Początek miesiąca na sucho
lut04

Początek miesiąca na sucho

Nowy miesiąc i nowe wyzwania. To po pierwsze, a po drugie i ważniejsze początek lutego oznacza, że już niecałe dwa miesiące do mojej godziny ZERO. Czyli do końca Misji Połówka. Ostatni weekend biegowo można zaliczyć do udanych, choć nie były to jakieś rewelacyjne wybiegania. No, chyba, że liczyć jeden godzinny rekord… Sobota – krótko, w towarzystwie. Poszuraliśmy z zamierzonym zamysłem drogą tzw. utwardzoną. Albowiem/ponieważ pogoda delikatnie mówiąc nie napawała. Do czegokolwiek. Padający deszcz, temperatura około +1. Na polach masakra błotna, w lesie błotno/śnieżna. Wybraliśmy asfalt, drogą wzdłuż obwodnicy Kielc do…żółtego znaku i do mety. Wyszło 6.55 km moga spokojnego biegu. Zadowolenie było duże, bo bezpośrednio po szuraniu na dłuuugą saunę i basen, a później powędrowałem pooglądać wysoki światowy (podobno – nie znam się) poziom gry w siatkówkę. Czyli mecz Effector – Skra Bełchatów. Nasi przegrali:(. Wracając do samego niedzielnego szurania, mimo, że tamtą drogą jeździłem milion razy, to jednak dużo więcej się widzi, poszurowując sobie z wolna asfalt butem lewym i prawym na przemian. Urzekła mnie cudowna hurtownia… Nie mam pojęcia zielonego co w środku w ilościach hurtowych jest przetrzymywane. Patrząc po wielkości samej hurtowni, hurtowo trzymać by tam można np. zapałki, wykałaczki czy inne malutkie kuleczki do łożysk, kulkowych skąd inąd. Niedziela (3.02.2013). Trasa podobna, jednak idąca trochę dalej. Doszurałem aż do Szczukowic, pętla za torami i do mety. Biegło się znakomicie, choć oczywiście już po fakcie – jak zwykle zresztą dochodzę do wniosków, że można było jeszcze troszkę pocisnąć szybciej. Mimo tego, pierwsze 5 km w czasie 27:45. Rekord mój to nie jest, ale i tam jak na mnie MEGA szybko. 10 km w czasie 58:47, też to nie rekord – ale drugi wynik w mojej krótkiej historii. Najlepiej było w Biegu Mikołajkowym (tutaj o nim piszę). Rekord, według Endomondowych oznaczeń padł w biegu godzinnym. Tutaj zrobiłem 10 km i 220 metrów. W między czasie jeden kilometr pobiegłem poniżej 5 minut! Cieszy wynik, tym bardziej, że absolutnie nie nastawiałem się na jakiekolwiek bicie rekordów. Miał to być i był raczej, w miarę spokojny „bezciśnieniowy” bieg niedzielny. Skąd zatem te wyniki? Myślę, że być może stąd, że ostatni miesiąc – ponad – szurałem w trudnych warunkach, śnieg po kostki, mróz itd. A teraz – asfalcik, równiutko, pogoda w miarę w porządku. Nic tylko szurać! W sumie wyszło: 10.59 km w 1:02:50. Przy czym czas końcowy może być zawsze delikatnie przekłamany, bo szuram ostatnio korzystając z trzech (!) aplikacji (zbieram materiał do napisania recenzji). I zanim wszystko powyłączam, trochę mija:)Po szuraniu oczywiście (jak to w weekend) długa sauna i basen. Z zaobserwowanych około szuraniowo tematów cieszą postępy przy obwodnicy i martwi wielki smród i syf zrobiony przez okolicznych tubylców...

