szuranie.pl okiem kamery…
mar01

szuranie.pl okiem kamery…

Pisałem kilka dni temu, że miałem przyjemność szurania po kieleckim lesie w towarzystwie kamer. Jak to wszystko wyglądało…?   Muszę przyznać, że spalam się ze wstydu oglądając przede wszystkim część dotyczącą rozgrzewki:)))) Dramatycznie to wyszło! Ale to dla mnie spore, a może nawet ogromne doświadczenie. Mimo tego, że z kamerami mam do czynienia praktycznie codziennie, to jednak tutaj postawiłem się w sytuacji nie do końca dla mnie komfortowej, bo umówmy się ekspertem nie jestem, a tym bardziej w temacie ćwiczeń wszelakich:) Czyli miałem mówić i co gorsza pokazywać coś o czym do końca pojęcia jednak nie mam i coś, o czym zresztą w materiale mówię, czego nie robię na co dzień:) No ale cóż, poszło – poszło. Ludziki oglądają, dlatego nie mogę także Wam odmówić tego śmiesznego widoku:) Jeszcze dla usprawiedliwienia dodam, że było mega ślisko, woda pod śniegiem i kaczy bieg dzięki temu gotowy. Ale ciekawostka, mimo tego wszystkiego… chyba będziemy kontynuowali szuranie przed kamerami. Telewizyjnym włodarzom się bardzo podobało i za dwa tygodnie będziemy ruszali następne szuraniowe tematy. I nie będę już wyginał się przed kamerą ćwicząc! Obiecuje! Oto szuranie.pl w TV:   a tutaj jest cały odcinek programu Świętokrzyskie Smaki Zdrowia w NTV Kilece...

Read More
Delikatny odpust…nie zupełny.
lut27

Delikatny odpust…nie zupełny.

Ok, bez bicia się przyznaję, że ostatni tydzień nie był najlepszy. Ogrom roboty spowodował, że szuranie ustąpiło miejsca prezentacji drużyny i pierwszemu meczowi w roku. Na szczęście obie imprezy wyszły godnie. Prezentacja się udała, a z Legią wygraliśmy:) Także dzięki temu sumienie chociaż delikatnie mniej boli. Ale tylko delikatnie. Jeśli chodzi o szuranie, było tego mało. Jedno małe wyjście w weekend na 8 km i wczorajsze szuranie z kamerami. Tego nie liczę, bo nie było to normalne bieganie, ale przeplatane postojami, rozmówkami czy symulowanym biegiem z kamerzystą w jeansach lecącym za mną z kamerą, statywem po krzaczorach, błotach, śniegach i tym podobnych przeszkodach. Cały materiał będzie dostępny chyba w czwartek. Mam obiecane, ze szuranie.pl też go zobaczy. Ogromnie nie jestem zadowolony z tego co i jak gadałem. Było trudno, bo nie było typowego prowadzącego, kogoś kto zadawał by pytania, podprowadzał temat itd. Kamera i ja. Ale już mamy obiecane, że będzie kontynuacja. Wtedy będzie lepiej. Tak tu wyglądało: Bardzo się cieszę, że grono szuraczy się powiększa. Dzisiaj zadebiutowała Sylwia z Lublina. Jej pierwszy wpis jest TUTAJ Czekamy na następnych szuraczy...

Read More
Mój pierwszy raz:) Dyszka po Łazienkach.
lut16

Mój pierwszy raz:) Dyszka po Łazienkach.

