, wiem…nikt go w obecnych czasach nie posiada. Ale ja go nie posiadam bardziej! Nie wyrabiam z dwójką dzieci (są nadpobudliwe po mamie;). Chce mi się spać. Wieczorem padam na twarz, a córka młodsza wstaje punkt szósta i zaczyna radosną celebrację Nowego Dnia! Interesuję się spaniem. Każdą jego minutą. Do rzeczy – od Maratonu Lubelskiego, który mężnie pokonałam 8 czerwca nie wyszłam biegać ANI RAZU:). Oprócz treningów palanta (byłam chyba na 5-ciu). Wiem, że to obciach, ale może jak to napiszę i pójdzie w świat, to się ogarnę i przestanę pedziować;). Brak przygotowania  nie przeszkodził mi  pojechać w towarzystwie trzech koleżanek na…. PÓLMARATON CHMIELAKOWY w Krasnymstawie!:) Oprócz spania interesuję się wszak i browarkami;). 24 sierpnia pojechałyśmy śmierdzącym volvo mojego męża, który nie może się równać z moim wywalonym w kosmos bajecznie kwadratowym VOLVO 850. Niestety nie udało się nim ruszyć spod domu, gdyż wyładowałam akumulator. Akumulator ów padnięty uratował mój bieg! Kiedy wróciłam się do domu, żeby wziąć kluczyki do auta Małżonka w przedpokoju na podłodze ujrzałam co?????MOJE  BUTY DO BIEGANIA! Więc informuję – gdyby akumulator był sprawny, to pojechałabym na półmaraton bez butów. Taka …sytuacja;). Droga minęła nam wspaniale. Koleżanka Dorotka opowiadała dowcipy, których jednak nie przytoczę, bo były o genitaliach. Na miejscu odebrałyśmy pakiety, w których znajdował się browarek. Jednak nie byłam na tyle wyczilałtwoana by go spożyć przed biegiem – a byli tacy biegacze. Potem okazało się, iż z dwóch par słuchawek do telefonu – jedną zgubiłam, a drugą popsułam. Byłam już w stroju do biegania bez gotówki przy sobie. Do startu kilka minut…A naprawdę chciałam mieć muzyczkę, bo po dwóch miesiącach bez treningów człowiekowi się wydaje, że mu to pomoże. I tu UWAGA!!! Pan w sklepie z różnymi elektryczno-technicznymi gadżetami, mieszczącym się na przeciwko kościoła zaufał mi i dał mi słuchawki  „na ładne oczy” (a nawet bardzo ładne;)). Chciałam mu zostawić kluczyki do samochodu w zastaw, ale koleżanka przytomnie zauważyła, że po biegu nie będę miała czym otworzyć samochodu , aby wziąć pieniądze. Obiecałam temu jakże miłemu sprzedawcy, iż wspomnę o nim na moim zajebistym biegowym blogu!:) Dlatego tu i w tym miejscu – ja Sylwia Lasok vel Wójcik – POLSKA – mianuję tego Pana ZWYCIĘZCĄ II PÓŁMARATONU CHMIELAKOWEGO w kategorii „SPRZEDAWCA NIEBIEGNĄCY”. I bardzo Panu dziękuję, że mi Pan zaufał. Pierwsze 10 km biegło mi się naprawdę przyjemnie! Była super pogoda i bardzo ciekawa trasa. Najpierw biegłyśmy razem naszym kobiecym TEAM-em, ale później nastąpiło roztrojenie. Dorota miała syndrom kiszonego ogóra, więc pobiegła do przodu. Gosia I Maria zdecydowały się „zamykać stawkę”. Ja – jak to ja – biegłam ni to szybko ni wolno, zaczepiałam ludzi. Pamiętny było moment , gdy...

