Trasa Rezerwat Ślichwice – Brusznia – Karczówka.
cze21

Trasa Rezerwat Ślichwice – Brusznia – Karczówka.

W ostatnią niedzielę w ramach przygotowań do Radomia zrobiłem trasę jak w tytule. To świetna trasa na pogodny lub pochmurny dzień, niekoniecznie upalny, deszczowy również odradzam. Charakterystyka terenu to łąki i las, troszkę asfaltu, sporo podbiegów i ciekawe widoki. Zależało mi na odsłoniętej przestrzeni, by przyzwyczajać się do skwaru grożącego podczas zbliżającego się półmaratonu. Poza tym trasa jest wydłużona o odcinek doszurania do rezerwatu, powrotu oraz pętli dookoła Bruszni. Należy zatem odjąć od trasy 3km dobiegów i ewentualnie 4,3 km pętli. Trasa. Myślę, że okrążenie rezerwatu na rozgrzewkę, to znakomity pomysł. Fajne miejsce. Blisko torów jest ścieżka, zbieg prowadzący do ul. Kolejarzy i stacji Kielce Czarnów. Wielu Kielczan zdziwi, że coś takiego istnieje. To żwirowa droga, po jakichś 700m przechodząca w asfalt. Pędzi się nią w dół mając wciąż bogaty zapas sił. Po dobiegnięciu do ul. Malików ostro skręciłem w prawo i po 100m przeprawa pomiędzy samochodami niczym żabka w tej prymitywnej grze. Grał ktoś z Was? Zadaniem żabki jest przejście na drugą stronę ruchliwej ulicy z wieloma pasami. W Realu fajniej się gra. Po wspomnianych 100m, tuż przed wiaduktem kolejowym, jest droga płytami do zakładu produkcyjnego. Po ok. 150m odbijamy w lewo w jedyną tam polną drogę i wzdłuż rzeczki/strumyka aż do Piekoszowskiej. Jeśli ktoś lubi naturę i miękko pod stopami, to jest to! Odgłosy bzyczków w trawie, cisza sporadycznie przerwana stukotem pociągu, spokój, przestrzeń. Niestety niecałe 2 km i dobiegamy do cywilizacji. Znalezienie ciekawej drogi prowadzącej na skraj Bruszni zajęło mi kilka biegów i pilnego śledzenia googlowskich zdjęć. To wpadłem na podmokły teren, to koniec ścieżki i musiałem wracać do ulicy Białogońskiej, czyli na asfalt. Wreszcie mam! Po wbiegnięciu na Piekoszowską jakieś 500m w prawo, zaraz za mostkiem nad znajomym nam strumykiem w lewo. Teraz utwardzoną drogą ok. 300m prosto i tu zaczynając się schody. Należy skręcić w prawo w niezbyt dobrze zaznaczoną drogę. Ten kierunek nie cieszy się popularnością i dwa razy zwyczajnie go przebiegłem, zignorowałem. Na mapie jest do ścieżka do ul. Pradło. Ulicy żadnej nie ma. Nawet na 10m urywa się ślad i zamienia w trawę, ale chowając przeczucie i wbudowany ludzki kompas do kieszeni, dobiegamy do lepiej zaznaczonej drogi. Zaraz na początku lasu, a więc tam, gdzie zaczyna się leśna ścieżka Pradło, skręcamy w lewo i sympatyczne 500m podbiegu przed nami. Intuicyjnie biegniemy do pierwszych zabudowań, dalej przez Pietraszki (ul. Pradło, Bobrowa, Pietraszki) do lasu Bruszni. Tu jest kilka możliwości. Można asfaltem okrążyć las prawą stroną, można wbiec do lasu i tam ścieżkami przeciąć, zapętlić się, można lewą stroną przebiec gruntową drogą do ul. Białogońskiej i dalej na Karczówkę. Jak widać na mapce, lubię komplikować sobie życie. Jest jeden nieprzyjemny odcinek gęstych krzaków...