Wstyd się przyznać, ale mimo moich 33 lat nigdy wcześniej (tak mi się przynajmniej wydaje) nie byłem w Łazienkach. I dzisiaj oto się udało. Jak już dotarłem to przeszurałem je na lewo i prawo, w tę i z powrotem. Spędzam dwa dni na Stadionie Narodowym, poznaję go, bo już niebawem ta wiedza mi się przyda jak mało komu:) Ale tu nie o tym… Korzystając z pobytu w Warszawie, nie mogłem odmówić sobie poszurania po stolicy. Mieszkam, korzystając z lokalu mojego brata, na Sadybie. Po krótkim rozeznaniu uznałem, że tu słabo jest na szuranie, że chcę Wisły, a przynajmniej innych ciekawych miejsc, których w Warszawie nie brakuje. Wybrałem Łazienki, dojechałem autem zostawiając je gdzieś w pobliżu radiowej Trójki, dla mnie zakochanego w radiu po uszy, miejsca mega magicznego. Tak to co prawda już „nie ta Trójka”, ale zawsze to Trójka. Wygląda o tak: Tak jak pisałem wcześniej, jakoś tak się złożyło, że mimo tego iż w mieście tym bywałem już „milion” razy, to zazwyczaj jest to temat służbowy, szybki i bez „zwiedzania”. Dlatego też ten najbardziej znany chyba park w Polsce odwiedziłem pierwszy raz w wieku 33 lat. Czy mnie zauroczył? Szczerze…nie bardzo. Może dlatego, że pora roku nie za bardzo właściwa na zachwyty nad przyrodą czy innymi cudami architektury. Co rzuciło mi się w oczy najbardziej, to biegacze. Są wszędzie! Tu widać ogromną różnicę między moimi Kielcami, a Warszawą. U nas o tej porze dnia, można spotkać jedną, dwie, może trzy osoby. Tu biegają może nie tłumy, ale na pewno ogromne ilości osób. Widać wśród nich i niezłych „hardkorów” lecących alejkami pewnie koło 3,5 -4min/km, i takich zwykłych szuraczy jak my:) Plan, z uwagi na fakt, iż 5 dni miałem odpuszczone przewidywał lekkie 5-6 km. Jednak szkoda mi było tego miejsca, chciałem jeszcze tu zobaczyć, i jeszcze to obejrzeć, i tu wbiec. I tam poszurać. Wyszło w sumie niewiele ponad 10km. Znalazłem podbieg pod Agrykolę (chyba to on), widziałem pawie:), i chyba wszystkie inne ważne rzeczy w Łazienkach. Mam nadzieję, że tak było. A wyglądało to tak: Podsumowując, było to bardzo fajne wybieganie. Po raz kolejny okazało się, że bieganie może mieć inne fajne zalety. Inne oprócz zwykłej poprawy kondycji, zdrowia czy zrzucania wagi. Można zobaczyć dużo, a jak pokazał dzisiejszy dzień nawet jeszcze więcej niż się zaplanowało. PS. na koniec co prawda nie o bieganiu, a o czymś co odróżnia Warszawę od Kielc. Nie mówię, że tutaj nie ma tego na trawnikach, pewnie jest i to sporo. Ale ktoś wpadł na pomysł i go realizuje. Z czasem może się udać. W Kielcach też były takie próby, efekt: wszystko pokradzione, poniszczone, a kupy jak były tak są wszędzie. Tutaj...

Read More
O nie bieganiu i sklerozie cholernej…
lut11

O nie bieganiu i sklerozie cholernej…

Dzisiaj krótko, choć jak to w weekend szuranie miało być długie. Długie nie było z bardzo prostej przyczyny. Z powodu mojej sklerozy:) W tygodniu biegam w pracy, czyli startuje i ląduje z klubu. Zaadoptowałem na swoje potrzeby część szatni gości i tam też trzymam „graty i ciuchy” do szurania. W piątek zabierałem wszystko do domu. Nooo nie wszystko właśnie… Zapomniałem opróżnić jednego kaloryfera, na którym suszyły się moje ciuchy tzw. termiczne. Normalnie przy takiej pogodzie korzystam z termicznego bezrękawnika i dodatkowo koszulki, też termicznej, z długim rękawem. Wszystko przykrywam ultra cienką koszulką techniczną od Kalenji i na wierzch dopiero leciutką kangurkę. Tak wytrzymuje do temperatury około -10. A dobrze też się czuje przy +3. Jest leciutko, a zarazem na tyle dużo warstw, że ciepło, a w razie przegrzania (co zdarza się zdecydowanie częściej) wszystko idzie na zewnątrz, a ja jestem suchy. Zorientowałem się w braku sprzętu już w momencie połowicznego przebrania. Szybka decyzja… albo rezygnuje z biegania (jednak bardzo szkoda mi było odpuścić niedzielę, szczególnie, że zaplanowałem sobie fajną pętlę do Piekoszowa, w sumie około 18 km), albo…. No własnie. Pożyczyłem od teścia zwykły bawełniany Tshirt, przykryłem to kangurką (bardzo cienką) i na wierzch ortalion (bardzo średni do biegania). Mimo tylko trzech warstw, czułem się, jak Pi lub Sigma. Zdecydowanie mało komfortowo, jednak obawiałem się, że zdejmując kangurkę, lub ortalion będzie mi za zimno (temperatura -3). Poleciałem tak. Od początku było jasne, że będzie źle. Dobiegłem do 4 km i niestety postanowiłem zawrócić. Koszulka bawełniana (I warstwa) zrobiła się mega mokra (duuużo wypacam podczas szurania), i zimna. W plecy było mi zwyczajnie zimno. Bardzo zimno. Czułem na tyle duży dyskomfort, że odpuściłem dalszą wyprawę. W tempie mega wolnym wróciłem na metę robiąc w sumie niecałe 7 km. Teraz wiem, czym i po co są te termiczne ciuchy. Naprawdę to działa. Nie ma absolutnie żadnego porównania do korzystania z bawełny. Dwa światy! Szkoda, że zmarnowałem niedzielę, ale może przysłuży mi się dłuższy odpoczynek po czwartkowych krosowych 17km, które jeszcze chyba czuję w nogach. Wtorek też odpuszczam z powodów rodzinnych. Czwartek już normalnie szuram. W niedzielę było ładnie, o tak:...