Read More
[Sylwia] Palant
lip26

[Sylwia] Palant

Przyznaję, bez bicia, że ukończenie Maratonu Lubelskiego  przepełniło mnie wielką dumą. Ale zrobiło się coś jeszcze – na jakiś czas odrzuciło mnie od biegania dość znacznie. Przez pierwszy tydzień na widok człowieka biegnącego miałam odruch wymiotny. Póżniej skupiłam się na moich odlatujących paznokciach. Odleciały 4 . W tym te największe  (od Jakubów;)), a największe liczą się podwójnie. Było to dla mnie lekką traumą. Odleciały na ziemi Chorwackiej – i tam pozostały;). Do tego stopnia miałam dość biegania, że moje najki, które zabrałam na wakacje do Chorwacki, przeleżały  w kamperze cały wyjazd. A pięknych okolic do biegania nie brakowało;). Podjęłam nawet na dwa dni decyzję, iż swoje szuranie ograniczę do startów w maratonach i półmaratonach. Bo cała ta otoczka zawodów dobrze na mnie działa;). A jak biegam sama to po 6 km już mi się nudzi;). Aż tu nagle koleżanka zaproponowała mi udział w grze w PALANTA. Poszłam. No i tam nie ma pedziowania!!! Na boisku się ciśnie pędem dzikim aż do kija:) (tym bardziej jak się zasad do końca nie zna). Mile widziane także darcie japy podczas biegu. I tak sobie pobiegałam sprintem – i nic. Cudownie. Więc poszłam wczoraj na drugi trening. I lecę, pędzę…i jak mnie nie sieknie w udzie! W udzie wysoko…Ból przepotężny…Próbowałam rozciągać, ale myślałam, że szczeznę. A w tego palanta to ciężko przestać grać, nawet jak boli. Więc grałam dalej, aż mi obie nóżki odjęło;). Z boiska więc zaszłam krokiem człowieka „skradającego się”. Do volverona ledwo co wlazłam…   A dziś wymyśliłam WIERSZ: Czy pędzisz, czy szurasz Masz palancie...

Read More
[Sylwia] Meta! tadaaam!!! – relacja z Maratonu Lubelskiego
cze26

[Sylwia] Meta! tadaaam!!! – relacja z Maratonu Lubelskiego

Ponad dwa tygodnie minęły od Pierwszego Maratonu Lubelskiego, a mojej relacji  nie ma …Wstyd! Usprawiedliwić się mogę tylko tym, że naprawdę były to pracowite dwa tygodnie…Zapraszam do lektury;). CZWARTEK – 6.06.2013 Odbieram pakiet startowy. W domu wyciągam numer startowy. Odkrywam, że patrzenie na numer startowy kończy się wizytą w toalecie;). PIĄTEK – DZIEŃ PRZED MARATONEM. Odbieram telefon od zatroskanego kolegi z zespołu, który całkiem poważnie martwił się o to, czy nie zrobię sobie krzywdy… W pracy koleżanka również dość delikatnie dawała mi do zrozumienia, że „ona to się nie zna, ale podobno to straszny wycisk dla organizmu, dla serca…”. I wtedy zaczęłam się bać. Może „bać” to za duże słowo, ale zasiali we mnie niepokój… Zaczęłam sobie myśleć, że naprawdę będzie obciach jeśli padnę martwa, krew mnie zaleje i moje dzieci stracą matkę…I wtedy ten super biegacz, doświadczony sportowiec , który na pewnym forum  zwyzywał mnie od debili i głupków za chęć biegnięcia maratonu po 5 miesiącach od rozpoczęcia biegania dowie się o mojej śmierci  i burknie pod nosem: A NIE MÓWIŁEM???;) Na pasta party nie poszłam – bo byłam w pracy do 20 -stej. Ale za to  to o 22-giej zjadłam w domu potężną michę kluchów przygotowaną przez męża;). Od koleżanki relaksującej się na wakacjach  W Tunezji otrzymałam w nocy absurdalnego sms-a: Cała Tunezja trzyma kciuki za twój start w MARATONIE!!!;) hahahha! Zasypiam i nie śni mi się nic… MARATON – 8. 06.2013 Budzę się rano. Przywdziewam strój bojowy, jem kanapkę z dżemem i banana, cały czas piję…Mąż wtłacza we mnie jakieś dziwne odżywki. I mówi tak: – Jeśli Ci się nie uda, to ja wiem, że będę miał przez miesiąc prze…bane… Że będziesz chodziła wściekła i wszystko się na mnie odbije… No coż…Nie mogę powiedzieć, aby jego obawy były wyssane z palca. Dla mnie cel był jasny – jeśli dobiegnę do 20-stego kilometra, to ukończę ten maraton choćbym miała się czołgać metr przed karetką. Umawiam się z mężem i starszą córką, że będą mnie dopingować na „trzydziestym którymś” kilometrze. Daję wszystkim po buziaku w zamian otrzymując kopniaka na szczęście wydaję okrzyk bojowy na klatce schodowej „Maaaaratoooooon” i wbijam z numerem startowym do mojego Volverona…Po drodze zabieram bębny kolegów z mojego zespołu. Sambasim i Bloco Central to dwa zespoły perkusyjne, które dopingowały biegaczy. I jeśli któryś bymbniorz to czyta, to dziękuję WAM JESZCZE RAZ!!! Pod Brama Krakowską czuć adrenalinę. Płacę 15 PLN za całodzienny parking. Jakbym biegała szybciej to wyrobiłabym się w 3 godzinach , zapłaciła 10 i była 5 PLN do przodu… Kiedy patrzyłam na biegaczy ustawiających się na starcie i usłyszałam dźwięki samby ciary miałam na całym ciele…Ale jeszcze udało mi się zagrać z zespołem, zakręcić tyłkiem tyłkiem...