Read More
Wielki pech Piotrka, a ja na bieżni…
sty31

Wielki pech Piotrka, a ja na bieżni…

Niestety początek tego wpisu nie będzie należał do wesołych. Trzy dni temu witałem oficjalnie, ciesząc się ogromnie, Piotrka z Wrocławia. Miło było mi niezmiernie, że do ekipy (jednoosobowej póki co) dołącza ciekawy człowiek z drugiego końca Polski. Jednak życie pisze różne scenariusze, czasami niestety nie są one zbyt pozytywne, a główny ich bohater też czasami obrywa. Tak stało się tym razem. Piotrek pisze: Niestety, czeka mnie długa przerwa w bieganiu. Skręcone kolano, zerwane więzadło poboczne. Punkcja, zastrzyki przeciwzakrzepowe w brzuch. Orteza i kule ortopedyczne. Zakaz biegania przez 8-10 tygodni. Myślałem że będę pisał o kolejnych wyszuranych kilometrach a tu niestety porażka na całego. Coż, powrót pewnie dopiero na wiosnę i wszystko od nowa. Ciężko będzie. Okazało się niestety, że tym razem powiedzenie „sport to zdrowie” delikatnie mówiąc się nie sprawdziło. Jak to się stało? Piotrek pisze dalej: Stało się to podczas poniedziałkowego, wieczornego biegania. Chodniki generalnie już były czyste od śniegu. Chciałem zrobić taka male pętlę (12 km). Jak już prawie kończyłem (11 km), przeskoczyłem kałuże ale za nią było trochę resztek lodu. Lewa noga tak mi odjechała i coś lekko chrupnęło w kolanie. Dobiegłem do końca ale czułem ból w kolanie. W nocy ból i pieczenie po wewnętrznej stronie. Okłady z lodu lekko ból zmniejszyły. Do pracy jakoś dotarłem ale noga puchła mi z godziny na godzinę i o 14 tej pojechałem do szpitala na SOR. Tam zrobili mi rtg, usg i punkcje. Rozpoznanie: skręcenie i naderwanie w obrębie (strzałkowego) (piszczelowego) więzadła pobocznego kolana.Orteza i kule ortopedyczne przez minimum 3 tygodnie. Zakaz biegania przez 8-10 tygodni. Za 3 tygodnie kontrolna wizyta u ortopedy. Do tego biorę zastrzyki w brzuch (clexane) zapobiegające zakrzepom oraz leki przeciwbólowe. I tak na dzień dzisiejszy kończy się (ale tylko na „chwile”) moja przygoda z szuraniem. W każdym razie nie poddaje się i na wiosnę wracam do gry 😉 Trzymaj się Piotrek dzielnie. Szybkiego powrotu do zdrowia! I pamiętaj, że Szuranie.pl czeka na Ciebie! A oto Piotr i jego dwie nowe laski…:) Tyle smutnych informacji, jeśli chodzi o normalny raport biegowy dorzucam od siebie zrobione tylko 5 km. Ponieważ chodniki są okropnie jeszcze zaśnieżone, mokre i często nie równo oblodzone, w lesie leży ciapa po kostki wybrałem bieżnie elektryczną w klubowej siłowni. Umordowałem się nieziemsko, duszno, twardo i nudno przeokropnie. Podziwiam szczerze ludzi, którzy potrafią na takim czymś biegać dłużej. Ja wytrzymałem 30 minut. Dramat!!! Ale robi się ładniej, mam nadzieję, że już w sobotę będzie się dało normalnie szurać po dworze!  ...

Read More
O krosie po Białogonie i kretyńskim kierowcy autobusu nr 28
sty28

O krosie po Białogonie i kretyńskim kierowcy autobusu nr 28

Tydzień się opieprzałem. Noo 6 dni. Przyznaję się bez bicia, że ilość śniegu oraz sposób odśnieżania chodników skutecznie odwiodły mnie od szurania po sięgającej kostek brei. Tym bardziej, że moje szurańcze obuwie zaliczane jest raczej do lekkich letnich, niż zimowych. W niedzielę, wyruszyłem jednak na podbój Białogońskich tras. Wyszedłem trochę za późno, bo grubo po 14.00. Planowałem wrócić ulicą, a że nie posiadam niestety żadnych świecących elektrycznie cudeniek, dlatego musiałem zaplanować szybko trasę tak, aby na mecie być jeszcze przez zapadnięciem zmroku. Trasa początkowo biegła znanymi mi już ścieżkami, Janów, Dobromyśl, dawny zbiornik wodny w Białogonie, następnie w lewo przed stadionem Polonii Białogon. Tam właśnie tydzień temu pomyliłem trasę i dotarłem w czarną…dziurę. Tym razem skręciłem odpowiednio w prawo za lasem. Droga fatalna, zryta przez jakieś kombajny czy inne usrojstwa ciągnące wielgachne bale ściętego chyba niedawno drzewa. Ogólnie dramat wielki, zastanawiałem się nawet już czy nie zawrócić, bo noga co trochę uciekała i bałem się, że nie skończy się to dobrze. Jakoś jednak przetrwałem, siła biegowa zrobiona przy tym znakomicie. Sporo 50 – 80 metrowych podbiegów. Ogólnie – trudno, ale fajnie:) Może to już masochizm, ale przecież cały czas asfalty to była by, jak to mówią moje dzieci, nuuuda:) Powrót tak jak planowałem właśnie asfaltem, i tu muszę przyznać, że kierowcy w 90% zachowują się super. Podobnie jak przy jeździe rowerem, nie biegnę po krawężniku, czy tuż przy nim. Staram się utrzymać kilkanaście/dziesiąt centymetrów odległości, aby wymóc właśnie na kierowcy przynajmniej zwolnienie i wyminięcie mnie większym łukiem. Tak tak było i tym razem do pewnego momentu. Przebiegając przez wiadukt (brak chodników i pobocza) mając odgarnięty śnieg po lewej stronie zauważyłem autobus MZK jadący z naprzeciwka. Na milion procent nie jechał przepisowe 50kmh. Było dużo dużo więcej, mimo, że zbliżał się coraz bardziej nie myślał zwolnić. Minął mnie dosłownie o centymetry (nie miałem gdzie uciec, bo to wiadukt) przejeżdżając prawie po moich palcach. Nie zwolnił nawet na sekundę i nie wykonał najmniejszego ruchu kierownicą. NIC. KRETYN I DEBIL. Nie zapamiętałem niestety bocznego numeru. Dodam tylko, że było widno, padał śnieg jednak było wszystko widać dokładnie. Dodatkowo mam bardzo jaskrawą niebieską bluzę. Musiałem być widoczny. Tyle się mówi o tym, że piesi są najczęstszymi ofiarami wypadków, że są nieostrożni, często pijani, źle oznaczeni itd. Tymczasem wydawało by się fachowiec, zawodowiec wielkim autobusem mógł zakończyć mój żywot. Ale oczywiście to wielkie panisko w wielkim wozie jest panem szosy. DEBIL I PROSTAK! Tyle w tym temacie. Dalej delikatnie poddenerwowany poszurałem w kierunku mety. Padający coraz gęstszy śnieg na pewno tego nie ułatwiał, ale się udało. W sumie 10,57 km w 1:07:00 w trakcie przedzierania się przez zawalone leśne ścieżki królował dziś...