Read More
Master of Navigation!
lut07

Master of Navigation!

Czy informacja o tym, że znowu się zgubiłem jest jeszcze zaskoczeniem? Chyba nie. Choć dzisiaj było wyjątkowo ciekawie. No i przy tak zwanej okazji, machnąłem rekord…prawie 17km. Wczoraj wieczorem rozrysowałem sobie wszystko pięknie na komputerowej mapie. W Endomondo zapisałem nawet trasę, naiwnie myśląc, że opcja „Follow a route” będzie służyła właśnie do śledzenia tejże narysowanej i kierowania mnie znanymi odgłosami – „teraz skręć w prawo, 600 metrów prosto”. Gówno prawda! Wcale tak nie jest, to nie działa. Oszukali mnie! O tym, że wcale nic mnie nie będzie prowadziło wiedziałem już po pierwszym zakręcie, który na szczęście znałem:) Poszurałem Krakowską w stronę Krakowa, w Białogonie odbiłem w lewo z zamysłem takim, że przeszuram całe pasmo lasami, trafię na mega dróżkę, którą to odnalazłem przypadkowo we wtorek i dalej spokojnie do Dymin. Wracając na metę chciałem jeszcze walnąć kółeczko przez Biesag i miało wyjść około 20km. Ale nie wyszło… Śniegu w lesie było tak niemiłosiernie dużo, a jeszcze więcej go leciało cały czas z nieba, że nie było możliwości zorientować się czy tu już jest ścieżka, czy jeszcze jej nie ma. Google Maps – świetny wynalazek, jednak to co tam zaznaczone, może i jest, ale w piękny letni poranek. A nie w zawalone białym puchem czwartkowe przedpołudnie. Dodatkowo googlowe mapy mają ogromną bateriożerność, która spowodowała śmierć mojego telefonu na około 9km. Jaaasny ch…j pomyślałem wtedy i zacząłem, przypominając sobie umiejętności wyniesione z harcerstwa, oglądać pnie drzew szukając mchu aby odnaleźć północ:) Wiedziałem, że tam musi być mój dom. Na północy w sensie. Ale oczywiście nie pierona. Śniegiem zawalone wszystko po kolana. Minąłem ładną kapliczkę, zrobiłem zdjęcie, była na skrzyżowaniu czterech, a może i pięciu ścieżek. Poszurałem w wydawało by się słuszną stronę, zaczęło się robić nieźle, las się skończył z jednej strony, czyli podobnie jak we wtorek. Droga szeroka – podobnie jak we wtorek. Dumny ze swoich umiejętności nawigacyjnych leciałem dalej, aż do momentu gdy droga się nie skończyła. Nie tak jak we wtorek… Znowu zaczął się las, w pewnej chwili zauważyłem na śniegu ślady. Pomyślałem, że skoro niedawno ktoś tędy szedł/biegł to znaczy, że i ja nie szuram w złą stronę. No i tak jakiś czas za śladami sobie podążałem. Zauważyłem wielką dziurę z błotem rozwalonym na środku ścieżki – podobna do tej w którą wpadłem 30 minut temu pomyślałem… Po mocnych „rozkminkach”, 100 metrów dalej przymierzyłem moją nogę do śladów po których biegłem… Identyczne! Za kilometr dobiegłem do znajomej kapliczki… Byłem delikatnie mówiąc w dupie! 5 ścieżek, dwie odpadają (jedną stąd odszurałem, drugą przyszurałem) zostały trzy. Wybrałem tę najgorszą wydawało by się. Po jakimś czasie pojawił się szlak niebieski, zaczęło być szerzej i widniej. Aż moim oczom ukazał się...