Read More
Embere embere – węgierskie szuranie na ostro
cze04

Embere embere – węgierskie szuranie na ostro

Miesiąc już minął od naszej węgierskiej majówki. Ale lepiej późno niż wcale:). Wybraliśmy się naszym najnowszym camperem;) na rodzinny wyjazd majowy. Na Węgry – pomoczyć się w basenach dymiących zgniłym jajem:). Pogoda była PRZEWSPANIAŁA i w końcu można było dzieci rzucić na trawę;). Wydarzyły się dwa incydenty biegowe, które pozwolę sobie przedstawić w kolejności chronologicznej. Bogacs  – Szuranie z mężem mojej  koleżanki Mai Powyższy tytuł brzmi co najmniej dwuznacznie;). Toteż umieszczam sprostowanie. Do naszego campera zawitała szalona RODZINA mojej kumpeli. Więc miałam przyjemność pobiegać w cudownych okolicznościach przyrody z Areckim. Nie było długo ale i tak się zmęczyłam. Czasami mi się wydaje, że moja forma jest naprawdę progowa, bo pod górkę to się ledwo wczołgałam. Ale tereny były naprawdę piękne. Hajduszoboszlo – TURBOSZURANIE na golasa;) Śmieszne plastikowe miasteczko będące mekką emerytów. Na szurańsko wybrałam się około ósmej rano. Mieszkaliśmy na campingu przy basenach więc na cel biegów wybrałam właśnie teren basenów. Pierwszy raz  widziałam te baseny PUSTE! Trwały dostawy towarów do barów, ludzie otwierali budki….było bardzo spokojnie i leniwie. Wspaniałe tereny do biegania… Ale biegało mi się cieżko, oddychało słabo…Gorąco – po prostu. Człowiek po takiej polskiej zimie trwającej ruski rok nie jest gotowy na 25 stopni o 8.30. Bieg ten był biegiem wysokiego ryzyka. Okazało się , że o tej godzinie na basenach w Hajdu grasują dzikie zwierzęta. Napotkałam hipopotamy – na ich widok przyspieszyłam osiągając zawrotną prędkość 30 km/godzinę. Niestety nie jestem w stanie tego udowodnić – ale cieć widział;)  i gratulował;). Samice hipciów z młodymi są bardzo groźne. Lubie życie na krawędzi.   Gdy już traciłam siły  w  morderczym biegu oczom mym ukazał się słoń! Na szczęście bestia stała tyłem więc po drodze czmychnęłam na WYSPĘ NUDISTÓW;). Niestety bieganie na golasa jest ryzykowne. Szczególnie dla pań. Ciężko utrzymać równowagę, gdy biust żyje własnym życiem;).   A tak poważnie to na koniec biegu wyskoczyłam z ciuszków i wbiłam się do zupełnie pustego basenu… Było GENIALNIE! Przyszła mi wtedy do głowy taka myśl, że za meta maratonu powinna być jakimś zbiornikiem wodnym… Ale chyba bym utonęła;). A na koniec ciekawostka lingwistyczna. Po węgiersku „bieganie” to „futas”. Łatwo...