Read More
Boję się Radomia…
cze18

Boję się Radomia…

5 dni pozostało do Półmaratonu Radomskiego Czerwca. W najbliższą niedzielę będę walczył po raz drugi w swoim życiu na dystansie 21,097 km. Przyznam się bez bicia, że mam przed nim większe obawy niż przed moim debiutem na tym dystansie. Start, czy samo zapisanie się na Półmaraton Warszawski był efektem klasycznego BPM czyli braku poprawnego myślenia. Było – minęło, przebiegło się jakoś i prawie zapomniało. Prawie, robi sporą w tym wypadku różnicę. Otóż coś tam z tej Warszawy jednak pamiętam, przypominam sobie przede wszystkim mocne choróbsko, które mnie rozłożyło na prawie trzy tygodnie przed startem. Trzy tygodnie bez szurania. Pamiętam super pierwsze 12 km i kryzys od 17km… Pamiętam, że było mi cholernie zimno na mecie i zamarzały mi getry oraz pamiętam mega wielką radość po jej przekroczeniu! I ta radość właśnie spowodowała, że już w momencie zakładania na szyję medalu, wiedziałem, że CHCE JESZCZE. Mimo wszystko, że kilka kilometrów wcześniej, na Moście Poniatowskiego, odchodziłem od zmysłów, a przekleństwa jakie kierowałem w swoim kierunku nie nadają się nawet na tego bloga:) No i poszło, miały być Katowice i tamtejsza Silesia, ale drogo, zatem padło na Radom. Blisko, tanio, pierwsza taka impreza w Radomiu, sporo znajomych – super. Choróbsko (tfuuu tfuuu) póki co żadne mnie nie ściga, choć w domu miałem mały szpital i trzy kobietki z którymi zamieszkuje smarkały i kichały zdrowo (raczej nie zdrowo) przez ponad ostatni tydzień. To ja się obroniłem. Szuranie uskuteczniam regularnie, nawet w poprzednim tygodniu malutki rekord odległości osiągnąłem:) To czego się boję? Tak ogólnie mam obawy, przede wszystkim oczywiście związane z odległością, a największe z pogodą. Z upałem konkretnie. Chyba nie ma nikogo – przynajmniej nie znam, kto znosił by wysokie temperatury w sposób należyty. Też mam z tym problem, a wizja dwugodzinnego biegu w 30 stopniowym upale, po asfalcie trochę mnie przeraża. Wiem co trzeba robić, pić, pić i pić. Nie można dopuścić do tego aby się odwodnić, ale to tylko gadanie. Jasne, że będziemy pili, mam nadzieję,  że organizatorzy zadbają może o jakieś kurtyny wodne, a może o taki coś jak na fotce? 🙂 Było by miło! Tak, upału się boję najbardziej. W ostatnią niedzielę, wyszedłem biegać w dzień, specjalnie aby sprawdzić się w takiej temperaturze, trasę ustawiłem tak aby po 6 km być ponownie obok auta, w którym zostawiłem picie, wodę do lania po głowie… (mądrze nie?:) I powiem Wam, że gdyby nie to, nie było by opcji abym przebiegł coś więcej. Taki upał to dla mnie MA SA KRA! Ale daaaamy radę! Nie spinam się na żadną życiówkę i tym podobne tematy. Ma być fajnie i wesoło. Na liście startowej widzę już ponad 1000 osób i mnóstwo ludzi z Kielc....