Read More
Z nawigacji pała! Czyli jak przeszurałem do Dymin…
lut06

Z nawigacji pała! Czyli jak przeszurałem do Dymin…

Staje się to już normalne, typowe dla mnie i takie…naturalne:) Znowu się zgubiłem, znowu próbowałem trafić w ścieżkę Kieleckiej Dychy i wylądowałem w…Dyminach. Wtorek, tuż przed 9.00. Pogoda nie zachęcała, ale jak to mówią i piszą znawcy tematu – systematyczność – jest najważniejsza. Wyruszyłem spod stadionu w kierunku Hali Legionów, dalej długim podbiegiem (zawsze daje mi porządnie w kość) obok jednostki/strzelnicy do pomnika. W dół w kierunku Białogonu. I tam zawsze zaczyna się problem:) obejrzałem wcześniej mapę, i wywnioskowałem, że nie trzeba dobiegać do stacji kolejowej, tylko wcześniej skręcić w lewo. Tak zrobiłem, później przez chwilę wydawało mi się nawet, że trasę kojarzę (przecież Kielecka Dycha prowadziła właśnie gdzieś tutaj:). Kojarzenie trasy skończyło się jakiś kilometr dalej. Miałem też wrażenie, że przez ostatnie 1000 metrów zmieniłem strefę klimatyczną. Ten sam las potrafi wyglądać tak: By za chwilę wyglądać tak: No i zgubiłem się całkowicie. Tzn. jeszcze wtedy byłem przekonany, że biegnę w dobrą stronę, wiedziałem już co prawda, że to nie trasa Kieleckiej Dychy, ale tak czy owak, dobiegnę sobie do torów na Biesag i wrócę na metę. Trochę się to wszystko jednak przeciągało, trasa zmieniła się w mooocno górzystą, w pewnej chwili nie było mowy już o biegu czy nawet szuraniu, była mocna wspinaczka, mocno ośnieżonym szlakiem lub korytem małego strumyka. Dodatkowo zaczął padać zmarznięty deszcz ze śniegiem i zrobiło się mało przyjemnie. Nie miałem pojęcia gdzie jestem. Ślady na śniegu się urwały, od czasu do czasu były tylko tropy zwierząt i ja w tym wszystkim:) Nie za bardzo wiedziałem już w którą stronę szurać, aby dotrzeć do jakiejś cywilizacji. Na szczęście obecna technika pozwala na cuda, po odpaleniu Google Maps, wszystko było jasne. Jestem w czarnej …tej no…:) Doszurałem do ulicy Posłowickiej, czyli byłem za Dyminami!  Ostatni rzut oka na mapę i poleciałem w kierunku „życia”. Droga super, co jakiś czas pięknie pachnące, ścięte wielkie pnie drzewa, delikatny śnieżek, nie za ślisko. Cudownie. Mijając trzy starsze panie byłem już pewny, że uda mi się dotrzeć do mety, a moją historia nie zostanie wykorzystana przez Discovery w kolejnym odcinku programu „Sekundy od śmierci” :). Wybiegłem z lasu w okolicach schroniska w Dyminach, i prosto do mety. Wybiegając z lasu po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że chyba jednak dam radę ukończyć ten PółMaraton. Do tej pory (choć może nadal tak jest) wydawało mi się to jakimś totalnym kosmosem. Wczoraj, bo takim ciężkim terenie przebiegłem ponad 10 km, i mogłem biec dalej. Zmęczenie było, ale nie takie, które by zwalało z nóg. Czułem się dobrze. W sumie zrobione 14.22 km w czasie 1:31:46 (według Runtastic – bo Endomondo wyłączyłem przez przypadek w połowie i nie chce mi się dodawać:), czas...

Read More