Read More
Udany weekend
sty21

Udany weekend

To był bardzo udany i bardzo aktywny weekend. Dwa wybiegania, jedno krótsze, ale intensywne, drugie dłuższe choć miało być jeszcze dłuższe:) Sobota w towarzystwie, czyli krótko i troszkę wolniej niż mogło by być samemu. Postanowiłem wykorzystać to na zrobienie kilku szybszych przebieżek. Po mojemu szybsze znaczą takie, które dochodzą do 3:50-4:00 na km. To moje tak na oko 90% mocy, szczególnie na takim podłożu jakie mamy. Zupełnie nie potrafię sobie takiej prędkości wyobrazić na dłuższym fragmencie, a przecież są ludzie którzy utrzymują takie, a nawet dużo wyższe tempo przez 42 km… KOSMOS! No i takimi krótkimi zrywami, mocnym podbiegiem pod górę obok Kadzielni upłynęło ponad 6 km. Auto zaparkowałem przy samym basenie, dlatego po skończonym biegu prosto na pływalnię. Tam sauna, pływanie, sauna i sauna. Cudownie. Niedziela to według mojego planu dłuższe wybiegania. Wskazówki pokazywały 12 km, jednak w sobotę wieczorem rozrysowałem sobie piękną trasę od Zalesia, przez Karczówkę (dookoła wzgórza) i powrót do mety – w sumie 15 km. I taki plan był realizowany do około 5 km. Gdzieś kurcza fel źle skręciłem, pokićkałem ścieżki i wylądowałem w czarnej dziurze:) A dokładnie w środku lasu, mapa niby pokazywała tam ścieżkę, a nawet ulicę z nazwą – jednak zupełnie nie przypominało to niczego. Szybki rzut oka na googlowe mapy utwierdził mnie w przekonaniu, ze dosyć mocno zboczyłem z zaplanowanej trasy i pobiegłem totalnie nie w tę stronę. Trudno – wracam. I przez wielkie śniegi po których przede mną biegały chyba tylko zwierzęta – baaaardzo dużo zwierząt, doczłapałem do Pietraszek, dalej obok stadionu Polonii Białogon, koło nowego kościoła i asfaltem do mety. Asfaltem, a nie polami tak jak w tamtą stronę, gdyż po polach i jedynej ścieżce postanowił pojeździć sobie jakiś miłośnik quadów czy innych pojazdów 4×4. Dzięki temu po ścieżce ciężko jest iść, nie mówiąc już o szuraniu. W sumie wyszło ponad 12,66 km w czasie 1:22:46. Mniej niż zakładałem, ale w planie się zmieściłem. Godzinkę później znowu basen i trzy 15 minutowe wizyty w saunie. Wieczorem kilka sesji z Runstastikiem, pompki, brzuchy i przysiady. Te aplikacje to oddzielny świetny temat, kiedyś o tym napisze bo naprawdę...