Read More
Przyszuranie
cze18

Przyszuranie

Postaram się dzielić moim doświadczeniem biegania po miękkim terenie. Opis tras, przygody, które czekają nas w lesie (owszem, czekają). Wykresy z GPS obiecuję dopiero, gdy dogadam się z telefonem. Celowo, wyłącznie z powodu sport tracking’owych aplikacji, kupiłem sobie super telefon jednej z wiodących marek. Ughh, GPS nie działa lub pojawia się i znikał jak dziewczyny w życiu Colina Farrella. Dam szansę tej drugiej marce, zobaczymy. Jeśli są wśród Was zainteresowani szuraniem po lesie, klepnijcie lajki itp., będzie motywacja grafomańska, może wspólne szuranie w naturze. Coś o mnie, czyli szczypta nieciekawostek i łyżeczka oleju nudego. Zacząłem biegać jakieś 10 lat temu, może troszkę wcześniej. Wzloty i upadki mojej kondycji najlepiej obrazuje niemrawa sinusoida. Początki oczywiście by schudnąć, poczuć się lepiej, podnieść atrakcyjność fizyczną. Kilka miesięcy ciężkiej pracy nad sobą, odzyskanie pewności siebie, by znów pojawiał się alkohol, smażone żarcie, papierosy i inne alternatywne przyjemności ziemskiego padołu. Świst lopem w dół do momentu, gdy namiętnie budowana opona i fatalne samopoczucie zaczęły poważnie przeszkadzać. Kolejne przebudzenie, kolejne silne postanowienie, kolejna próba wtoczenia syzyfowego głazu. W koło Macieju, za to ciekawie. Kto marzy o nudnym życiu? Zbliżając się do chrystusowego wieku postanowiłem nabrać więcej szacunku do ciała, zmieniły się również priorytety w życiu osobistym. Idea piękna, ale jak historia pokazuje, każda rozbija się o praktykę. Krótko po wzmocnieniu kondycji, nabawiłem się pierwszej kontuzji stawu skokowego. Stało się to podczas gry w kosza. W liceum, podczas treningów, co pół roku skręcałem sobie to jedną, to drugą kostkę. Leczenie Altacetem, nikotyną i przetworzonym chmielem. Mozolne i mało efektywne dochodzenie do siebie, kolejny spadek zimowo leniwy. Jestem narciarzem, ale tamta zima (2010-11) była wyjątkowo jesienna. Śnieg leżał jakieś dwa tygodnie. Incydentalnego szusowania nie nazwę treningiem, bardziej przygotowaniem organizmu do konsumpcji grzańców. W kolejnym sezonie historia zatacza koło. Pól roku temu dopracowałem się wystarczającej kondycji, by z wynikiem gdzieś w środku tabeli ukończyć kielecką Dychę, by niedługo po skręcić sobie w absurdalnie prozaiczny sposób kostkę podczas spaceru. Fakt ten może irytować tym bardziej, że głównie biegam w lesie, po miękkich, ale raczej trudnych trasach. To Stadion, to Brusznia, czasami Telegraf – Kielczanie wiedzą, o czym piszę. W tym roku podejmuję kolejną próbę dogadania się ze sportem i moim ciałem. Czy próba się powiedzie, czy nie? Zobaczymy. Przecież chodzi o gonienie króliczka,...

Read More
Jutro też masz maraton! – 366 maratonów w 365 dni.
cze13

Jutro też masz maraton! – 366 maratonów w 365 dni.

„Tylko Ty jesteś do tego zdolna”, tak kiedyś powiedział do mnie mój mąż Ulrich, kiedy dowiedział się, że chcę biegać przez rok maratony. Codziennie! – mówi Annette Fredskov. – Miał rację, to się dzieje naprawdę, biegam już ponad 330 dni i daję radę – dodaje Annette. Zapraszam do przeczytania krótkiej rozmowy z niezwykłą kobietą. Annette Fredskov z Danii, która realizuje projekt 366 maratonów w 365 dni. Paweł Jańczyk/szuranie.pl – Pierwsze bardzo proste pytanie…Dlaczego? Annette Fredskov – Dowiedziałam się, że jestem chora. Zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane. Wtedy zdałam sobie sprawę, że coś z tym muszę zrobić, nie mogę się położyć i czekać na to co się wydarzy. Chciałam zmienić sposób myślenia o tej chorobie. Wierzę, że jeśli zdecydujesz, że jesteś chory, to rzeczywiście tak będzie – będziesz chory. Jeśli odrzucisz od siebie takie rozumowanie, to może być tylko lepiej. Byłam ciekawa jak wiele można osiągnąć umysłem i ciałem działającymi razem. Teraz wiem, że bardzo dużo. Ogromnie dużo! Codzienne maratony przez rok to ogromny wysiłek. Jak przygotować się do takiego projektu? Tak naprawdę nie robię nic specjalnego… Pierwszy maraton przebiegłam dwa lata temu i się zakochałam, w maratonach oczywiście. Do momentu rozpoczęcia projektu 365/366 ukończyłam 41 maratonów. Jeśli chodzi o samo przygotowanie, to przede wszystkim musiałam pracować nad psychiką. W takim projekcie moim zdaniem ona jest najważniejsza. Musiałam utwierdzić się w przekonaniu, że to tak naprawdę nie jest nic wielkiego i nie traktować tego projektu jako całość, dlatego podzieliłam sobie go na kawałki. Dla mnie to nie jest jeden wielki projekt, to jest 365 mniejszych projektów. Biorę dzień za dniem i tak je traktuję. Każdy bieg, każdy dzień, każdy maraton jest inny. Są takie które kończę w 3 i pół godziny, są też takie które przebiegam w ponad 5 godzin. Więc energii na następny dzień zostaje mi po takim wolniejszym biegu 🙂 Taki wysiłek sprawia Ci jeszcze satysfakcję? Czy sprawia satysfakcję? Ja to uwielbiam! To jest coś co powoduje, że czuje, że żyje. Takie bieganie sprawia, że ​​moje ciało jest silniejsze, a mój umysł zdrowszy. To co robię sprawia, że widzę takie rzeczy, których nigdy bym nie dostrzegła. To jest cudowne! szuranie.pl to blog skupiający raczej „szuraczy” niż biegaczy:) Czasami brakuje motywacji, chęci wyjścia na trening, a 42 km, dla większości z nas to kosmos. Co byś poradziła, abyśmy jednak „to zrobili”? Nie powinniście tak naprawdę pytać się o to innych osób, skoro tu jesteście, to nie kwestionujcie tego co robicie i się nie poddawajcie. Nie patrzcie nigdy za okno i nie zadawajcie sobie pytań – czy warto? Trzymajcie się swojego planu i po prostu to zróbcie! Musicie to zrobić! Inaczej to wszystko nie ma sensu. Masz dwójkę dzieci, męża, masz w...