Read More
Dorota czyli Sylwia – nie jestem fraglesem!
maj22

Dorota czyli Sylwia – nie jestem fraglesem!

Z tygodniowym opóźnieniem biegnę (a raczej szuram) odmeldować, iż odniosłam SUKCES!!! I Półmaraton w Białymstoku został przeze mnie ukończony  w czasie 2:13. Brutto– chyba;). To jak dotąd mój najdłuższy ukończony dystans i przyznaję bez bicia, że przed półmaratonem najwięcej przebiegłam 13, 5 km. Więc trema była…   Na półmaraton wybrałyśmy się z koleżanką Gosią , oraz jej przyjaciółką Marysią, która zajęła się  fotografowaniem. Wyjazd o 4:30 – co dla mnie już było aktem niepoczytalności;). Niestety byłam też kierowcą. Niestety – bo to duuuża odpowiedzialność, a ja najwięcej jechałam w życiu do Warszawy i z powrotem . A tu zrobiłam 500 km – czyli znów życiówka;). Droga upłynęła bezproblemowo i miło – po prostu plotkowałyśmy;). No i na stacji odbyło się komisyjne otwarcie i smakowanie TURBO ŻELU zakupionego przez Gosię. Jakież to ochydztwo! Bez popity nie przejdzie;). W Białymstoku – pięknym i zielonym – znalazłyśmy miejsca parkingowe, odebrałyśmy pakiety startowe, potem szybki striptiz przy samochodzie (przebrałyśmy się w lajkry;)) i na START. Co ciekawe biegłam z imieniem DOROTA. A to dlatego, że przechwyciłam pakiet startowy koleżanki Dorotki, która występowała w jednym z moich wpisów na blogu. Moja Dorotka, super ambitna kobieta uszkodziła sobie nogę… i teraz ją leczy. I nie pobiegnie ze mną w maratonie (przynajmniej nie w tym za trzy tygodnie), co mnie strasznie smuci… POZDRAWIAM DOROTKĘ! I chyba ambicja Doroty na mnie przeszła wraz z jej numerem;). Bo muszę przyznać , ze biegło się rewelacyjnie! To moje pierwsze zawody (z trzech w których uczestniczyłam…hahaha), w których mi psychika nie siadła. Pierwsze 10 km biegłyśmy razem z Gochą. Wolnym tempem – takie były zamierzenia. Żeby się nie uszkodzić i nie zajechać. A w dodatku nie wiedziałam czego się spodziewać po takim dystansie. Przybijałyśmy piątki z dziećmi, klaskałam z ludźmi dopingującymi biegaczy – jednym słowem miałam „strefę komfortu”, wcześniej przeze mnie nieosiągalną. Na 10 kilometrze sieknęłyśmy z Gochą „po żeliku” na pożegnanie i każda biegła już swoim tempem. Ja poczułam SIŁĘ SIEDMIU MĘŻÓW i jak nie wyrwę…!!! To był moment kiedy ludzie zaczynają słabnąć. A ja – Sylwia, czyli DOROTA – po tych leciutko przebiegniętych 10 kiloskach czułam się jak nowo narodzona. I cyk, cyk, boczkiem, boczkiem;), zaczęłam wyprzedzać biegaczy! Ja! Wyprzedzałam! Nie MNIE wyprzedzali, tylko JA WYPRZEDZAŁAM!!! Przez 7 kolejnych kilometrów byłam KRÓLOWĄ SZOSY! Wyprzedzałam nawet na rondzie!!! 😉 Otrzymałam także owacje z zakładu karnego, gdzie chłopaki w oknach przyglądali się biegaczom. Najpierw im pomachałam, potem pokazałam „PEACE” i tu już był lepszy doping;). Następnie przesłałam całusy i tu już wrzask był ogromny, a zakończyłam serią bliżej niesprecyzowanych gimnastycznych wygibasów i podskoków. Mało krat nie wyrwali! Tak się podobało!;) Słabnąć zaczęłam po 17 kilometrze, jak mnie gorąc z asfaltu przytłoczył;). Ale : NIE ZATRZYMAŁAM SIĘ ANI RAZU! Cały czas sobie...

Read More