Read More
Zakazana Stacja Białogon.
sty18

Zakazana Stacja Białogon.

W Kielcach zima trzyma w najlepsze, z jednej strony to może być trudny okres dla biegaczy/szuraczy, jednak gwarantuję, że trudny jest tylko w momencie decyzji – wyjść czy nie wyjść. Nie wierzę bowiem, że znajdzie się choć jedna osoba, która zdecyduje się poszuranie w zimowych warunkach i nie będzie później z tego zadowolona. Oczywiście przy spełnieniu podstawowych zasad w kwestii ubioru, co akurat zbyt trudne nie jest. No bo czy takich rzeczy jak na fotografiach poniżej można nie lubić? I czy będąc samemu w takich miejscach, mając dookoła przejmującą ciszę, w uszach ulubioną muzykę (jeśli lubimy biegać ze słuchawkami) można żałować, że wyszło się z domu zgubić kilkadziesiąt kalorii? NIE. I nie ma innej odpowiedzi. Tak to właśnie wyglądało podczas czwartkowego szurania. Według planu miało być trochę krócej (jak zwykle ostatnio) wyszło dłużej. Zamysł początkowy był aby pobiec trasą pierwszej Kieleckiej Dyszki, jednak…zgubiłem drogę. Po dobiegnięciu do stacji kolejowej Białogon, skręcając w lewo (tak mi się wydawało, że biegliśmy na jesieni) jednak to chyba nie była ta ścieżka, było zimno i momentalnie marzłem, dlatego zdecydowałem się na znaną trasę, przez Pakosz, przy torach do mety. Uwielbiam szuranie także z tego powodu, że można dotrzeć do takich miejsc o których nawet mi się nie śniło, że istnieją. Jestem Kielczaninem od 33 już lat, bardzo często swego czasu bywałem na „stacji Białogon”, mieliśmy tam z mamą najlepszych przyjaciół i moją „przyłataną siostrę”. Spędzałem tam prawie połowę dzieciństwa. Od tej strony stacji jednak nie znałem, co więcej nie miałem pojęcia, że „dalej w lesie” kryją się jakieś stare opuszczone domy. Nigdy nam nie wolno było zapuszczać się tak daleko:) A teraz, 25 lat później dotarłem do tej stacji od zakazanej kiedyś strony. Fajne uczucie. Podsumowując według Endomondo wyszło 10,59 km w czasie 1:08:07. Warunki w lesie ciężkie, duży kopny śnieg, na ubitym bardzo ślisko.   Szuram zawsze w słuchawkach w czwartek hitem było: Heroes del silencio –...

Read More
Prawie dyszka w śniegu
sty15

Prawie dyszka w śniegu

W związku z dużą ilością nadgodzin, udało się wypracować w fabryce porozumienie pozwalające odbieranie „nadpracowań” w formie późniejszego przyjścia do pracy dwa razy w tygodniu. Dla mnie wzorowe rozwiązanie, które przełoży się mam nadzieję na lepsze przygotowanie do założonych celów.   Dzisiaj totalnie nie według planu (on wskazywał delikatne 6km), u mnie wyszło trochę więcej – prawie 10km, lub ponad 9 – jak kto woli:) Szuranie ze stadionu Korony w kierunku stoku narciarskiego na Pierścienicy (tam gdzie kiedyś była skocznia narciarska). Początkowo miało być lasem, jednak śniegu było tak dużo, że nie dawałem rady i musiałem przebiec na ubitą drogę. Tym sporym podbiegiem dotarłem do raju dla narciarzy. Mimo dosyć wczesnej pory miłośnicy białego szaleństwa już byli widoczni na stoku. Szyba fota i dalej w drogę. Początkowo plan był taki, aby skręcić dalej w prawo, przed szlabanem przy pomniku i dalej stromym asfaltowym zbiegiem tak jak w niedzielę skończyć na stadionie. To by dało w sumie trochę ponad 6km. Ale było taaak pięknie, śnieg jeszcze prawie nie przetarty, tylko widoczne ślady zwierząt i jednego biegacza, którego plecy oglądałem od jakiegoś czasu. „Nikt im tam iść nie kazał. Poszli bo tak chcieli. Bo takie przykazanie wziął po Ojcach Wnuk”  Krok za krokiem, w śniegu sporo ponad kostki, podążałem zupełnie nie w kierunku mojej mety. W pewnym momencie za bardzo nie wiedziałem gdzie jestem, jednak ogólne „wydaje mi się, że” było prawidłowe. Odbiłem w prawo, dotarłem do torów, z daleka widoczna Karczówka, przez Pakosz, obok Kadzielni – pieroński podbieg – i meta. W sumie 9,36 km w czasie...

Read More