Read More
Embere embere – węgierskie szuranie na ostro
cze04

Embere embere – węgierskie szuranie na ostro

Miesiąc już minął od naszej węgierskiej majówki. Ale lepiej późno niż wcale:). Wybraliśmy się naszym najnowszym camperem;) na rodzinny wyjazd majowy. Na Węgry – pomoczyć się w basenach dymiących zgniłym jajem:). Pogoda była PRZEWSPANIAŁA i w końcu można było dzieci rzucić na trawę;). Wydarzyły się dwa incydenty biegowe, które pozwolę sobie przedstawić w kolejności chronologicznej. Bogacs  – Szuranie z mężem mojej  koleżanki Mai Powyższy tytuł brzmi co najmniej dwuznacznie;). Toteż umieszczam sprostowanie. Do naszego campera zawitała szalona RODZINA mojej kumpeli. Więc miałam przyjemność pobiegać w cudownych okolicznościach przyrody z Areckim. Nie było długo ale i tak się zmęczyłam. Czasami mi się wydaje, że moja forma jest naprawdę progowa, bo pod górkę to się ledwo wczołgałam. Ale tereny były naprawdę piękne. Hajduszoboszlo – TURBOSZURANIE na golasa;) Śmieszne plastikowe miasteczko będące mekką emerytów. Na szurańsko wybrałam się około ósmej rano. Mieszkaliśmy na campingu przy basenach więc na cel biegów wybrałam właśnie teren basenów. Pierwszy raz  widziałam te baseny PUSTE! Trwały dostawy towarów do barów, ludzie otwierali budki….było bardzo spokojnie i leniwie. Wspaniałe tereny do biegania… Ale biegało mi się cieżko, oddychało słabo…Gorąco – po prostu. Człowiek po takiej polskiej zimie trwającej ruski rok nie jest gotowy na 25 stopni o 8.30. Bieg ten był biegiem wysokiego ryzyka. Okazało się , że o tej godzinie na basenach w Hajdu grasują dzikie zwierzęta. Napotkałam hipopotamy – na ich widok przyspieszyłam osiągając zawrotną prędkość 30 km/godzinę. Niestety nie jestem w stanie tego udowodnić – ale cieć widział;)  i gratulował;). Samice hipciów z młodymi są bardzo groźne. Lubie życie na krawędzi.   Gdy już traciłam siły  w  morderczym biegu oczom mym ukazał się słoń! Na szczęście bestia stała tyłem więc po drodze czmychnęłam na WYSPĘ NUDISTÓW;). Niestety bieganie na golasa jest ryzykowne. Szczególnie dla pań. Ciężko utrzymać równowagę, gdy biust żyje własnym życiem;).   A tak poważnie to na koniec biegu wyskoczyłam z ciuszków i wbiłam się do zupełnie pustego basenu… Było GENIALNIE! Przyszła mi wtedy do głowy taka myśl, że za meta maratonu powinna być jakimś zbiornikiem wodnym… Ale chyba bym utonęła;). A na koniec ciekawostka lingwistyczna. Po węgiersku „bieganie” to „futas”. Łatwo...

Read More